Paweł Bernas nie miał sobie równych na pętlach wokół Stadionu Śląskiego, ale całej imprezy nie wygrał. Fot. Dorota Dusik


Marek Leśniewski czuje się lepiej

Wicemistrz olimpijski i srebrny medalista mistrzostw świata podczas Kryterium Asów przeszedł zawał serca.


Podczas 48. Międzynarodowego Wyścigu Kolarskiego - INFOMAX Kryterium Asów wydarzyło się coś, o czym wszyscy mówili szeptem. W sobotę rano gość honorowy legendarnej imprezy, wybitny przed laty kolarz Marek Leśniewski, miał zawał. Wicemistrz olimpijski z 1988 roku i wicemistrz świata z 1989 roku w jeździe drużynowej, zwycięzca Tour de Pologne z 1985 roku oraz mistrz Polski ze startu wspólnego w latach 1991 i 1993, a po zakończeniu kariery trener - m.in. kadry szosowej młodzieżowców i juniorów, został zabrany karetką z bielskiego hotelu i przewieziony na sygnale do szpitala w Cieszynie. Tam, wprowadzając stenty uratowano mu życie, a następnie przygotowano do zaplanowanej na wtorek operacji.


Czarny humor

- Rozmawiałem z Markiem w poniedziałek wieczorem - powiedział Bogdan Szczygieł, organizator Kryterium Asów i przyjaciel 61-letniego Marka Leśniewskiego. - Odbierając telefon przywitał mnie słowami: „Nieboszczyk, słucham”. Humor co prawda czarny, ale powiem szczerze, że pierwszy raz tak się ucieszyłem, słysząc słowo „nieboszczyk”. W Cieszynie Marek jest pod opieką lekarzy. Jest z nim także jego partnerka Ania. W sobotę odwiedził go także Andrzej Sypytkowski, który razem z Markiem, Zenkiem Jaskułą i śp. Joachimem Halupczokiem sięgali po srebrne medale na igrzyskach w Seulu i w mistrzostwach świata w Chambery. Obaj z Markiem byli gośćmi honorowymi Kryterium Asów i choć Andrzej towarzyszył nam do niedzieli, to widać było wyraźnie, że myślami jest gdzie indziej. Na szczęście Markowi już nic nie grozi. Do końca tygodnia będzie w cieszyńskim szpitalu, a później zostanie przewieziony do Grudziądza, czyli w swoje strony.


W ocenie „Asa wszech czasów”

Dlatego umówionego przed startem komentarza po zakończeniu tegorocznego Kryterium Asów autorstwa Marka Leśniewskiego tym razem nie będzie. Zastąpił go Henryk Krawczyk, który wprawdzie na międzynarodowej arenie takimi sukcesami nie może się pochwalić, ale za to w 70-letniej historii imprezy, której 1. edycja miała miejsce w 1954 roku, gdy Katowice były jeszcze Stalinogrodem, wygrał aż czterokrotnie. Nikt pod tym względem nie może się z nim równać. Następni w klasyfikacji są bowiem: olimpijczyk z 1968 roku z Meksyku i mistrz Polski z 1970 roku śp. Zygmunt Hanusik, reprezentujący barwy Górnika Lędziny i Polonii Łaziska Górne, a także obserwujący uczestnik mistrzostw świata w 1983 roku Dariusz Zakrzewski jeżdżący w Ognisku Białystok, Gwardii Katowice, CC Feignies, Exbud Kielce, VC Levallois i Corbeil Essonne.


To był piękny wyścig

- Jestem bardzo zadowolony, że... nie wygrał Paweł Bernas, bo miałby już dwa z rzędu triumfy i niebezpiecznie by się do mnie zbliżył - ze śmiechem stwierdził Henryk Krawczyk, nazywany „Asem wszech czasów”. - A mówiąc poważnie, cieszę się, że 48. Kryterium Asów doszło do skutku i przebiegło bez zakłóceń, bo w ostatnich dniach przed startem Bogdan Szczygieł bardzo się martwił. Dziś jednak możemy powiedzieć, że w piątek byliśmy świadkami pięknego wyścigu na Stadionie Śląskim. To było typowe kryterium. Szybki wyścig z pasjonującymi finiszami. W sobotę natomiast w Bielsku-Białej wystartował i finiszował Silesia Classic, czyli wyścig zaliczany do kategorii UCI 1.2, a więc dla grup zawodowych, w którym zaprezentowało się wielu dobrych kolarzy. No i na deser mieliśmy niedzielne kryterium w Mikołowie w pięknej scenerii i na ciekawej trasie.


Kocha kryteria

- Gdy wygrywałem te zawody, to składały się one z typowych kryteriów i były cztery etapy. Teraz była tylko trzydniowa mieszanka, ale i tak dała się kolarzom we znaki. Nawet ten klasyk, choć mówi się, że na długiej trasie można sobie po drodze odpocząć i złapać oddech, był bardzo wymagający, bo prowadził po beskidzkich górkach, a w dodatku zimny i przez chwilę ulewny deszcz przetrzebił peleton. Nawet Paweł Bernas, który po dwóch dniach był liderem, bo w ładnym stylu wygrał kryterium w Chorzowie, na mecie klasyka w Bielsku-Białej był piąty, wycofał się z dalszej walki i nie stanął na starcie w Mikołowie. Adam Kuś godnie go jednak zastąpił. Widać, że ten kolarz tak jak ja kocha kryteria i dobrze się czuje w tej trudnej konkurencji, w której co chwila trzeba się rozpędzać, hamować przed zakrętem, znowu przyspieszyć i raz za razem finiszować. Na mikołowskiej trasie były cztery zakręty, więc tych zrywów na 40 pętlach trzeba było wykonać 160 i dodać do tego 40 finiszów. Najlepiej zrobił to zwycięzca, ale trzeba też podkreślić bardzo dobrą jazdę Dawida Jony, który zaatakował od razu po starcie i ta dwójka przez całe 62 kilometry jechała przed peletonem, dzieląc między siebie wszystkie premie po każdym okrążeniu. Szacunek i gratulacje. Gdy ja walczyłem o swoje trofea, to udawało mi się odjechać solo, a oni jechali zgodnie współpracując oraz uciekając przed peletonem i dopiero na ostatnich czterech okrążeniach każdy walczył o swoje.


Udany debiut Mikołowa

Mieszkający na co dzień we Francji, ale spędzający sporo czasu także w naszym kraju Henryk Krawczyk był także pod wrażeniem miasta, bo odnowiony rynek w Mikołowie bardzo mu się spodobał. - Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć w centrum Mikołowa i jestem zaskoczony, że tak to się wszystko udało zorganizować - dodał nasz rozmówca. - Choć na trasie Kryterium Asów to miasto debiutowało, to widać było, że są tu ludzie kochający kolarstwo, a ich współpraca z Bogdanem Szczygłem przyniosła znakomity efekt. Mamy nadzieję, że będzie to kontynuowane, ale mam tylko jedną uwagę - niech co roku wygrywa ktoś inny, bo miano „Asa wszech czasów” bardzo mi się podoba.

Jerzy Dusik