W pierwszych w tym sezonie derbach triumfował Widzew. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus


Mecz o wejście do trumny

Po raz siedemdziesiąty w historii dojdzie w niedzielę w Łodzi do derbowego pojedynku ŁKS – Widzew. Mowa o wszystkich oficjalnych meczach.


Widzew jest historycznie wyraźnie lepszy, bo wygrał 29 razy, 27-krotnie zremisował, a przegrał tylko 13 meczów. Skoro liczymy wszystkie spotkania, to wypadałoby do tego bilansu dołączyć też te z lokalnych rozgrywek klasy A w latach dwudziestych oraz w 1945 roku, zaraz po wojnie. To też były przecież mecze o punkty, eliminacje mistrzostw Polski, gdy rywalizacji ligowej jeszcze nie było. ŁKS wygrał sześć takich, a więc wszystkie. W czasach nowożytnych Widzew miał więc co odrabiać. Jedynym wyjaśnieniem tej luki informacyjnej, choć niewygodnym dla prowidzewskich dokumentalistów, może być fakt, że w tych latach Widzew na pewno nie był drugą siłą łódzkiej piłki i nikt tych meczów derbowo nie traktował.


Gdy jednak dochodziło do konfrontacji na najwyższym krajowym poziomie, Widzew wyraźnie górował. Bardziej przekonujący niż zestawienie zwycięstw, remisów i porażek jest bilans miejsc zajmowanych przez obie drużyny, gdy grały one w tej samej lidze. Z 33 wspólnych sezonów (od 1948 roku) Widzew zajmował na koniec wyższe miejsce w tabeli aż 25-krotnie.


O wielu z tych 69 dotychczas rozegranych meczów można zapomnieć (choć mam na przykład przed oczami scenę z 1977 roku, gdy zespoły wyprowadzał na boisko sędzia Włodzimierz Karolak, a za nim szli kapitanowie drużyn Zbigniew Boniek i Jan Tomaszewski), ale kilka przeszło do historii, zwłaszcza te, gdy stawka była wysoka. Młodzi tego nie widzieli, ci w średnim wieku ledwie pamiętają, bo byli wówczas dziećmi, ale generalnie uważa się, że najlepsze w historii spotkanie derbowe odbyło się 8 listopada 1997 roku. ŁKS przegrał wtedy na swoim stadionie 2:3 po golach Mirosława Trzeciaka i Marka Saganowskiego (gospodarze prowadzili 2:1) oraz Alexandru Curteana, Mirosława Szymkowiaka i Andrzeja Kobylańskiego w 87 minucie z karnego. Trudno się dziwić wysokim ocenom tego meczu: grał wówczas aktualny mistrz Polski i wicelider (Widzew) z liderem tabeli, walczącym o mistrzowski tytuł ŁKS-em. Sezon 1997/98 ŁKS skończył w mistrzowskiej koronie, ale z Widzewem nie wygrał, bo rewanż zakończył się bezbramkowo.


Dwumeczu na szczycie ŁKS nie wygrał też w sezonie 2005/6 (2:2 i 3:1 dla Widzewa, który był wtedy pierwszy w I lidze, ale ŁKS też awansował, bo był drugi) i w jedynej w historii konfrontacji w III lidze (2016/17), gdy padły remisy 2:2 i 0:0. W tym przypadku ŁKS skończył na drugim miejscu (Widzew był czwarty), a łódzkie – pożal się Boże, „potęgi” w tym czasie – wyprzedziła Drwęca Nowe Miasto Lubawskie. ŁKS awansował, bo odkupił miejsce w II lidze od spłukanej finansowo Drwęcy, pokrywając (o czym wiadomo nieoficjalnie) długi jej ówczesnego właściciela.


Tym razem rywalizacja toczyć się będzie na dole tabeli. Tu ŁKS nie ma litości. W 2008 roku wygrał z Widzewem 2:0, co przyczyniło się do degradacji lokalnego rywala, a także wiosną 1990 roku, gdy Jacek Ziober „pomylił się” i strzelił gola na 1:0 dla ŁKS-u. Do dzisiaj w widzewskich kręgach krąży legenda o tej wiarołomnej zdradzie! Widzew też był zresztą bezwzględny: wiosną 2000 roku, która zakończyła się spadkiem ŁKS-u, wygrał 2:0, co wytłumaczyć można pewnie tym, że zdobywca obu bramek, Litwin Robertas Poszkus, nie rozumiał po polsku…


Teraz polski nie będzie w ogóle językiem dominującym na boisku, a już graczy pochodzących z Łodzi mógłby policzyć na palcach jednej ręki nawet emerytowany pracownik tartaku. Może ich być dwóch, góra trzech: Aleksander Bobek, który jednak nie ma pewnego miejsca w bramce, i może Jan Łabędzki w ŁKS-ie oraz Bartłomiej Pawłowski w Widzewie. Pawłowski jest teraz kapitanem zespołu Daniela Myśliwca. Rozegrał wprawdzie mniej meczów w drużynie niż Marek Hanousek (chociaż debiutował 12 lat temu, to jednak krążył po świecie, zanim znów trafił do Łodzi), ale trener Daniel Myśliwiec wskazał na niego, bo… potrafi dogadać się po hiszpańsku, a więc w języku najliczniejszej mniejszości narodowej w drużynie.


Widzew spędza ostatnie dni przed meczem w Uniejowie, dokąd pojechało aż 27 zawodników, bo trener chyba do tej pory nie wie, kogo wpisać do składu. Nie ma tylko problemu z obsadą jednej pozycji. „Jedno jest pewne, w bramce zagra kolega Tomaszewski” – mawiał Kazimierz Górski przed odprawą swoich „orłów”. Tu skład otworzy Rafał Gikiewicz, a jego występ będzie wydarzeniem niedzieli, bo to prawdziwa gwiazda Bundesligi.


„Czujemy się tak, jak gdyby ktoś wkładał nas żywcem do trumny” – powiedział po meczu z Koroną jeden z piłkarzy ŁKS. Szanse na utrzymanie się są znikome, ale trumna nie jest jeszcze zamknięta. Najgorszy byłby remis – zwycięstwo ŁKS da cień szansy gospodarzom i może zepchnąć w otchłań rywali. Sukces Widzewa to (przed)ostatni gwóźdź do owej trumny.


Wojciech Filipiak