MUCHA NIE SIADA

Tomasz Mucha

Ewakuacja elegancka

Zielony Newark czy popielaty Charleston w kratę księcia Walii? A może granatowy wełniany Hartford lub beżowy Columbus? Miliony polskich kibiców zastanawiają się, w jakim garniturze wkroczy w piątek na stadion w Berlinie Michał Probierz. A czy z Austrią zagra Lewandowski? A kogo to...

Przyznam, duma mnie rozpiera. Że krajan z Bytomia zostanie okrzyknięty arbitrem elegancji na skalę kontynentu, to bym się w życiu nie spodziewał! Byli już stąd znani aktorzy, literaci, muzycy, kabareciarze i inni jutuberzy, oczywiście spora gromadka utytułowanych sportowców, ale probierza stylu to chyba jeszcze nie mieliśmy! Pospiesznie, bez świadków, zajrzałem do własnej szafy; przegląd nie wypadł okazale – stąd wracam z tą rubryką na łamy „Sportu”, z nadzieją, że może nowy szef wyciągnie pomocną dłoń.

Bogiem a prawdą selekcjoner „Orłów” wielkiej konkurencji na Euro nie ma, no może poza gościem z Wysp. „Ustąp miejsca Gareth Southgate. W mieście pojawił się nowy szef w kamizelce! Michał Probierz” - napisał serwis BBC Sport w serwisie X, dołączając zdjęcie naszego kołcza w meczu z Holandią. Wrażenie było tym bardziej piorunujące, że po drugiej stronie boiska na ławce zasiadł dżentelmen w dresie, wycierający w ręce własne smarki, co smaczniejsze kąski utylizując w ustach... Brrrr…

Natchnął mnie przekorny Łukasz Błąd z Radia 357, zauważając, że Probierz zarezerwował sobie drogę ewakuacji na wypadek szybkiego powrotu z niemieckiego turnieju – na modowy wybieg. No to wyceńmy potrzeby z kolekcji selekcjonera: garnitur 3 tysiące, kamizelka złotych 400, koszula 350, pasek 150, krawat 80, buty 600. Aaa, jeszcze fuzekle - znaczy skarpety – skromne 30. W sumie 4600 plus markowy drobiażdżek z nadgarstka - między 50 a 70. Tysięcy oczywiście. Klasa kosztuje, a Euro to wybieg największy z możliwych, bo przed milionami – podróba i erzac byłyby niewybaczalne.

Ale mniej finezyjni tropem absurdu podążają na serio: ujawnione ledwie trzy stylówki selekcjonera mają rzekomo sugerować, że czwartego meczu ów nie planuje, poza tymi, które tak dobrze z historii mistrzostw znamy (mecz otwarcia i tak dalej). No jasne! Przecież każdy garnitur prawdziwego mężczyzny po jednej mocnej imprezie nadaje się tylko do ścierania podłóg, a w szafie już krzyczy kolejka z nowych wieszaków: „weź mnie, włóż mnie!”.

Prawdą obiektywną natomiast jest, że premierowy mecz z „Oranje” niestety – cokolwiek o nim dobrego napisać – zdaje się być przewidywalnym wstępem w regularnie odgrywanym przez biało-czerwonych scenariuszu. Ale wciąż niespełnionym – przynajmniej do godziny dwudziestej w piątek.

Pytanie teraz, jaki styl zafundują nam wybrańcy Probierza z Austrią? Znów elegancko przegrany, w dążeniu do nagrody fair play z zerem po stronie sędziowskich upomnień, czy może z drugiego krańca: twardych, walecznych serc, gdzie trup ścielił się będzie gęsto, ale z finalną wiktorią 4:3? Widzieliśmy dobrze, że szyk selekcjonera na murawie skrywa krzykliwy, dosadny i treściwy przekaz w szatni. Zresztą każdy, kto pamięta Probierza-piłkarza z boiska, charakternego chłopaka z Łagiewnik, ten nie będzie miał wątpliwości, że opakowanie a produkt to dwie zupełnie inne kategorie. Więc jest nadzieja, że zza mankietu odwiniemy się celnie, nie oglądając się na środki, bo o Austriaka wystarczy się otrzeć, a nosy łamią się same. Więc albo gładki łomot, albo triumf okupiony ofiarami.

Faktem jest, że po długich miesiącach, w których piłkę made in reprezentacja obrzydził nam najpierw Czesław Michniewicz, a od spodu w dno zapukał Fernando Santos, tęsknimy za drużyną wzbudzającą zachwyt świata, grającą brasilianę, tiki-takę i futbol totalny w jednym. Owszem, drużyna Probierza wlała nieco nadziei, wstydu nie ma. Ale po pierwszym pytaniu drugiego „wywiadu” z Orłami zadanym przez zachwyconą reporterkę TVP - sugerującym, że Holendrzy, podziwiając polski styl, omal nie zemdleli z wrażenia, łapczywie łapiąc tlen - wyłączyłem telewizor. Limit łykania infantylizmu wyczerpałem do pięćdziesiątki.

Zmiłujmy się! Mieliśmy furę szczęścia, że do przerwy nie było tyle, ile w całym meczu Szkotów z Niemcami. Czyli 1:5. No nie było, ale z boiska i tak zeszliśmy pokonani, byliśmy gorsi. Na szczęście jeszcze nie wszystko przegrane, a jak wyjdziemy z grupy w stylu a’la Probierz, deklaruję, że wbiję się w anzug ślubny, za złotych 460. Przynajmniej na chwilę.