Mazgaje
Mucha nie siada, cotygodniowy felieton Tomasza Muchy
Przenicowany i zanalizowany już na tryliony sposobów kryzys męskości swoją upiorną postać najbardziej jaskrawo objawia od lat w polskim sporcie. Tam prawdziwych herosów od dekady szukać już ze świeczką. Nie brakuje za to płaczków.
Dowody są na papierze. Na dziesięć polskich medali ostatnich igrzysk w Paryżu, osiem było zasługą pań, w tym jedyny złoty dziewczyny-pająka. Czterech panów z wiosłami i drużyna siatkarzy (jeszcze do niej wrócę) zadowolili się brązem i srebrem. Jeszcze trzy lata wcześniej w Tokio ta proporcja wyglądała nieco łaskawiej – 5 do 8 na korzyść dziewcząt plus jeden krążek wspólny, w lekkoatletycznej sztafecie mikst. Ale już Rio 2016 było pierwszym zwiastunem wycofywania się chłopaków na mocno okopane pozycje obserwacyjne – wydziergali trzy medale na jedenaście. Po raz ostatni zdominowali swoje koleżanki na letnich olimpijskich arenach – choć słowo dominacja jest tu nadużyciem – w Londynie, lat temu trzynaście, wygrali 6 do 5. Potem już męski zjazd, na areny wkroczyły pokolenia lelum polelum – Milenialsów czy Gen Z.
Ostatnie przykłady są jeszcze bardziej dobitne – w mistrzostwach świata w lekkoatletyce jedyny medal zdobyła kobieta, w skoku wzwyż (na dodatek z niepełnymi polskimi korzeniami), a w czempionacie pojedynków na pięści nasz honor uratowały trzy babki. O tempora, o mores… Kulej, Pietrzykowski, Drogosz czy Błażyński zapewne przewracają się w grobie, i obawiam się, że nawet wszystkie zawierzenia do Najświętszej Panienki nawróconego mistrza Mariana Kasprzyka już psu na budę.
Porozmawiałem niedawno z jednym z najwybitniejszych polskich sportowców w historii, Waldemarem Legieniem, który drapał się po głowie: – W sportach walki w tej chwili tylko dziewczyny robią medale. Nie wiem, czy coś się u naszych chłopaków stało, czy coś… – zadumał się dwukrotny mistrz olimpijski w dżudo. W jego dyscyplinie ostatni raz Polak – mężczyzna – na podium mistrzostw świata stanął 18 lat temu…
No dobra, ale przecież mamy chłopaków na medal, czyli siatkarzy (obiecałem)! Przeczytałem wypowiedzi jednego z nich, Norberta Hubera, biadolącego na warunki, w jakich przyszło Polakom rywalizować w mistrzostwach świata na Filipinach (cytuję za sportowefakty.pl): „Teraz mamy nawet ciepłą wodę w szatni i można się umyć po meczu, co wcale nie jest takie oczywiste. W poprzednim obiekcie tego nie było, także w halach treningowych. Jest też trochę czyściej, są lepsze warunki sanitarne. Nie ma obawy, że coś wyjdzie spod szafki. Mam nadzieję, że następne poważne turnieje będą w innych częściach świata”...
Co więc się stało z tymi chłopakami? Niestety, mazgają się. Mistrz Huber płacze nad brakiem ciepłej wody pod prysznicem. Chciałbym być dobrze zrozumiany – też nienawidzę zimnej wody w rurach, ale nie przyszłoby mi do głowy z tego powodu wylewać żali dziennikarzom. Mazgaj nie docenia, że buja się po całym świecie, uprawiając najwspanialszy zawód na kuli ziemskiej – czyli sport – i jeszcze świetnie mu za to płacą. Jasne, nasi siatkarze cieszą kibiców kolejnymi medalami, ale to może właśnie twardości – a mówiąc brutalnie: jaj – brakuje im najbardziej w meczach najważniejszych, czy to o olimpijskie złoto, czy w półfinale mistrzostw świata?
Czy to ofensywny feminizm ich tak wykastrował, czy sami wycofali się na pozycje biadolenia, narzekania i pretensji – nie czuję się kompetentny do analizy. Nieśmiało zauważę tylko, że to wszystko – patrząc szerzej, poza sport – dzieje się w czasie, gdy widmo wojny coraz bardziej krąży nad Europą, a już na pewno nad naszą jej częścią. I kto nas będzie wtedy bronił?
Za moich czasów, gdy w komisji wojskowej dostało się kategorię D, budziło to zazdrość połączoną z politowaniem, bo oznaczało, że podczas zbrojnego konfliktu delikwent jest za słaby, żeby biegać z karabinem, więc będzie miał zadania natury „wyższej” – nie posuwając się do wulgarności kontekstu innego słowa na D, oznaczającego część ciała poniżej pleców, przyjmijmy, że chodziło o opiekę nad Dziewczętami.
Minęły trzy dekady, wygląda na to, że teraz to na Dziewczętach będziemy musieli polegać na polu walki. Całkiem możliwe, że również tych doskonale znanych ze sportowych aren, a które – jako żołnierki Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego – raz na jakiś czas paradują w zielonkawych mundurach, dziękując za wsparcie polskiej armii w ich pogoni za sportowymi marzeniami. Oby polska armia nigdy nie musiała prosić o spłatę tych weksli, żeby nie oglądać się na mazgajów.
Norbert Huber, pierwszy mazgaj polskiego sportu. Fot. Piotr Matusewicz / Press Focus
