Mniej niż 20 medali to dla nas wstyd
Rozmowa z Andrzejem Personem, dziennikarzem, czterokrotnie rzecznikiem prasowym polskich ekip olimpijskich, byłym prezesem Polskiego Związku Golfa, senatorem RP V, VI i VII kadencji
Tym razem też będzie pan oglądał igrzyska na miejscu?
- Tak, wybieram się do Paryża na kilka dni.
Pewnie na golfa?
- Chyba tak, choć do końca jeszcze nie wiem... Na pewno nie zapłacę 1500 euro za półfinał siatkówki, 150 za golf już bardziej, ale na to pole jedzie się ze dwie godziny, więc jeszcze się waham. No i przy całej sympatii dla Adriana Meronka, tu nie ma mowy o medalu. Na pierwszym miejscu zawsze jest lekka atletyka, więc wybieram się na Stade de France w Saint-Denis.
Igrzyska się zaczęły, liczymy nasze medalowe szanse. A co panu z tych kalkulacji wychodzi?
- Nie lubię takich prognoz, za dużo widziałem w swoim 70-letnim życiu, ile z nich potem się sprawdza. Trzymam się tego, czego nauczył mnie prezes PKOl-u Stanisław Stefan Paszczyk, który uważał, że jeden medal wychodzi z trzech szans. Z reguły się sprawdzało.
To przejdźmy do konkretów, w Tokio zdobędziemy…
- Jak słyszę, że 15-16 medali, to myślę, że to głupota. Moim zdaniem zamkniemy się w 10-12 i powinniśmy być szczęśliwi. Jednocześnie uważam, że Polska jest na tyle dużym i rozwiniętym krajem, że liczba mniejsza niż 20 medali to jest wstyd.
System gdzieś nawala - zła polityka, szkolenie, szybko zmieniają się nam priorytety. Teraz słyszę, że mamy pewne złoto we wspinaczce... OK,nie znam się, daj Boże, że będzie.
Ostro...
- Pamiętam czasy, gdy było biedniej, ale z nami się liczono i my się liczyliśmy. Od Rzymu w 1960 z reguły koło tej dwudziestki się kręciliśmy, nawet bywało więcej, a między Tokio 1964 a Montrealem 1976 z wyłączeniem Meksyku mieliśmy po 7 złotych. Od Aten w 2004 do Rio już regres, ledwie 10-11. Trzy lata temu w Tokio nieco lepiej, bo 14, ale popatrzmy - aż 9 zdobyli lekkoatleci, a gdzie reszta dyscyplin?
Właśnie wylał pan kubeł zimnej wody na rozpalone głowy polskich kibiców, nieładnie…
- Przepraszam, ale z czego to wynika? Bo się rozdrabniamy, jeden medal tu, jeden tu, dwa medale gdzie indziej. Nie mamy specjalizacji, silnego źródła, jak na przykład Węgrzy czy Niemcy, którzy w samych kajakach wyciągają z wody po kilkanaście medali. My tak wygrywaliśmy w 1964 w Tokio w boksie, czy w 1996 w Atlancie, gdzie zdobyliśmy pięć medali w zapasach, a w ciągu godziny trzy złota, z czego dwóch zapaśników poleciało z „dzikimi” kartami, w ogóle nie byli rozpatrywani w kategorii szans.
Minęło niespełna 30 lat i zapasów praktycznie nie mamy.
- Pamiętam, że następnego dnia po złotych żniwach w Atlancie Paszczyk zarządził: wszystkie pieniądze na zapasy! No to ptasiego mleka zapaśnikom nie brakowało, chcecie zgrupowanie w Meksyku - proszę bardzo. Wie pan, ile zapasy dały potem złota przez ostatnie prawie 30 lat?
Wyczuwam w tym pytaniu podstęp i bez sprawdzenia zaryzykuję - zero…?
Następnego dnia po złotych żniwach w Atlancie minister Paszczyk zarządził: wszystkie pieniądze na zapasy! No to ptasiego mleka zapaśnikom nie brakowało. Ile zapasy dały złota przez ostatnie prawie 30 lat? Zero.
- Brawo! Albo jak sama Otylia Jędrzejczak w Atenach zdobyła na basenie aż trzy medale też wydawało się, że będą kolejne. A przez następne 20 lat nie było nawet brązu. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem. System gdzieś nawala - zła polityka, szkolenie, szybko zmieniają się nam priorytety. Teraz słyszę, że mamy pewne złoto we wspinaczce... OK, nie znam się, daj Boże, że będzie. Ale uważam, że powinniśmy postawić na dyscypliny, w których byliśmy mocni zawsze, te z tradycjami, jak lekka atletyka. Ale tutaj mam zabawną historię.
Już się cieszę!
- Najpierw przystawka: znajomy dziennikarz, Amerykanin zagaduje w Atlancie - to wy na pierwszym miejscu jesteście? Wyliczam mu, no tak, strzelectwo, zapasy, dżudo… Spojrzał, zdziwił się, aha. I przychodzi lekka atletyka, królowa sportu. Jarek Idzi, wtedy pracował dla radia, chodzi po stadionie rozgrzewkowym, szuka jakiejś gwiazdy, patrzy, biega Michael Johnson, słynna „kaczka”, wielka gwiazda, faworyt na 200 i 400 metrów. Zagaduje, Johnson oczywiście, że nie, bo jest bardzo zajęty. To Jarek chwyta się ostatniej deski ratunki - ja też jestem olimpijczykiem! Johnson na chwilę się zatrzymuje, aha, a w czym? No, pięciobój nowoczesny. Aaaa, a co to jest? No, jazda na koniu, szermierka, strzelanie… Aha, goodbye! I uciekł.
Fajne, ale w Tokio trzy lata temu to my wszystkim uciekliśmy, nawet Amerykanom, jak w sztafecie mieszanej!
- I super, ale Amerykanie zlekceważyli tę konkurencję. Gdyby wystawili najlepszych, przybiegliby ze cztery sekundy szybciej od naszych. Nasze szczęście, z tym że oni takich medali zdobywają dziesiątki. My hołubimy jednego mistrza, inni mają ich setki. Te nasze 9 medali lekkoatletów w Tokio to naprawdę zbieg okoliczności. Pamiętam, że obudziłem się rano, patrzę, złoto w chodzie. Przecieram jeszcze oczy, to chyba niemożliwe, jakiś historyczny film oglądam. A to był Dawid Tomala, który wyskoczył, jak królik z kapelusza.
OK, to sobie trochę pogrymasiliśmy, ale teraz poproszę już o pana faworytów - wlejmy w polskie serca trochę fachowej nadziei.
- Zastanawiam się serio, kto ma zdobywać dla nas te medale. Pamiętam, jak w Atenach nasza faworytka w kajakach Aneta Pastuszka została zdyskwalifikowana, bo w półfinale jej łódka była za lekka, brakowało 100 gramów, czyli tej symbolicznej mokrej szmaty. W Polsce w pełni profesjonalne są może dwa, trzy związki, a reszta jest praktycznie amatorska. A z drugiej strony generalnie podnosi się poziom sportowy na świecie we wszystkich dyscyplinach, poziom przygotowań też jest wyższy niż u nas.
Rozumiem, ale wracajmy do naszych medali w Paryżu.
- Zostając przy kajakach liczę, że po raz pierwszy wyrwiemy złoto. Bo nam się w końcu zwyczajnie należy, choć oczywiście w sporcie nic się nie należy za zasługi, ale jest 16 konkurencji, więc sporo szans. A we wspinaczce noga się poślizgnie i klops.
Za to nasza „królowa” raczej nie zawodziła. Co pan obstawia?
- Przede wszystkim Natalia Kaczmarek na 400 metrów, ale równie dobrze może to być 4-5 miejsce i nie będzie wstydu, bo konkurencja jest bardzo silna. Nikt nie bierze pod uwagę, że oprócz faworytów, rywale mają jeszcze takich, których nikt szerzej nie zna, a na igrzyskach biegają najlepiej w życiu. W młocie może będzie medal, ale opowieści o dwóch-trzech wkładam między bajki.
Te nasze 9 medali lekkoatletów w Tokio to naprawdę zbieg okoliczności. Pamiętam, że obudziłem się rano, patrzę, złoto w chodzie. Przecieram jeszcze oczy, to chyba niemożliwe, jakiś historyczny film oglądam. A to był Dawid Tomala.
Pan znowu grymasi.
- No już dobrze, mamy swoich faworytów jeszcze w kilku dyscyplinach oczywiście. Bardzo liczę na medale moich krajanów z Włocławka, w dżudo Angeliki Szymańskiej, wychowanki medalistki olimpijskiej z Atlanty Anety Szczepańskiej, oraz Fabiana Barańskiego, czyli szlakowego czwórki podwójnej wioślarzy. To też jest swego rodzaju skandal, że mieliśmy tak silne wioślarstwo jeszcze niedawno, a teraz praktycznie nie ma nic już. To jest całe zło polskiego sportu, nie ma kontynuacji, planu, strategii.
W tenisie jesteśmy ostatnio mocni, znaczy bylibyśmy, gdyby…
- No tak, miały być trzy, cztery szanse, a została jedna. Bardzo dziwne, w jaki sposób doszło do rezygnacji Huberta Hurkacza. On sam sugerował, że to nie fair zabierać komuś miejsce należne z rankingu. Jest zasadniczy, taki uczciwy, chwała mu za to. Oczywiście MKOl pilnuje, żeby nie było za dużo sportowców, ale nasz związek tenisowy i PKOl chyba dali plamę, nie walcząc o miejsce dla Jana Zielińskiego.
Przypominam o Idze Świątek.
- Oczywiście, po tym wszystkim, co wyprawia na kortach Rolanda Garrosa liczę na Igę, nie wydaje mi się, żeby nie doszła przynajmniej do półfinału i nie zdobyła medalu.
Nie ma chyba też takich, którzy nie kibicują siatkarzom, żeby w końcu przełamali ten olimpijski kompleks…
- Oczywiście bardzo kibicuję. Wie pan, że ja widziałem z bliska te wszystkie ich przegrane ćwierćfinały? Najzabawniej było w Londynie. Gramy ostatni mecz w grupie z Australią. Siada koło mnie jakiś Anglik, mówi, że się kompletnie nie orientuje i pyta, kto jest faworytem. To ja się żachnąłem z poczuciem wyższości, że oczywiście Polacy, to są dwie klasy różnicy. No i w połowie trzeciego seta ze wstydu po angielsku się tej trybuny zwinąłem.
Rozmawiał Tomasz Mucha