Na dobrej drodze
Bramkowa przewaga legionistów to niezła zaliczka, ale Szkoci nie poddają się przed rewanżem w Warszawie.
Paweł Wszołek (nr 7) strzela dla Legii drugiego gola w meczu w Edynburgu. Fot. Robert Perry PAP/EPA
LEGIA WARSZAWA
Mecz w Edynburgu nie zapowiadał się na spacerek. Hibs to przecież w poprzednich rozgrywkach Scottish Premiership trzecia siła za mistrzem Celtikiem i Rangersami.
Jest trochę frustracji
Teraz też wystartowali nieźle, bo zdobyli 4 punkty w dwóch grach, a wiadomo, że na Wyspach nikomu nie jest łatwo. W poprzednim sezonie, a konkretnie w lutym, drużyna prowadzona przez Davida Graya była w stanie u siebie, przy Easter Road przy 20 tys. widowni, pokonać nawet Celtic 2:1 po dwóch golach Josha Campbella. Z Legią było inaczej. Choć gospodarze z kopyta ruszyli do ataków, mieli – szczególnie w pierwszym fragmencie – sporą przewagę, to jednak zabrakło im konkretów, w tym wypadku celnych strzałów. W całym spotkaniu na bramkę Kacpra Tobiasza oddali ledwie trzy celne uderzenia przy aż 9 celnych Wojskowych.
Legia wygrała po trafieniach w I połowie niesamowicie skutecznego na początku sezonu Jeana-Pierra Nsame, 6 goli w 10 meczach, oraz będącego w równie dobrej dyspozycji Pawła Wszołka. Wygrana mogła być jeszcze bardziej efektowna, ale po przerwie nieuznany został gol Bartosza Kapustki (również dobry występ), a Nsame i Wahan Biczachczjan zmarnowali wyborne okazje.
– Przez większą część meczu trzymaliśmy się planu taktycznego, mieliśmy wiele dobrych momentów. Dlatego cieszę się i gratuluję zawodnikom. Z jednej strony jestem szczęśliwy, bo wygraliśmy, a to było kluczowe. Z drugiej mam w sobie trochę frustracji. Prowadziliśmy 2:0 i mieliśmy sytuacje, by podwyższyć na 3:0. Zamiast tego skończyło się 2:1 – skomentował Edward Iordanescu.
Rumuński szkoleniowiec legionistów wspomniał o rotacjach w składzie. - To był nasz siódmy mecz w ciągu miesiąca, a podróże po Europie są wyczerpujące. Dlatego staramy się utrzymywać świeżość niektórych zawodników. Wiedzieliśmy, że Hibernian będzie wywierał presję, więc wprowadziliśmy kilku nowych graczy, by nadal agresywnie podchodzić do ich rozegrania i nie dać się zepchnąć. Podobało mi się, że po zdobyciu pierwszej bramki nie cofnęliśmy się, tylko staraliśmy się kontrolować grę. To jest mentalność, którą chcę budować, odwaga, pewność siebie, osobowość. Strzeliliśmy drugiego gola, ale później straciliśmy bramkę w 86 minucie. Teraz czeka nas walka u siebie, gdzie na pewno będziemy mieli ogromne wsparcie kibiców. Jestem przekonany, że z ich pomocą zrobimy krok dalej i utrzymamy się w Europie – podkreśla doświadczony trener.
Dalej walczą i wierzą
Swojej szansy przy Łazienkowskiej w najbliższy czwartek będzie szukać zespół ze Szkocji. Mówi o tym trener David Gray. – Ze 180 minut do rozegrania pozostało nam wciąż 90. Przed nami jeszcze sporo i nic nie jest przesądzone, a my pokazaliśmy, że potrafimy w pucharach grać na wyjazdach – podkreśla młody, bo 37-letni szkoleniowiec.
W III rundzie eliminacji Ligi Konferencji jego zespół, po trafieniach Martina Boyla, pokonał w Belgradzie Partizan 2:0. W stolicy Szkocji wierzą, że nic jeszcze nie jest stracone. – Bramka zdobyta w końcówce to ogromny bonus przed wyjazdem do Warszawy. To dodaje nam pewności siebie – podkreśla szkoleniowiec klubu, który właśnie świętuje swoje… 150-lecie!
– Bramka, którą zdobyłem w końcówce, to dla nas ratunek. Nic nie jest jeszcze przesądzone, a w rewanżu musimy zagrać tak, jak na początku spotkania, kiedy mieliśmy przewagę i zmarnowaliśmy, w tym ja, kilka okazji. Wiemy, z kim gramy, jaką jakość mają przeciwnicy, z którymi się mierzymy, ale wierzymy w siebie i nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte – mówi strzelec gola dla Hibs w 86 minucie Josh Mulligan, cytowany przez oficjalna stronę klubu z Edynburga. Jedno jest pewne, awans do fazy ligowej Conference League rozstrzygnie się przy Łazienkowskiej.
(zich)
