Rafał Gikiewicz był mocnym punktem Widzewa w meczu na Stadionie Śląskim. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Mogli go ściągnąć wcześniej!

Rafał Gikiewicz dobrymi interwencjami pomógł Widzewowi wygrać mecz przyjaźni. Doświadczony bramkarz liczy, że łodzianie będą w końcówce sezonu rozdawać karty.


Ten znowu strzelił z karnego! Też dajcie mi strzelać karne! – śmiał się po ostatnim gwizdku Rafał Gikiewicz, kiedy podczas rozmowy z dziennikarzami mijał go kapitan Widzewa Bartłomiej Pawłowski. 31-latek ze Zgierza w 2 minucie zaliczył asystę, a w końcówce wykorzystał „jedenastkę”, dając łodzianom prowadzenie 3:1 w meczu przyjaźni z Ruchem. 3 z 4 ostatnich trafień Pawłowski zaliczył właśnie z karnych.


To nie Boże Narodzenie

Niektórzy żartowali – a może w Chorzowie mieli nadzieję – że skoro mecz przyjaźni, to bezpieczny w tabeli Widzew pomoże swoim górnośląskim przyjaciołom i trochę w tym spotkaniu odpuści. – Prezenty rozdaje się 24 grudnia, a my nie jesteśmy świętym Mikołajem. Też gramy o coś – skwitował z uśmiechem „Giki”. – Czasami można usłyszeć, że Widzew już nie ma o co grać, ale tak nie jest. Piłka nożna to nasz zawód. Wygraliśmy z Ruchem, a za tydzień chcemy wygrać z Rakowem. Z tyłu głowy tli się myśl, że możemy zaatakować czołową szóstkę. Przed meczem w Chorzowie mówiliśmy sobie, że zwycięstwo może nas do tego przybliżyć – podkreślił 36-latek, którego zespół jest w znakomitej formie. W ostatnich 6 kolejkach zdobył 14 z 18 możliwych do zgarnięcia punktów i wyraźnie podciągnął się w tabeli. Do wspomnianej czołowej szóstki traci tylko 5 punktów, zaś do 7. Rakowa – 4 „oczka”.


Szkoda Ruchu

Gikiewicz jeszcze nie tak dawno z powodzeniem występował w niemieckiej Bundeslidze, gdzie zaliczył 126 spotkań. Tam kilkudziesięciotysięczne frekwencje są na porządku dziennym, więc na kim, jak na kim, ale akurat na nim historyczne 50 tysięcy na Stadionie Śląskim zapewne nie zrobiło wrażenia. – Trenujemy po to, żeby grać przy takiej publiczności. W przerwie meczu, spowodowanej zadymieniem, gdy zeszliśmy do tunelu, byłem już w połowie drogi do Łodzi, bo nie wiedzieliśmy, czy wyjdziemy z powrotem, czy nie (śmiech). Ale takie mecze gra się bardzo przyjemnie. Szkoda tylko, że Ruch ma tak mało punktów. Kibicowsko zasługuje na to, żeby być w najwyższej klasie rozgrywkowej. Fajniej się gra na takich stadionach, przy tylu kibicach niż na małych stadionikach, gdzie wieje wiaterek i nie słychać dopingu. Nasi kibice pokazali, że w Polsce są bardzo mocni. To wiadomo nie od dzisiaj. Wiedziałem, gdzie przychodzę i to też był powód, dla którego właśnie tutaj jestem – rzucił w swoim stylu golkiper urodzony w Olsztynie.


Dziwne bramki

Znamienne dla meczu przyjaźni było to, że Widzew na początku pierwszej i drugiej połowy trafił do siatki chorzowian. – Chcieliśmy dobrze ruszyć, chociaż gdy Ruch strzelił kontaktowego gola, uwierzył w siebie i zrobiło się trochę nerwowo. Pokazaliśmy jednak, że mamy chyba trochę więcej jakości i na pewno więcej spokoju. To był mecz przyjaźni. Trochę my Ruchowi, a Ruch nam te bramki sprezentował, bo były takie... dziwne. Wolałbym wygrywać do zera, ale 3:2 też cieszy, bo zdobyliśmy 3 punkty. Teraz gramy z Rakowem u siebie i znów chcielibyśmy wygrać. To byłoby 5. zwycięstwo z rzędu w „Sercu Łodzi” i Widzew rozdaje karty – powiedział bramkarz.


Rekord na niego czekał?

Gikiewicz był w znakomitym humorze, co nie może dziwić. Widzew ostatnio funkcjonuje niemalże jak w zegarku, choć nie zawsze udaje się zachować czyste konto. – Trzeba podejmować ryzyko. Wolałbym wygrywać do zera, ale to zawsze 3 punkty i jeśli mielibyśmy wygrywać po 3:2 do końca, to biorę to w ciemno. Musiałem przyjść, żeby pokonać Legię, musiałem przyjść, żeby padł rekord frekwencji. Trzeba było mnie ściągnąć wcześniej! – żartował popularny „Giki”.

Piotr Tubacki