Sport

Między gadaniem a szczekaniem

Niejeden piłkarz, gdy jeszcze bywał powoływany do reprezentacji Polski, wydobywał z siebie dźwięki, zwane potocznie szczekaniem.

Niejeden piłkarz, gdy jeszcze bywał powoływany do reprezentacji Polski, wydobywał z siebie dźwięki, zwane potocznie szczekaniem. Zachowanie to uwidaczniało się najbardziej w tych momentach, gdy w bliskiej okolicy piłkarza pojawiał się dziennikarz, a nie daj Bóg ten, który ośmielił się coś krytycznego o nim, czy też jego kolegach z zespołu, napisać (powiedzieć). Fakt, czasem niejeden z przedstawicieli mojej profesji przesadzał w krytyce, no ale żeby od razu tak reagować? Tak mało finezyjnie?

Szczekanie piłkarzy na dziennikarzy pojawiło się bodaj po raz pierwszy w latach 70., z sukcesem było kontynuowane w latach 80., nie zabrakło i w latach 90,. ale swoje apogeum osiągnęło w samej końcówce XX wieku, czyli w 2000 roku, na ziemi azjatyckiej, kiedy to po 14 latach przerwy wreszcie wystąpiliśmy w finałach mistrzostw świata (Korea Płd. i Japonia). Abstrahując od tego, że szczekanie w Korei - do Japonii nie dotarliśmy - może być na swój sposób niebezpieczne, gdyż lubią tam potrawy z psa i jakaś ewentualność pomyłki musiała być brana pod uwagę, piłkarzom nie spodobały się co niektóre korespondencje nadawane do Polski, co zresztą znalazło swoistą kontynuację i na mistrzostwach w 2006 roku w Niemczech. Jedną z reakcji tamtej strony – akurat trenera Pawła Janasa - było wysłanie na konferencję prasową kucharza.

No i przechodzimy do clou programu. Otóż trochę czasu upłynęło i okazało się, że dość liczna część przedstawicieli gremiów szczekających przeniosła się na miejsca i w środowiska, które kiedyś obszczekiwali. Zrobili to najwyraźniej bez specjalnego poczucia obciachu, z niewątpliwym poczuciem misji, a czasem i wyższości. Aż dziw, bo w większości przypadków nie ma mowy o graczach niegdyś wybitnych; co najwyżej dobrych lub średnich. Widocznie sam fakt dorwania się do mikrofonu sprawia, że ludziska odlatują; kto ma mikrofon, ten ma władzę.

Niektórzy z nich imali się różnych zajęć po zakończeniu kariery. A to zabierali się za trenerkę, a to stanowiska dyrektorskie w klubach obejmowali, a to podwieszali się pod reprezentację jako piąty asystent trzeciego trenera. Ale patrząc z dzisiejszej perspektywy trzeba przyjąć, że ta robota wychodziła im średnio; albo jawiła się jako nader niewdzięczna, albo po prostu się nie sprawdzali, czy to merytorycznie, czy to w relacjach interpersonalnych. Być może czasem kusiło ich, żeby poszczekać, tylko na kogo?

Z grona tych, którzy dzisiaj zajęli miejsca po drugiej stronie, z piórem bądź mikrofonem w rękach, nie wszyscy oczywiście dosłownie szczekali, ale obecnie - zwłaszcza przy okazji meczów kadry - rzuca się w oczy i uszy postępujący proces podostrzania przez nich języka, co łatwo można odczytać śledząc ich wypowiedzi na rozmaitych forach; telewizyjnych czy internetowych. Trudno też nie odnieść wrażenia, że krytycyzm się nasila wraz z oddalaniem się momentu zakończenia przez nich piłkarskich karier. Jakby jakieś więzy z siebie zrzucali, dystans do niegdysiejszych własnych osiągnięć i porażek tracili, z satysfakcją gryźć się w język przestawali.

W ślad za tym idzie ryzyko, że niebawem sami staną się adresatami szczekania, choć ci dzisiejsi reprezentanci sprawiają wrażenie takich bardziej wycofanych, świadomych, że każde rzucone nieopatrznie słowo wróci kamieniem; a może są po prostu wychowani w dżentelmeńskich klimatach.

I oto mamy mecz Polaków z Portugalią, i oto mamy debiut Maxiego Oyedele, i oto mamy komentarz Jakuba Wawrzyniaka (niegdyś piłkarza, który miał do samego siebie stosunek dość krytyczny, a obecnie wyszczekanego komentatora telewizyjnego) który nie zostawia na 19-letnim legioniście suchej nitki. Sponiewierał go na tyle nieprzyjemnie, że być może w dawniejszych czasach reakcją piłkarza, a pewnie i jego kolegów z drużyny, byłoby szczekanie. Nie rozległo się, w każdym razie do moich uszu nie dotarło. Może Oyedele nie zna jeszcze na tyle naszego języka, by rozeznać się w pełni w jego treściach i niuansach. A nade wszystko nie zna (szczekającej) reakcji.

Wawrzyniak zresztą niebawem przeprosił. Nie wiem, czy to była jego własna inicjatywa, czy mu kazali - nieważne. Ważne jest to, by zawsze spróbować pójść na lekcję wychowawczą. Czy jest się piłkarzem, czy komentatorem.