Sport

Na nich, na nich!

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Przyznaję: taktyka, którą wykorzystałem w tytule tego tekściku, jest moją ulubioną strategią w piłce nożnej. A kiedy przynosi powodzenie – jej wykonawcy stają się moimi idolami. Problem w tym, że żeby ją stosować – trzeba być cholernie silnym piłkarsko. Stosowanie jej bowiem wobec silniejszych, to założenie wręcz samobójcze.

Co prawda samobójstwo popełnił słynny Ajaks, uczestnik wojny trojańskiej i bohater „Iliady”, jednak ten piłkarski nie ma zamiaru iść w jego ślady. Rywalizująca z nim wczoraj Jagiellonia w tym sezonie mnie ujmuje. Ruszyła na Ajax z zajadłością godną największych starogreckich herosów i zdołała wprawić rywali w osłupienie. Przypominam: w dotychczasowych meczach z polskimi drużynami w europejskich pucharach nie zdarzyło się dotąd nie tyle, żeby Ajax przegrał, ale żeby w ogóle… przegrywał! Owszem, stracił jednego gola - w 1969 roku w meczu z Ruchem Chorzów, którego strzelił Antoni Piechniczek - ale było to jednak jedynie trafienie wyrównujące.

Tymczasem wczorajsza taktyka „na nich, na nich” zaskoczyła Holendrów, mnie też wprawiła w radosne osłupienie. „Jaga prowadzi z Ajaksem!” – jak to wspaniale i dumnie brzmi! Okazało się, że entuzjazmu, woli i siły wystarczyło ledwie na pięć minut, bo rywal po tak krótkim czasie wyrównał, a niedługo potem wyszedł na prowadzenie. Szkoda! Ledwie przez pięć minut polizaliśmy cukierek przez szybę… Pozostaje przygnębienie, bo dość szybko podlaska, radosna baśń zmieniła się przygnębiający film psychologiczny.

Wydawało się, że taktykę „na nich, na nich” chce również zastosować Wisła wobec Belgów z Cercle Brugge. Takie wrażenie skończyło się jednak, zanim się zaczęło… Mecz na Reymonta rozpoczął się, owszem, od prób ataków Wisły. Gospodarze rzeczywiście zaczęli bez respektu dla rywala, lecz przy taktyce „na nich, na nich” z pewnością nie może być mowy o braku elementarnej dokładności przy dośrodkowaniach…  W efekcie po chwili pozostało już tylko schylić głowę. Potem była już tylko... śmierć pięknych saren. Wydawało mi się, że nie można ściąć jeszcze raz ściętej już głowy, ale Cercle Brugge udowodniło, że w futbolu wszystko jest jednak możliwe.

Paradoksalnie taktyki „na nich, na nich” nie zastosowała przeciw ekipie z Kosowa Legia i… dobrze na tym wyszła. Wygrała zasłużenie, choć był to – niestety - mecz o smaku, którego nienawidzę. Najczęściej polskie kluby wygrywają z mało u nas znanymi drużynami właśnie w takim bezbarwnym, przykrym stylu. Ten mecz był zwyczajnie nudny. Nud-ny!

Trudno znaleźć jakieś pozytywy, gdy człowiek tak bardzo przygnębiony. Pod kątem futbolowym trudno je znaleźć. Nikt mi bowiem nie powie, że za element optymistyczny można uznać porażkę Jagiellonii zaledwie trzema bramkami. Porażka jest zawsze porażką, nie szukajmy więc pocieszenia tam, gdzie go znaleźć przecież nie tyle nie można, co wręcz nie wypada.

Wydaje się, że Legia awansuje, Jaga i Wisła swych przeszkód już nie przeskoczą. Jeśli krakowianie jednak awansują, to zobowiązuję się pójść na piechotę z Katowic do Brugii, do słynnej Bazyliki Świętej Krwi, jednego z najważniejszych zabytków religijnych w Belgii. Jest tam przechowywana niezwykła relikwia, którą przywiózł w XII wieku z Ziemi Świętej Thierry, hrabia Flandrii.

Do Brugii zawsze warto się wybrać.