Na podbój stolicy
Czy zespół Rafała Góraka po raz drugi w sezonie pokona ekipę grającą w europejskich pucharach?
Po raz ostatni GKS Katowice gościł przy Łazienkowskiej w 9 czerwca 2005 roku. Legia, która była faworytem, spisała się bez zarzutu, pokonując ekipę prowadzoną przez Jana Furtoka 2:0 (gol Marka Saganowskiego i Jacka Magiery). Był to mecz przedostatniej kolejki sezonu, GieKSa była już pewna degradacji. Tydzień później żegnała się z ekstraklasą - wygrała z Górnikiem Zabrze 1:0 (Krzysztof Markowski) - powracając do niej po 19 latach. W najbliższym, niedzielnym starciu tych drużyn historia nie będzie jednak miała dużego znaczenia.
Jak równy z równym
GieKSa jest przecież w zupełnie innym miejscu niż przed prawie dwoma dekadami. Jest beniaminkiem w najwyższej klasie rozgrywkowej, drużyną z ogromną ambicją, która potrafi walczyć o punkty nawet z najlepszymi. Zespół trenera Rafała Góraka do tej pory pokazywał się głównie z dobrej strony i udowadniał, że los zespołów po awansie do elity wcale nie musi być trudny. Katowiczanie nie prezentują przy tym ciężkostrawnego stylu. Potrafią kontrolować grę, tworzyć akcje i walczyć jak równy z równym z zespołami o znacznie większym doświadczeniu. Legia będzie faworytem, to nie ulega wątpliwości, ale z całą pewnością przyjezdni z Górnego Śląska nie oddadzą meczu bez walki.
Przestroga
Trener Legii Goncalo Feio powinien przede wszystkim dokonać analizy spotkania GKS-u z Jagiellonią Białystok. Pod koniec sierpnia ekipa trenera Góraka rozegrała fantastyczne zawody, wykorzystując fakt, że „Duma Podlasia” musiała łączyć ekstraklasę z europejskimi pucharami (wówczas w eliminacjach Ligi Europy). „Wojskowi” w niedzielę będą w tej samej sytuacji, co zawodnicy Adriana Siemieńca wtedy. W czwartek Legia grała w Lidze Konferencji i wróciła do Polski po wymagającej batalii z Baczką Topola. Trudno przewidzieć, jak zmęczenie wpłynie na postawę stołecznej zawodników. Jeżeli jednak GieKSa zauważy, że Legia jest w nie najlepszej kondycji, ruszy do ataku. A katowiczanie potrafią być bezwzględni.
Wspomniany mecz GKS-u z Jagiellonią powinien być nie tylko polem do analizy dla portugalskiego trenera i jego sztabu. Przede wszystkim powinien być przestrogą. Beniaminka ze stolicy województwa śląskiego nie należy lekceważyć. W meczu z mistrzami Polski GKS świetnie prezentował się przede wszystkim w wysokim pressingu. Potrafił wykorzystać problemy z wyprowadzeniem piłki przez białostoczan i zaskoczyć ich agresywnością w ataku. Ponadto był skuteczny i gdy tylko nadarzyła się okazja na gola, bramkarz rywali wyciągał piłkę z siatki.
Czas się „odkuć”
Ważną rolę w tamtym meczu odegrał Adam Zrelak. Oprócz tego, że był aktywny w atakach, asystował także przy trafieniu na 3:1 Oskara Repki. Słowacki snajper w ostatnich tygodniach dochodził do siebie po kontuzji. Uraz spowodował, że nawet po przerwie reprezentacyjnej usiadł na ławce, a ze Śląskiem Wrocław w roli „dziewiątki” z konieczności wystąpił Borja Galan. Zrelak wszedł dopiero w drugiej połowie. Teraz powinien być gotowy na grę w wyjściowej jedenastce, bo też nie ma wielkiej konkurencji. Galan zawiódł, a Sebastian Bergier w środku tygodnia nadal trenował indywidualnie po urazie barku. Wciąż niegotowy jest też Jakub Arak, więc w praktyce Zrelak... konkuruje sam ze sobą. Mimo wszystko będzie on jedną z ważniejszych postaci podczas meczu w Warszawie. Jego doświadczenie bardzo się przyda. Będzie miał też osobistą motywację, bo Legii jeszcze gola nie strzelił, choć miał na to pięć okazji podczas 2,5-letniego okresu gry w Warcie Poznań. Co więcej, Słowak w lutym 2022 roku nie trafił z rzutu karnego w starciu z „Wojskowymi”! Czas się więc„odkuć”.
Kacper Janoszka