Miałem różne opcje, jestem w Wiśle
PRZECZYTANE JB Rozmowa z Marcinem Pogorzałą
Miałem różne opcje, ale...
Rozmowa z Marcinem Pogorzałą, nowymasystentem trenera w Wiśle Kraków
Propozycja z Wisły przyszła w idealnym momencie?
- Jestem wdzięczny Kazimierzowi Moskalowi, że znów możemy razem pracować, do tego w takim klubie jak Wisła. Gdyby nie trener, to po prostu by się nie wydarzyło. Perspektywa powrotu do naszej współpracy była magnesem, bo szczególnie dobrze wspominam ostatni okres naszej wspólnej pracy w ŁKS-ie, gdy byłem pierwszym asystentem. Skończyło się upragnionym awansem do ekstraklasy, dużo czerpałem wtedy od trenera i mam przeświadczenie, że też wiele dawałem. W ŁKS-ie miałem różne możliwości. Mogłem wrócić do sztabu pierwszej drużyny, mogłem pozostać jako główny szkoleniowiec w rezerwach. Trwały negocjacje z trenerami i czekałem na rozwój wydarzeń, a jednocześnie bardzo wstępnie rozmawiałem w Krakowie z trenerem Moskalem i prezesem Jarosławem Królewskim. Gdy oferta była konkretna, zagrałem w otwarte karty, powiedziałem w Łodzi o propozycji z Wisły. W międzyczasie pojawiły się jeszcze dwie opcje z innych klubów, więc brałem pod uwagę kilka możliwości. Jestem więc wdzięczny ŁKS-owi za to, jak podszedł do tematu. Wspólnie ustaliliśmy, że to dobry moment, by sztab łodzian konstruował się bez mojego udziału. W drugiej drużynie był już wstępnie przygotowany trener, który miałby go objąć, gdybym wrócił do „jedynki”.
W Łodzi pracował pan przez siedem lat. W 15 meczach I ligi i dwóch barażowych był pan pierwszym trenerem.
- Szmat czasu... Część poświęciłem akademii, więcej pierwszej drużynie na różnych poziomach. Przychodzi jednak moment, gdy odczuwa się potrzebę zmiany środowiska, bodźców i wyzwań. Tak do tego podchodzę. W Łodzi żyłem znacznie dłużej, ponieważ w tym mieście kończyłem gimnazjum, liceum, grałem w piłkę i studiowałem zaocznie. Potem wróciłem do rodzinnego Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie pracowałem jako nauczyciel i trener. Pojawiła się oferta z ŁKS-u i z niej skorzystałem.
Przez lata najbardziej zaufanym człowiekiem Moskala był Maciej Musiał. Trener powiedział, że praktycznie rozumieli się bez słów. W waszej relacji też tak jest?
- Komunikacja jest bardzo ważna, ale nasza znajomość, wiedza o wymaganiach trenera, oczekiwaniach względem zawodników na poszczególnych pozycjach, jego sposobie komunikowania ułatwia mi pracę. Już to przerabiałem i choć nie wszystko będzie przeniesione jeden do jednego z ŁKS-u, to podstawy są zbliżone. Dobrze poznałem trenera w codziennej pracy i jeżeli znów jesteśmy razem, to znaczy, że zrozumienie jest na dobrym poziomie.
Jakim człowiekiem jest Moskal? Mam wrażenie, że mówi tylko wtedy, gdy trzeba.
- Jest konkretny w przekazie, nie przesadza z komunikacją do całego zespołu i konkretnych piłkarzy. Dużo się w tej działce nauczyłem. Jako młody trener czułem potrzebę wyjaśniania zawodnikom większości decyzji. Chciałem, żeby wszyscy wszystko rozumieli i doskonale wiedzieli. Po czasie mogę powiedzieć, że jesteśmy facetami, drużyną piłkarską, i czasem ktoś musi przyjąć decyzję bez wykładania kawy na ławę. Często decyduje szczegół, instynkt trenera, a rolą piłkarza jest w kolejnych treningach robić wszystko, by to zmienić. Wywołanie sportowej złości kształtuje ich charaktery, które mogą nam się przydać w kluczowych momentach.
W czasie obozu w Woli Chorzelowskiej wiele miał pan do powiedzenia przy stałych fragmentach. To jest pana główna działa w pracy sztabu?
- Będę odpowiedzialny m.in. za ten element, ale wiele rzeczy będzie kontynuowanych. Bardzo dużo konsultujemy z Mariuszem Jopem, który wcześniej się tym zajmował. Uważam, że funkcjonowało to na niezłym poziomie, a teraz nie mamy na tyle dużo czasu, by wszystko wywracać do góry nogami. Stawiamy na kontynuację z małymi korektami, by na koniec stałe fragmenty wyszły na plus. To bardzo istotny temat w I lidze, często pomagają otworzyć wynik. Mamy świadomość ich wagi w newralgicznych momentach i na pewno poświęcimy mu trochę czasu.
Rozmawiał Michał Knura