Sport

Mizernie pod Klimczokiem

Liczący na efektowne otwarcie sezonu bielszczanie zawiedli, gdyż mieli problem z kreowaniem sytuacji strzeleckich.

Linus Ronnberg (z lewej) mógł wczoraj zaliczyć „wejście smoka”, ale zawiodła go skuteczność. Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

O pierwszej połowie wypadałoby właściwie napisać, że… się odbyła. Początkowe minuty spotkania i pierwszy groźniejszy strzał oddali gościa, a dokładniej Mateusz Kuzimski, który zza pola karnego sprawdził dyspozycję Konrada Forenca. Gospodarze odpowiedzieli, tworząc sobie na przestrzeni trzech minut dwie sytuacje zakończone uderzeniami Pawła Tomczyka. Najpierw napastnik Podbeskidzia zmarnował podanie Mateja Mrsicia, a następnie główkował obok słupka po dośrodkowaniu Daniela Dziwniela. Dwa kolejne kwadranse rozgrywanego w wysokiej temperaturze meczu nie obfitowały w szanse bramkowe bramkowe, ale odnotować wypada strzał Radosława Stępnia, który w 42 min posłał piłkę obok słupka, jednak wydawało się, że gdyby zmierzała w światło bramki, Forenc zdołałby ją zatrzymać.

Faworyzowane Podbeskidzie, choć miało przewagę w posiadaniu piłki, to w jego grze było bardzo wiele niedokładności i nieprzemyślanych zagrań, przez co trener Krzysztof Brede wielokrotnie „wychodził z siebie”. Często też przywoływał swoich piłkarzy i instruował, jakiej postawy od nich wymaga. Przez ponad kwadrans po zmianie stron z boiska wiało nudą i żadna z drużyn nie była w stanie nawet zbliżyć się do pola karnego przeciwnika. Znaczne ożywienie w grze „górali” dało wejście Marcela Misztala. Ofensywny pomocnik w 66 min odebrał piłkę w środku pola i prostopadłym podaniem uruchomił Bartosza Florka, ale debiutującego skrzydłowego w ostatniej chwili ubiegł Andrzej Witan. Chwilę później Podbeskidzie ruszyło z kontratakiem po źle rozegranym rzucie wolnym przez Olimpię, a płaski strzał Misztala zza „szesnastki” wyłapał Witan. Goście odgryźli się w 70 min, gdy po serii trzech szybkich podań w kierunku bramki Forenca ruszył Kuzimski, ale jego strzał z ostrego kąta został sparowany na rzut rożny.

Ostatnia warta odnotowania sytuacja miała miejsce w 76 min, gdy długim podaniem z własnej połowy Linusa Ronnberga uruchomił Jaka Kolenc. Fin przyjął piłkę w polu karnym klatką piersiową, obrócił się z nią w kierunku bramki, ale jego uderzenie okazało się nieznacznie niecelne.

(gru)