Sport

MUCHA NIE SIADA

Karny jeżyk

MUCHA NIE SIADA

Tomasz Mucha

Karny jeżyk

Oglądanie rzutu karnego w wykonaniu „Lewego” staje się coraz bardziej przyjemnością upiorną i cokolwiek sadomasochistyczną. To ten rodzaj życiowej nagrody jak wizyta u dentysty – wiesz, że po niej pysk będziesz miał zdrowszy, ale co się przed tym strachu najesz… Gdy więc nasz kapitan ustawia piłkę na linii 11 metra, z góry wiemy, że odbędzie się pijany cyrk linoskoczka: nabieganie, drobienie, zatrzymywanie się, znowu nabieganie, zawieszanie na jednej nodze, po czym turlanie piłki w jeden z rogów bramki i wypatrywanie, czy ta znajdzie drogę do siatki, czy też sfrustrowany golkiper rywali zdoła ją jednak pacnąć. Cały ten nerwowy seans trwa kilka niekończących się sekund, podczas których aż ciśnie się na usta: skończ waść to żenujące przedstawienie, weź po prostu pierdyknij tego elwra jak człowiek, huknij żesz pod latę… Inaczej - siadaj na karnym jeżyku!

Zaraz, zaraz, już słyszę te głosy obrońców rodzimego bożyszcza: a co, może Lewandowski nie jest w tym dobry?! Czyż nie strzela z karnych goli ze skutecznością, jakiej inni mogą mu pozazdrościć?! No strzela! Więc odpieprz się od generała, jak mawiał klasyk polskiej żurnalistyki. Na dodatek niektórzy z sędziów są chyba w jakimś tajemnym porozumieniu z napastnikiem Barcy i proszą: zagraj to jeszcze raz, Rob! Zachwycają się tym przedstawieniem, niczym „Casablancą”, chcąc przeżywać to katharsis do znudzenia. Nic dziwnego zatem, że i sam strzelec zdaje się myśleć, że wynalazł koło garncarskie albo teorię względności, w każdym razie zrodził jakieś unikalne autorskie dzieło, które za chwilę opatentuje – wszak ma u boku małżonkę z niesłychaną żyłką, która potrafi sprzedać wszystko (ostatnio latynoamerykańskie pląsy o nazwie bachata). Co więcej i co gorsza - widziałem już w akcji kilku pokracznych naśladowców tegoż mało wykwintnego dania boiskowego… Sacrebleu!

Nie gdybając, co z tym fantem a’la Lewandowski zrobią władze światowej piłki - czy zakażą cyrkowania, czy też postawią za wzorzec z Sevres - wpisuje się on w szerszą debatę, toczoną już tylko nad Wisłą, mianowicie, czy najskuteczniejszy piłkarz w historii polskiej reprezentacji jest jeszcze tejże potrzebny. Dyskusja ta rozpościera się między skrajnymi opcjami od „zostawcie Boga w spokoju” do „panu już dziękujemy!”. Mam swoje zdanie, ale go nie wypowiem – żadne nie będzie tu oryginalne; to tak jakby wyznać, dlaczego jesteś za KO czy za PiS, ale też niczego nie zmieni. Dopóki bowiem sam RL nie uzna, że wystarczy, dopóty będziemy przeżywać karną ekwilibrystykę z jego udziałem, żaden selekcjoner ani inne vox populi nic tu do powiedzenia nie mają, no zapracował sobie na taki status i basta! Pamiętajmy wszakże, jest obok Modricia jedynym piłkarzem, który trafiał do siatki w czterech kolejnych Euro! Lepszy jest tylko Ronaldo. Trzeba zauważyć jednak tyle, że erozja powoli następuje - wkroczyliśmy bowiem w epokę, kiedy ów Ronaldo jest ściągany z boiska grubo przed upływem minut 90, a Roberto może wejść ledwie na ostatnie trzydzieści. I niczego to już na murawie zmienić nie może.

Ale będziemy tęsknić, zapamiętajcie te słowa, oj będziemy! Wchodzimy bowiem – śmiem twierdzić - w epokę postlewandowską, w której przez lata szukać będziemy ze świecą napastnika jego pokroju i znów naszymi bohaterami narodowymi zostaną bramkarze. Czyli z dumy, że sami strzelamy innym, będziemy dumni, że nie pozwalamy innym strzelić. Nic nowego pod słońcem oczywiście, bohaterami polskiej kadry bramkarze wszak byli od zawsze – przynajmniej od czasów Tomaszewskiego. Potem mieliśmy Młynarczyka, Księcia „Paryża” Woźniaka, tańczącego Dudka, „Borubara” Boruca, Szczęsnego aż dopłynęliśmy do Skorupskiego, naszej świeżej opoki z Westfalenstadion. Świadczy to dobitnie o wąskiej, ale jakże szlachetnej specjalizacji naszego futbolu, w myśl której bronimy tak inteligentnie, że promujemy bramkarza. Hasający po drugiej stronie placu Boniek i Lewandowski to wyjątki od reguły.

Myślę, że niektórzy wiodący trenerzy już wyciągają z tego wnioski. Taki Marek Papszun, który ostatni rok spędził dumając na autowygnaniu, na pierwsze przedsezonowe zgrupowanie z Rakowem zabrał bramkarzy w liczbie pięciu. Być może przynajmniej dwóch z nich ćwiczy już w ukryciu obronę karnych a’la Lewy. No chyba, że ktoś wreszcie pójdzie po rozum do głowy i wyśle ten proceder na karnego jeżyka.