Po wyniszczającym derbowym starciu Arka wciąż musi walczyć. Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus


Musi być awans

Przez błędy Arka Gdynia wciąż nie jest pewna awansu do ekstraklasy.


ARKA GDYNIA

Arka miała awans wystawiony „na tacy”. W niedzielny wieczór podczas derbów Pomorza musiała tylko zremisować z Lechią Gdańsk. Zaledwie punkt gwarantował gdynianom promocję do wyższej klasy rozgrywkowej. Okazja była doskonała, bo choć podopieczni Szymona Grabowskiego pierwsi strzelili gola, to równie szybko musieli radzić sobie w osłabieniu po czerwonej kartce. Dlatego drużyna Wojciecha Łobodzińskiego ruszyła do ataku, dzięki czemu przed przerwą doprowadziła do wyrównania. Cel był więc niezwykle blisko osiągnięcia. Arka mogła przez cały mecz bronić dostępu do własnej bramki, a i tak zostałaby nagrodzona awansem. Plan ten się nie powiódł, bo goście niedzielnego starcia byli nieskuteczni w ataku, a sami nie byli w stanie powstrzymać Lechii przed strzeleniem zwycięskiego gola.


Szokujące widowisko

Mecz miał potoczyć się zupełnie inaczej. Mówił o tym trener Łobodziński, który wierzył w to, że jego drużyna zdoła w drugiej połowie dobić przeciwników. Co więcej, Arka miała mnóstwo okazji do tego, żeby pokonać Bogdana Sarnawskiego. Wiele razy stawała oko w oko z golkiperem, ale za każdym razem górą był Ukrainiec. 

-  Plan na drugą połowę był taki, żeby strzelać kolejne bramki. Nawet nie wiem, jak to wytłumaczyć, bo mieliśmy 4 sytuacje stuprocentowe, sam na sam. Jeżeli nie wykorzystuje się takich okazji, trudno wygrać. Wystarczyło jedno niefrasobliwe zachowanie w defensywie i przegraliśmy – stwierdził mocno poirytowany szkoleniowiec. 

Emocjom trenera trudno się dziwić. Na pewno nie tylko on ma w sobie poczucie utraconej okazji na zapewnienie awansu. Z pewnością na słowa trenera po meczu miały wpływ okoliczności porażki. W ostatniej akcji spotkania w polu karnym upadł Przemysław Stolc. Początkowo sędzia Tomasz Kwiatkowski pokazał zawodnikowi żółtą kartkę za próbę wymuszenia „11”. Arbiter został jednak przywołany przez asystentów w wozie VAR do monitora, aby sam ocenił sytuację. Powtórki wykazały, że Stolc został kopnięty przez Tomasza Bobczka. Mimo wszystko arbiter podtrzymał decyzję o tym, że Arce karny się nie należy. - Dowiedzieliśmy się od sędziego tylko tyle, że Przemek zanim upadł, postawił jeszcze krok. Ale przecież musiał postawić nogę! Na to nie mamy wpływu, ale to był ewidentny rzut karny – powiedział Łobodziński.


Będą podłamani?

Po meczu w tak dramatycznych okolicznościach wyzwaniem z całą pewnością będzie podniesienie drużyny na duchu. - Ten mecz był ciosem. Było to spotkanie, w którym mieliśmy wszystko, żeby wygrać, nie mówiąc o remisie – zaznaczył trener. Dlatego gdynianie już od momentu zakończenia spotkania w Gdańsku musieli zacząć myśleć o najbliższej rywalizacji. Starcie z GKS-em Katowice będzie najprawdopodobniej najważniejszym w sezonie. To od niego zależeć będzie to, czy Arka wywalczy bezpośredni awans, czy drużyna Rafała Góraka. Różnica pomiędzy tymi dwoma zespołami polega przede wszystkim na mentalności. Katowiczanie przyjadą na Pomorze w doskonałych humorach, po serii bardzo dobrych meczów. Natomiast gospodarze mogą czuć załamanie spowodowane trudnym i przegranym spotkaniem z Lechią. 

- Zdajemy sobie sprawę z sytuacji, w jakiej jesteśmy. Wszystko jest w naszych rękach i nogach. Moją rolą jest, żeby przygotować zespół do następnego meczu. Piłkarze muszą nauczyć się przegrywać, przełknąć porażkę i muszą wziąć za nią odpowiedzialność. Jako dorośli mężczyźni muszą wziąć odpowiedzialność za to, co robią na murawie – grzmiał Wojciech Łobodziński. 

Patrząc na najbliższy mecz z perspektywy całego sezonu, to na Arce jest większa presja. To ona mogła wykorzystać wiosenne potknięcia GieKSy (brak wygranej z Odrą, Bruk-Betem i Górnikiem). Tym samym wcześniej zapewnić sobie awans. Przez swoje błędy musi jednak toczyć bój o ekstraklasę do ostatniej minuty sezonu zasadniczego. - Nawarzyliśmy sobie piwa sami. Musimy się odbić w następnym meczu. Po prostu musimy – zaznaczył trener gdynian.

Kacper Janoszka