Sport

Może odpalą inni niż lekkoatleci

Rozmowa z Tomaszem Majewskim, szefem polskiej misji olimpijskiej w Paryżu, dwukrotnym (2008, 2012) mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą

Fot. Instagram.com/team.pl


Fot. Instagram.com/team.pl



To pana piąte igrzyska, ale pierwsze jako nie sportowca, za to ze znacznie większą odpowiedzialnością. Coś spędza panu sen z powiek?

- Śpię spokojnie. Rola jest zupełnie inna, ale mam już spore doświadczenie w roli wiceprezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, więc dopilnowywanie spraw organizacyjnych to moja codzienność. Teraz jest ich oczywiście więcej, a perspektywa musi być szersza niż dla jednej dyscypliny.

Na czym polega pana praca?

- Na koordynacji wszystkich elementów związanych z pobytem i startem na igrzyskach polskich sportowców, by wszystko przebiegało sprawnie. Rozwiązujemy nasze problemy na miejscu w misji olimpijskiej i jesteśmy w stałym kontakcie z komitetem organizacyjnym igrzysk i MKOl-em. Zresztą nasze budynki praktycznie są po sąsiedzku, dzieli je tylko ulica.

Gdzie pan urzęduje?

- Misja zajmuje parter naszego największego budynku w wiosce, który jest połączony z innym, najwyższym - wieżą, w którym zajmujemy całe piąte piętro.

Jak liczny jest pana zespół na miejscu?

- W misji pracuje osiem osób, mam zastępczynie, ale formalnie za wszystko odpowiadam ja. Jesteśmy też w stałym kontakcie z team liderami w każdej dyscyplinie, razem jakoś dajemy radę.

Są pierwsze skargi? Na przykład na łóżka z kartonu? Brak klimatyzacji?

- Ludzie są różni, ale nie ma wielkich problemów. Nic takiego strasznego się nie dzieje, co miałoby komuś utrudnić bądź uniemożliwić start. Tutaj tylko przez dwa dni było bardzo ciepło, ale nie ma ukropu w pokojach, jak trzeba to klimatyzatory z Polski chłodzą powietrze. A łóżka z kartonu dają radę nawet z tak niemałym facetem jak ja.

W Paryżu jest już sporo polskich sportowców. Jak przebiegała ich akomodacja?

- Największa grupa przyleciała we wtorek. Było różnie, bo na początku wszystko się dociera, jest też sporo procedur bezpieczeństwa, co wydłuża czas przejazdu z lotniska do wioski. Teraz priorytetem będzie komunikacja na miejsce rywalizacji i treningów. Ale parę dyscyplin ma swoje sale treningowe w wiosce, więc nie jest źle.

Ile osób polskiej delegacji weźmie udział w ceremonii otwarcia?

- Musimy to jeszcze ustalić, mamy swoją polską barkę na 112 miejsc. Gdy rozmawiamy, nie mam jeszcze informacji, jaki jest planowany czas trwania ceremonii. Pewnie gdy już się dowiemy, niektórzy chętni się wycofają, bo będzie za długo, za późno i za męcząco.

Co teraz w Paryżu stanowi największy problem dla olimpijczyków?

- Emocje wywołuje główna stołówka, która niby ma nakarmić naraz trzy i pół tysiąca osób. Na razie ma jednak duże problemy z zaopatrzeniem, a w niektórych godzinach robią się strasznie długie kolejki i trzeba swoje odstać, by coś zjeść. Ale akurat od nas jest bliżej do mniejszej stołówki, musimy tylko przejść przez mostek na wyspę, tam jest całkiem niezłe jedzenie i dużo mniej ludzi.

Największy problem przy tak ogromnych przedsięwzięciach zwykle stanowi transport. Jak jest z tym w Paryżu?

- To się dopiero okaże, jak igrzyska ruszą pełną parą. Jako sportowiec przeżyłem wiele imprez i różnych sytuacji, dlatego uczulam wszystkich naszych olimpijczyków, żeby sprawdzać rozkład, nie czekać na ostatniego busa, być przygotowanym na spóźnienia, mieć na uwadze plan B.

Pana najbardziej stresujące doświadczenie?

- Na igrzyskach zdarzyło się, że parę razy autobus wypadł i trzeba było wracać po zawodach do wioski na własną rękę, ale to standard. Najwięcej nerwów przeżyłem chyba w Zurychu na mistrzostwach Europy, gdy wypadł autobus, który miał nas zawieźć na poranne eliminacje i trzeba było szybko szukać taksówki, żeby nie skończyło się DNS, czyli „nie wystartował”. Ale powtarzam, takie rzeczy na dużych imprezach się zdarzają, trzeba być na nie przygotowanym.

A czy debiutanci na igrzyskach muszą zapłacić frycowe i sportowo się spalić?

- Wbrew pozorom, bywa z tym różnie. Niektórzy od razu startują pięknie, jak choćby w Sydney 18-letnia Kamila Skolimowska. Ale jak jesteś pierwszy raz w wiosce, dostrzegasz, jak to nieporównywalnie różna impreza od wszystkich innych, jakie są jej rozmiar i skala. Do tego ta mnogość wydarzeń, ludzi i bodźców, ten tłok, te gwiazdy, ta świadomość, że to raz na cztery lata. Nie wszyscy potrafią sobie z tym poradzić.

W 2004 roku w Atenach pan też padł tego ofiarą?

- Ja wtedy bardzo długo walczyłem o kwalifikację, zdobyłem ją chyba jako ostatni w ostatniej chwili i w Atenach byłem już tak bardzo zmęczony, że zabrakło mi pary. Ale też uświadomiłem sobie, jak to inna impreza.

I w Pekinie pomogło?

- W pewnym sensie tak. Niektóre rzeczy wysysa się z mlekiem matki, inne można wytrenować, no ale żeby najlepiej startować na igrzyskach – jak było w moim wypadku – to chyba trzeba się z tym urodzić.

W Tokio trzy lata temu lekkoatleci zdobyli aż dziewięć medali. Pomogła pandemia?

- Jasne, wykorzystaliśmy wtedy świetnie te dziwne okoliczności. Dla niektórych naszych sportowców brak kibiców był zbawieniem, a dla rywali najczęściej przeszkodą. My wykorzystaliśmy swoje szanse z nawiązką.

Ale to się nie powtórzy. Nie łudzimy się?

- Raczej nie, ale mamy kilka szans. Niespodzianki? Trudno wróżyć, ktoś by już trochę zasygnalizował, że może odpalić. Dodatkowo rywalizacja w lekkoatletyce będzie na bardzo wysokim poziomie, tu już nikt nie żartuje, będą wspaniałe rezultaty, rekordy świata. No cóż, może inni zaskoczą i teraz będzie bardziej równomiernie z podziałem polskich medali na dyscypliny.

Niektórzy twierdzą, że demografia i potencjał ekonomiczny predestynują Polskę, by na każdych letnich igrzyskach zdobywała przynajmniej 20 medali, a to wstyd, że kręci się wokół dziesięciu.

- To nie jest tak proste przełożenie. Rozkład talentów na świecie jest mniej więcej podobny, ale na sukces sportowy wpływa dużo czynników obiektywnych. W naszej lekkoatletyce odchodzi złote pokolenie, z lat 90., dla których sport był jeszcze szansą awansu społecznego i materialnego. Generalnie stajemy się społeczeństwem sytym. Dobrobyt nas usypia, sport nie jest już opcją, atrakcyjną ofertą. Dzieci i młodzież coraz trudniej jest nakłonić do męczących treningów, bo mają wiele innych, łatwiejszych, aktywności. A rywalizacja na świecie wymaga takich samych cech charakteru, jak zawsze, żeby sięgać po medale.

Ale zachodnie syte społeczeństwa zdobywają medali dużo więcej...

- I tu grają pieniądze. W Wielkiej Brytanii w pewnym momencie postawiono na kolarstwo torowe i hurtowo zaczęli zdobywać w tym medale. Z tym że wpompowano w to kolarstwo - jedną dyscyplinę - tyle pieniędzy, ile u nas wkłada się na cały sport. To jest odpowiedź.

Skoro mowa o wielkich pieniądzach, to jako fan NBA zapewne chciałby pan zobaczyć mecz LeBrona i spółki?

- Jasne, chciałbym wybrać się na jakiś fajny mecz, ale nie wiem, czy się uda. Moja akredytacja jest silna, ale przy tak wielu chętnych – a Amerykanie w koszykówce generują wielkie zainteresowanie – może być trudno o miejsca, a bilety są już wyprzedane. No i nie wiem, czy pozwolą mi obowiązki.

Celuje pan w areny, na których możemy zdobyć medale?

- Chciałbym oczywiście pokibicować wszystkim naszym, ale wszędzie nie uda mi się pojechać, a areny zmagań są dosyć rozstrzelone.

Na koniec zapytam, jak ocenia pan rezygnację Huberta Hurkacza? Nikt nie ma prawa zmuszać nikogo, by szafował swoim zdrowiem, ale były jednak formalne możliwości, by „Hubi” niejako „wprowadził” na igrzyska Jana Zielińskiego.

- Prywatnie mam swoje zdanie, ale nie wypada mi tej decyzji oceniać, po prostu ją przyjmuję. Są osoby, które wiedzą w tym temacie więcej i może one mogą się wypowiedzieć. To jest decyzja zawodnika, który miał prawo tak postąpić. Każdy ma swoje sumienie, swoje zdrowie, swoją karierę.

Rozmawiał

Tomasz Mucha

CYTATY

Emocje wywołuje główna stołówka, która niby ma nakarmić naraz trzy i pół tysiąca osób. Na razie ma jednak duże problemy z zaopatrzeniem, a w niektórych godzinach robią się strasznie długie kolejki.

Rywalizacja w lekkoatletyce będzie na bardzo wysokim poziomie, tu już nikt nie żartuje, będą wspaniałe rezultaty, rekordy świata. No cóż, może inni zaskoczą i teraz będzie bardziej równomiernie z podziałem polskich medali na dyscypliny.

Uczulam wszystkich naszych olimpijczyków, żeby sprawdzać rozkład, nie czekać na ostatniego busa, być przygotowanym na spóźnienia, mieć na uwadze plan B.