Sport

Mistrza nie ma...

REMANENT - Jerzy Chromik

Sporo krajów jest już po fetach. Barcelona z cygarem w zębach, w Liverpoolu nikt nie idzie sam, bo wszyscy świętują razem, a w Paryżu to już nawet zapomniano o celebrowaniu tytułu. No i jeszcze Bayern doszedł do głosu po chwilowej nieobecności na niemieckim tronie. A u nas niewiadoma.

Na razie pocieszamy się więc „naszymi” triumfami w zagranicznych klubach. Skorupski na zero z Milanem, a Frankowski z Pucharem Turcji, choć nie zagrał w finale. Oczywiście wystąpił w paru meczach po drodze i wywalczył jeszcze mistrzostwo z kolegami, ale...

To jest takie polskie. My zawsze mamy jakiegoś gracza wśród zwycięzców, który chętnie stanie do zdjęcia. Znam dobrze to pragnienie. W średniakach dostrzegłem gościa z aparatem, który robił fotki na placu zabaw. Wystarczyło wypchnąć ostatniego kolegę z „pociągu” za beczką udającą lokomotywę, by znaleźć się w kadrze. Zachowane zdjęcie to wyjątkowy dowód przedszkolnego cwaniactwa.

W PRL-u, grubo przed erą Fryzjera, mówiono potocznie o tej ostatniej kolejce – niedziela cudów. Choć grywano też w inne dni tygodnia, ale to ten siódmy był przysłowiowy, jak z refrenu Fogga – „ta ostatnia niedziela”. Ta najbardziej spektakularna z sezonu 1992/93 czeka na film dokumentalny, który odda wydarzenia nie tylko tego konkretnego przypadku. Akurat o tamtej niedzieli było najgłośniej, bo Legia i ŁKS kupiły stanowczo za dużo goli. Ale tak po prawdzie końcówka owego sezonu niczym nie różniła się od poprzedniej i była zapowiedzią takiej samej następnej.

Teraz będzie to sobota. Tak zwana multiliga ma przynieść emocje porównywalne z dawnymi, tymi z radiowego studia S-13. Łączono się wtedy z kolejnym stadionami i przekazywano na ławkach rezerwowych wyniki za pomocą tranzystorów. Dziś każdy szanujący się kibic ma multiligę w komórce, zwanej zwyczajowo smartfonem.

Co zobaczymy na pożegnanie sezonu? Ja akurat niewiele, bo mam półwiecze matury i nie będzie wypadało odmówić tańca dziewczynom, które kiedyś miałem na myśli. A te nie dość, że powychodziły za mąż, to już dawno porozwodziły się... Trochę żałuję tej zbieżności dat, bo mecz o trzecie miejsce na podium obejrzałbym chętnie nawet po trzydziestej trzeciej kolejce. Oczywiście... wzniesionej oranżadą, bo mamy teraz stadionowy zakaz wnoszenia alkoholu.

Był Papa Feliks Stamm, a teraz znowu głośno o... Pap-Szunie. W Częstochowie mieli już tytuł wymodlony, ale nie od razu Raków... koronowano. Chyba zbyt pochopnie ustąpili Lechowi miejsce lidera. I teraz uprzywilejowani poznaniacy podejmą na pożegnalnej kolacji Piasta. Z Rosołkiem.

Na Łazienkowskiej żartują, że nie po to oddano Rosołka Gliwicom, by teraz Kolejorz był mistrzem. Czy ten były legionista zaświeci poznańskiej lokomotywie czerwone światło tuż przed stacją końcową? Nie chce mi się w to wierzyć, ale jak mawiał trener Czerczesow – na końcu rozgrywek i tak najważniejsza jest tabela. O tym kiedyś przekonywał nas Jan Englert w „Piłkarskim pokerze” Janusza Zaorskiego, a prezes sędziów Eisenstein uspokajał Szpakowskiego, że mistrza na razie nie ma, bo mecz należy powtórzyć.

Oby do soboty! Tylko co, jeśli mistrzem zostanie Raków z jednym jedynym rodakiem w składzie wyjściowym – bramkarzem Kacprem Trelowskim? Czy wtedy będzie wypadało pisać o mistrzu Polski? Może lepiej wówczas obwieścić, że mistrzem jest... Legia?

Legia cudzoziemska.

Już w przedszkolu niełatwo było o miejsce w... kadrze. Zdjęcie z archiwum autora