Sport

Medal wisiał za wysoko

ZAPASY Arkadiusz Kułynycz (87 kg), jedyny nasz reprezentant w stylu klasycznym, nie ukrywał marzeń o olimpijskim medalu. I, niestety, te marzenia pozostają aktualne.

Arkadiusz Kułynycz nie dał rady Żanowi Bełeniukowi i musiał pożegnać się z marzeniem o medalu. Fot. PAP/Adam Warżawa

ZAPASY

Arkadiusz Kułynycz (87 kg), jedyny nasz reprezentant w stylu klasycznym, nie ukrywał marzeń o olimpijskim medalu. I, niestety, te marzenia pozostają aktualne. Czy jednak kiedykolwiek się ziszczą? Ma już przecież 32 lata... Wczoraj wieczorem przegrał 1:3 decydującą walkę z Ukraińcem Żanem Bełeniukiem i trudno powiedzieć, że było w tym coś z przypadku lub pecha. Również kontuzja, której doznał w 2. rundzie – co skończyło się interwencją medyczną – raczej nie była przeszkodą w osiągnięciu satysfakcjonującego wyniku. Tą przeszkodą natomiast na pewno były umiejętności Bełeniuka (syna Ukrainki i Ghańczyka), było nie było, mistrza olimpijskiego sprzed trzech lat i wicemistrza sprzed ośmiu.

Zaczęło się nawet pomyślnie dla naszego reprezentanta, który otrzymał punkt za pasywność rywala. Ten stan utrzymał się do początku 2. rundy. Wtedy to Ukrainiec otrzymał punkt za pasywność Kułynycza, który przy stanie 1:1 musiał zejść do parteru. W nim nie zdołał się wybronić przed akcją rywala za 2 punkty.

By nasz zawodnik mógł stoczyć tę walkę, wcześniej musiał pokonać w repasażu Kolumbijczyka Carlosa Munoza. Zwyciężył pewnie 3:1, choć akurat w tym przypadku to rywal zza oceanu początkowo prowadził 1:0. To następstwo braku aktywności za strony naszego zawodnika. Taki wynik utrzymał się do przerwy. Po niej podopieczny Włodzimierza Zawadzkiego, mistrza olimpijskiego z Atlanty w 1996 roku, przejął inicjatywę. Najpierw doprowadził do remisu (tu dla odmiany zarobił punkt za brak aktywności rywala), a zaraz potem wykonał tzw. wyniesienie, wycenione przez arbitrów na 2 punkty. Konsekwencją tego była późniejsza taktyka Kułynycza, obliczona na neutralizowanie poczynań rywala. Okazała się skuteczna.

Wkrótce po zakończeniu zwycięskiej walki z Kolumbijczykiem Kułynycz mówił: - Przegrywałem z Bełeniukiem parę razy minimalnie, a dzisiaj, w małym finale, chcę się odgryźć i zdobyć medal dla Polski.

Znowu się nie udało. Tak to tłumaczył: - Miałem plan na tę walkę, ale nie udało się go w pełni zrealizować poprzez wykonanie dobrze punktowanej akcji. A kiedy w 2. rundzie poszedłem do parteru, popełniłem błąd w obronie i rywal to wykorzystał. Na dodatek to opatrywanie głowy trochę wybiło mnie z rytmu. Cóż więcej mam powiedzieć - jest mi przykro.

Gorsze wspomnienia z olimpijskiego występu w Paryżu zachowa zapewne Anhelina Łysak (57 kg), która zakończyła go raptem po jednej walce: przegrała z Ukrainką Ałyną Hruszyną-Akobiją 13:16, czyniąc to niejako na własne życzenie. Trudno bowiem inaczej potraktować fakt, że na półtorej minuty przed końcem starcia wygrywała 13:5! Działo się więc dużo; może wręcz za dużo dla naszej reprezentantki, która - wszystko na to wskazywało - po prostu siadła fizycznie.

Pozostało jej liczyć, że Akobija przebije się do dalszej fazy, ale ta niestety przegrała w swojej następnej walce z Amerykanką Helen Maroulis 4:7, nie pociągnęła więc Polki do repasaży.

Teraz czekamy już tylko na występy przedstawicieli stylu wolnego: Zbigniewa Baranowskiego (97 kg) i Roberta Barana (125 kg). 

(ag)