Sport

Mistrz gromi

Gustav Berggren (z prawej) był jednym z bohaterów meczu z bezradnym w niedzielę Lechem. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


Mistrz gromi

Pogrom pod Jasną Górą! Raków rozbija bezradnego i fatalnie prezentującego się Lecha.

 

Gospodarze zaczęli mecz z „Kolejorzem” z takim animuszem i z taką siłą, jakby już w pierwszych minutach nie tylko chcieli zapewnić sobie wygraną, ale też pokazać wszystkim, że z Częstochową w końcówce sezonu trzeba będzie się liczyć! Na bramkę Bartosza Mrozka sypał się grad strzałów. Raków nie odpuszczał też w innych aspektach. Po dwóch kwadransach gospodarze mieli na koncie 8 fauli i trzy żółte kartki. Piłkarze gospodarzy przebiegli do przerwy aż o 7 kilometrów więcej niż ekipa z Wielkopolski (59 do 52). Przede wszystkim były jednak konkrety, czyli bramki.

Zaczął Bartosz Nowak, którego dośrodkowanie z lewej strony do partnerów było tak dobre i precyzyjne, że… wylądowało w siatce. Mrozek w tej sytuacji się nie popisał. Potem mieliśmy popis Gustava Berggrena. Najpierw przejął piłkę źle wybijaną przez Antonio Milicia i huknął z dystansu, wyprowadzając zespół na prowadzenie 2:0. Zaraz potem Szwed popisał się kolejnym silnym uderzeniem zza pola karnego i ponownie piłka wylądowała w bramce poznaniaków. To były dwa pierwsze trafienia Berggrena w tym sezonie. Drużyna Dawida Szwargi miała i inne sytuacje. Natomiast Lech był na boisku nieobecny. Miał problemy ze stworzeniem jakiejkolwiek sytuacji pod bramką rywala. Nic dziwnego, że II połowę lechici rozpoczęli z poczwórną zmianą, ale niewiele to zmieniło. W zespole spod Jasnej Góry na lewej stronie szalał reprezentant Kenii Erick Otieno, z którego szarżami przyjezdni w żaden sposób nie potrafili sobie poradzić. W 70 minucie padła kuriozalna bramka. Po dośrodkowaniu Frana Tudora i główce Nowaka piłka odbiła się od słupka, a następnie od barku bramkarza Lecha i wpadła do siatki. Niecodzienna bramka samobójcza. Więcej goli nie było, a zespół trenera Mariusza Rumaka może się cieszyć, że nie przegrał tak, jak w październiku w Szczecinie – różnicą pięciu bramek… Michał Zichlarz