Taras Romanczuk (z piłką) wrócił do reprezentacji Polski po sześciu latach. Fot. Adam Starszyński/PressFocus


Mecz z Estonią to formalność

Rozmowa z trenerem Bogusławem Kaczmarkiem, współpracownikiem Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski.


Zacznijmy od nominacji Michała Probierza. Wśród powołanych najbardziej zaskoczył pana brak Arkadiusza Milika?

 

- Komentarz jest bardzo prosty. Materiał ludzki, jaki jest do dyspozycji selekcjonera, wystarczy na dwie jedenastki reprezentacji Polski, zważywszy gdzie grają, tzn. w jakich klubach i w jakiej są dyspozycji. Milik ma problemy w swoim klubie, Juventusie Turyn, ale ja bym go nie skreślał z kadry, bo to jest zawodnik do zagospodarowania w każdym momencie.

 

Kogo pominął selekcjoner, a powinien był powołać?

 

- Trudno w tej chwili dyskutować, kogo mógł jeszcze powołać. Ten materiał ludzki gwarantuje, że zagramy w finałach mistrzostw Europy.

 

Największym zaskoczeniem jest dla pana nominacja Tarasa Romanczuka, który wraca do kadry po sześciu latach, czy jego kolegi klubowego Dominika Marczuka?

 

- W przypadku Romanczuka to jest pozycja, mam na myśli klasyczną „szóstkę”, która wymaga specjalnej troski. Wszyscy pamiętamy, jak wyszedł na tym Grzegorz Krychowiak, który nie był przygotowany do gry na tej pozycji. Ustawiany wyżej, na „ósemce”, zdobywał gole w Sevilli, a przede wszystkim w Lokomotiwie Moskwa. Ktoś jednak na siłę próbował go przekwalifikować i skutki były opłakane. Co się zaś tyczy innego zawodnika Jagiellonii Białystok, Dominika Marczuka, to moim zdaniem jest to powołanie perspektywiczne, na zachętę. Nie wykluczam jednak, że zadebiutuje w najbliższych meczach, bo na boisku dzieje się tyle różnych rzeczy, często nieprzewidywalnych...

 

To cieszy, że Robert Lewandowski odzyskał wysoką formę w najbardziej odpowiednim momencie? Gol i dwie asysty w meczu z Atletico Madryt to nie w kij dmuchał...

 

- Na litość boską, nie czepiajmy się Roberta Lewandowskiego, bo na plecach tego piłkarza reprezentacja Polski „wjechała” w ubiegłych latach na kilka imprez najwyższej rangi, z mistrzostwami Europy i świata na czele. Jeżeli ktoś notorycznie zgłasza zastrzeżenia do kapitana reprezentacji Polski, to lepiej niech się czepi tramwaju. Moim zdaniem rewanżowe mecze z Mołdawią i Czechami w tych eliminacjach ewidentnie spieprzył selekcjoner.

 

Czwartkowy mecz z Estonią będzie poligonem doświadczalnym, przymiarką przed potyczką ze zwycięzcą pary Walia - Finlandia?

 

- Po tym wszystkim, co przeszliśmy do tej pory, nie stać nas na dodatkowe eksperymenty. Tak jak było to w przypadku chociażby Patryka Pedy. Na bazie meczu z Estonią trzeba budować mocny fundament pod następny mecz ze zwycięzcą pary Walia - Finlandia. W tym składzie personalnym, z takim potencjałem, najbliższy mecz biało-czerwonych - użyję brzydkiego słowa - powinien być formalnością.

 

Moim zdaniem nie mamy prawa zlekceważyć reprezentacji Estonii, jak zdarzało nam się w poprzednich latach lekceważyć niektórych przeciwników.


- Proszę pana, przede wszystkim to my sami siebie lekceważymy. Jeżeli mamy się obawiać prawie 40-letniego Konstantina Vassiljeva, który gra „na tranzystorach”, to ja bardzo przepraszam. Są jakieś granice śmieszności.

 

Jak pan prognozuje, w następnym meczu naszym przeciwnikiem będzie Walia czy Finlandia?

 

- Wszyscy już wybierają się do Cardiff, a ja subtelnie przestrzegam przed dzieleniem skóry na żywym niedźwiedziu. Przypomnę zapominalskim, że młodzieżowa reprezentacja Finlandii prowadziła z polską młodzieżówką i tylko prezent polskiego arbitra dla biało-czerwonych sprawił, że zdołali oni to spotkanie zremisować. Fińskie media nie pozostawiły suchej nitki na rozjemcy. „Arbiter prowadzący zawody pozwolił Polakom zremisować, dyktując rzut karny z księżyca” - napisali. A przytoczony przeze mnie komentarz nie był rarytasem. Dlatego najpierw zróbmy swoje wygrywając z Estonią, w dobrym stylu, z dobrym wynikiem, a za takowy uznam zwycięstwo 3:0 lub wyższe, a dopiero potem martwmy się kolejnym pojedynkiem. Zdecydowana wygrana z Estończykami pozwoli naszym reprezentantom nabrać pewności siebie. Piłka nożna jest dyscypliną nieodgadnioną, kapryśną. Barcelona bez problemów rozbiła Atletico Madryt, które miało „w nogach” mecz w Lidze Mistrzów z Interem Mediolan, a wydatek energetyczny drużyny Diego Simeone w spotkaniu z Włochami poczynił spustoszenie w organizmach jego piłkarzy. Widziałem, jak „umierali” już w pierwszej połowie, co oczywiście nie umniejsza sukcesu „Dumy Katalonii”.

 

Kibicuje pan Finom dlatego, że sam grał kiedyś w Rovaniemi Palloseura? Przed kilkoma laty w wywiadzie, który z panem przeprowadziłem, powiedział pan, że Finowie są zakochani w angielskim futbolu i się na nim wzorują. Nic się nie zmieniło w tym względzie?

 

- Czasy się zmieniają. Kiedyś z reprezentacją Finlandii pracowali angielscy trenerzy, Roy Hodgson i Stuart Baxter, ale od 2016 roku prowadzi ją Fin Markku Kanerva. Inny sposób gry, inna filozofia. Zresztą Anglicy bardzo dawno temu też zmienili swój sposób gry, łącznie z wykorzystaniem środkowego napastnika.

 

Jaki wynik typuje pan w meczu Walia - Finlandia?

 

- Ze względu na atut własnego boiska, nieco większe szanse przyznaję Walijczykom, ale jeżeli chce pan poznać dokładny wynik, proszę zadzwonić do Moskwy do Anatolija Kaszpirowskiego lub skontaktować się z polskim jasnowidzem, Krzysztofem Jackowskim.

 

Rozmawiał Bogdan Nather

 

Bogusław Kaczmarek - Fot. Rafał Rusek/PressFocus