Mozolne wykuwanie
Magia czarnego krążka ogarnęła Tychy i pochłonęła kibiców.
„Rodzinne" zdjęcie GKS Tychy zaciszu dobrze im znanej szatni. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Jedna droga
Jarosław Rzeszutko szefem sekcji hokejowej został oficjalnie w maju ubiegłego roku, ale już wcześniej partycypował w rozmowach z zawodnikami, a później podpisywał kontrakty. Po niespełna roku jest w blasku jupiterów, jako jeden ze współautorów sukcesu.
- Usiedliśmy ze sztabem szkoleniowym i uzgodniliśmy zadania jakie nas czekają. Obraliśmy wspólną drogę i wcale z niej nie zamierzaliśmy zbaczać. Oczywiście, że różnie bywa, mogą wpłynąć jakieś niezależne czynniki, że gdzieś w końcu może coś nie wyjść. Byłem na to przygotowany i gdyby coś nie poszło, wówczas musiałbym odejść. Jednak jesteśmy teamem i mamy w sztabie szkoleniowym świetnych fachowców, którzy o wszystko zadbali. Staraliśmy się tak rozłożyć wszystkie akcenty, by osiągać znaczące wyniki. Kolejny Puchar Polski stoi w gablocie, wygraliśmy sezon zasadniczy i wcale nie obrośliśmy w piórka. Przy każdej okazji powtarzaliśmy chłopakom, że trzeba być przygotowanym na 21 ciężkich i twardych bojów w play offie. Ostatecznie skończyło na 17 potyczkach. W finale było 7 spotkań, choć niektórym wydawało się, że wszystko skończy się wcześniej. Prowadziliśmy w serii 3-1 i nagle jest 3-3. Nie, nie było ani przez moment zwątpienia, ale były rozterki, które w takich momentach zawsze nam towarzyszą. Jednak chłopaki potrafili unieść ten ciężar odpowiedzialności. W tym ostatnim meczu zagrali mądrze taktycznie, wytrzymali presję jaka im towarzyszyła. Co dalej? Trochę poświętujemy, a potem, jak to zwykłem mówić, wracam do biura i pracy. By znów być przygotowanym do wyczerpującego sezonu z Ligą Mistrzów, która będzie wyzwaniem – podsumował krótko sezon dyrektor sekcji GKS Tychy.
Biorę w ciemno
Rzeszutko zdobył cztery złote medale jako hokeista, zaś teraz piąty w roli działacza. Natomiast Adam Bagiński, przebił swojego krajana z Gdańska, bo jako zawodnik miał pięć tytułów, a teraz jako trener zdobył szósty.
- Gdyby mi ktoś przed sezonem zaoferował taki scenariusz, że o wszystkim zadecyduje ostatni, siódmy mecz przed własną publicznością, to brałbym w ciemno - śmieje się „Bagiś”. - I tak się stało i trudno byłoby sobie wymyślić lepszy scenariusz. To był dla nas niezwykle trudny sezon i swoją pracą w pełni zasłużyliśmy na końcowy sukces. Oczywiście, że w trakcie sezonu pojawiały się chwilę zwątpienia, ale nie było kryzysów. Chłopaki mają świadomość swoich umiejętności technicznych, ale najważniejsze było przygotowanie mentalne. Przecież w tym finale potykały się dwie najlepsze drużyny o podobnych umiejętnościach i gdy prowadziliśmy w serii 3-1 to słyszałem, że złoto jest pewne. Jednak rywale nam się mocno postawili i doprowadzili do remisu. Byłem przekonany, że nasz zespół zwycięży w tym decydującym spotkaniu. Zadecydowała mocna głowa, bo zawodnicy nie spanikowali, wyciągnęli wnioski, bo ten zespół został stworzony na miarę mistrzostwa. Cały klub właśnie na to solidnie zapracował i teraz możemy być z tej pracy dumni. Co dalej? Oj, poświętujmy choć trochę i zapomnijmy o tych pracowitych dniach jakie nam towarzyszyły przez cały sezon. A potem przyjdzie czas na układanie i tworzenie drużyny na miarę Ligi Mistrzów. Ranga tych rozgrywek zobowiązuje i chcielibyśmy sprawić frajdę kibicom oraz sobie samym.
Bagiński i Rzeszutko pochodzą z Gdańska, ale dla Tychów są gotowi pójść w ogień...
Prawo do dumy
Mateusz Bryk ten sezon rozpoczął pechowo, bo już w drugim meczu w Sanoku złamał rękę i 6 tygodni pauzował. Wrócił i grał w niższych formacjach, ale w play offie już występował w pierwszej, z Roni Allenem. W ostatnim meczu strzelił efektownego gola, który okazał się zwycięski. - To nie było żadne dzieło przypadku, bo ćwiczyliśmy takie wyjścia z tercji i zagrania skrzydłowego do nadciągającego obrońcy - wyjaśnia trener Bagiński.
- Uważam, że w tym meczu byliśmy lepsi, prezentowaliśmy dojrzalszą grę - mówi tyski defensor, ale wychowanek JKH GKS-u Jastrzębie. - Było trochę nerwowych chwil w Katowicach, ale one idą zapomnienie. Najważniejsze, że zrobiliśmy frajdę naszym kibicom oraz rodzinom, które mocno nas wspierają.
- Mieliśmy szczęście? Możliwe, ale jemu trzeba pomóc - dodaje drugi defensor, Bartłomiej Pociecha. Nie ma mowy o żadnym zmęczeniu, mogę dwa dni odsapnąć i brać się do roboty od nowa. To przecież nasza profesja. Puchar i mistrzostwo Polski - to spore osiągnięcie i też zobowiązuje.
- Ależ emocje mi towarzyszyły w ostatnich dniach, ale najważniejsze, że je opanowałem - wyjawił napastnik Mateusz Gościński, odgrywający ważną rolę w 4. formacji i, naszym zdaniem, niedoceniany. - Nazajutrz po sobotniej porażce mieliśmy lekki trening, a po nim czmychnąłem do domu. Po takich meczach staram się zrobić analizę swoich dokonań i teraz odszedłem od tego zwyczaju. W domu starałem się wyciszyć i wypocząć. Gdy obudziłem się w poniedziałek, poczułem sportową złość i głód zwycięstwa. Puchar, sezon zasadniczy i mistrzostwo - cóż więcej trzeba? Ach, zapomniałem, nie udało się zdobyć Superpucharu, bo przegraliśmy z Unią po dogrywce. Przepraszam, że marudzę...
- Ależ to była prawdziwa hokejowa wojna i jestem dumny, że z tak wymagającym rywalem wyszliśmy z niej zwycięsko - podkreśla kapitan mistrzów, Filip Komorski. - Na pewno ten finał należy zaliczyć do szalonych i był on okraszony wieloma zwrotami akcji. Prowadziliśmy 3-1, ale rywal wyrównał i wiedzieliśmy, że trzeba być zdeterminowanym oraz walecznym do końca. Drugi gol dla GieKSy był moim „dziełem”, bo krążek chciałem zatrzymać ręką i zmyliłem Tomka. I w tym momencie przeleciała mi myśl, że przy następnym strzale muszę nadstawić głowę. Już dawno nie byłem tak dumny z moich kolegów, którym przyświecał jeden cel - złoto. Dedykujemy je naszym najbliższym i kibicom.
Dla Tychów szóstesportowe święto, bo przecież nikt nie ukrywa, że magia czarnego krążka ogarnęła miasto. W poniedziałkowy wieczór było istne szaleństwo w hali i poza nią.
Włodzimierz Sowiński