Antoni Piechniczek to osoba bardzo mocno związana z Chorzowem, grająca na Stadionie Ślaskim zarówno jako piłkarz, jak i trener. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


Magiczna legenda i rytm serca

Urodzony w Chorzowie były selekcjoner reprezentacji Polski jak mało kto zna atmosferę Stadionu Śląskiego.

 

Jednym z gości poniedziałkowej konferencji prasowej poświęconej organizacji meczu reprezentacji Polski U-21 z Bułgarią w ramach eliminacji do młodzieżowego Euro był Antoni Piechniczek. Emerytowany trener, brązowy medalista mistrzostw świata w 1982 roku, podzielił się swoimi wspomnieniami oraz ciekawostkami związanymi z „Kotłem czarownic”

 

O budowie stadionu...

- Ostatni mecz, jaki reprezentacja Polski rozegrała na Stadionie Śląskim, to ten ze Szwedami, kiedy awansowaliśmy do finałów mistrzostw świata w Katarze. Jest to coś znamiennego, że akurat ten ostatni awans miał miejsce na tym stadionie. Co ciekawe, koncepcja budowy tego obiektu istniała już przed II wojną światową. Wtedy chciano wybudować go dokładnie w tym miejscu, w którym się teraz znajduje. Planowano wziąć wzór Stadionu Olimpijskiego z Berlina, a spotkania ligowe miała tutaj grać drużyna Ruchu Chorzów. Wojna jednak wszystko odmieniła i dopiero w 1950 roku Urząd Wojewódzki Rady Narodowej w Katowicach zadecydował, że stadion pojawi się właśnie w tym miejscu.

 

O juniorskim mistrzostwie Polski...

- Rozegrano tutaj mnóstwo wielkich meczów. Przypomnę tylko, że w debiucie w 1956 roku przegraliśmy z NRD (0:2 - red.). Najbardziej oczekiwanym zwycięstwem, także na wielką miarę polityczną, był pamiętny mecz ze Związkiem Radzieckim 20 października 1957 roku (2:1 - red.). Nie chciałbym jednak skupiać się tylko na samych spotkaniach. Moja przygoda ze Stadionem Śląskim była trochę typowa, trochę nietypowa - przygoda młodego chłopaka, Ślązaka, urodzonego w Chorzowie Batorym, wtedy Wielkie Hajduki, w sąsiedztwie Ruchu Chorzów. Moi przodkowie od strony babci, bracia Bartoszkowie, w trójkę grali w Ruchu i byli piłkarzami pierwszych drużyn, które zaczęły odnosić sukcesy. Ja jako piłkarz miałem okazję debiutować w szkółce profesora Józefa Murgota, którą prowadził przy Technikum Górniczym niedaleko stąd. Ta szkolna drużyna wygrała dwa razy z rzędu mistrzostwa Polski juniorów w najwyższych kategoriach. Mierzyła się z zespołami ligowymi, które dobrze pracowały z młodzieżą. Przypomnę takie nazwiska, jak Zygfryd Szołtysik, Jan Banaś, Walter Gzel, Erwin Wilczek, Józef Janduda czy... ja. Krótko mówiąc, nauczyciel z jednej drużyny szkolnej potrafił zrobić dwukrotnych mistrzów Polski. W pierwszym finale ograliśmy Gwardię Warszawa na Stadionie Śląskim 5:0. Rok później, kiedy przekroczyłem już limit wieku juniora i występowałem w Naprzodzie Lipiny, moi młodsi koledzy ograli Górnika Wałbrzych 10:1. To tylko świadczy o potędze i przewadze tego zespołu.

 

O wielkich trenerach na Stadionie Śląskim...

- Potem rozpoczęły się poważniejsze mecze. Jako student AWF-u i piłkarz Legii Warszawa przyjeżdżałem na Górny Śląsk, ale nigdy nie miałem okazji zagrać tu przeciwko jakiejkolwiek śląskiej drużynie. Powiem tylko, że Legia swój pierwszy mecz na Stadionie Śląskim rozegrała w 1957 roku, przegrywając z Ruchem 0:2. Moje największe przeżycia tutaj dotyczyły pracy z reprezentacją. Dwukrotnie na Stadionie Śląskim awansowałem na mistrzostwa świata. W sumie kadra pięciokrotnie zdobywała tutaj szlify uczestnika mundialu. Robili to trenerzy Jacek Gmoch, Kazimierz Górski, dwukrotnie ja i również Czesław Michniewicz. Towarzysko, z Koreą Południową, grał tu też Adam Nawałka. W sumie tych sukcesów było dość sporo. Można by opowiadać o wielu znakomitych trenerach, którzy przyjeżdżali do Chorzowa ze swoimi zespołami. Rzucę tylko parę nazwisk: Alf Ramsey - mistrz świata z Anglii, Helenio Herrera, Jupp Derwall - mistrz Europy z Niemcami, Cesar Luis Menotti - mistrz świata z Argentyną, Enzo Bearzot - mistrz świata z Włochami, Luis Scolari - mistrz świata z Brazylią, który przyjechał tu z reprezentacją Portugalii i... przegrał. Samych wielkich trenerów, którzy byli na Stadionie Śląskim, jest bez liku, natomiast wszystkich wielkich piłkarzy wymieniać już nie będę.

 

O atmosferze i organizacji...

- Ta olbrzymia satysfakcja, która cechowała wszystkich kibiców, piłkarzy, Ślązaków i nie tylko, wynikała z tego, że gdyby potraktować równo wszystkie podmioty kultury - typu muzeum, teatr, filharmonia, sport itp. - to wszystkich najwybitniejszych przedstawicieli piłki nożnej, jako dziedziny, gościł Stadion Śląski. To samo tyczy się wszystkich wielkich lekkoatletów ze Związku Radzieckiego czy Stanów Zjednoczonych, Węgier, Czechosłowacji. Wszyscy startowali na naszym stadionie. Jego magia, wielkość osiągnięć wybitnych sportowców przeszły do historii. Dzisiaj, kiedy lekkoatleci przyjeżdżają tu na swoje zawody, podkreślają doskonałe warunki, organizację i atmosferę na widowni. Rzadko się zdarza, aby na zawody lekkoatletyczne przychodziło 30 tysięcy widzów. Wszyscy podkreślają, że są z tego bardzo dumni. Powiem też, że z tych muzycznych czy rozrywkowych programów, największą satysfakcję i największe komplementy popłynęły od zespołu U2. „Jesteśmy w trasie od 80 występów, ale najlepszy występ, najlepsza organizacja i najlepsza atmosfera były na Stadionie Śląskim” - mówili, co podkreślam z największą satysfakcją.

 

O strzelcach i pucharach...

- W nawiązaniu do aktualnych wydarzeń podam jeszcze jedną ciekawostkę. Który piłkarz reprezentacji Polski zdobył na tym stadionie najwięcej bramek? Włodzimierz Lubański z Górnika Zabrze - 11. Na drugim miejscu Ernest Pohl z Górnika Zabrze z 7 trafieniami, na trzecim Euzebiusz Smolarek z 5 bramkami. On z tych współczesnych jest najwyżej. Na czwartym miejscu jest Eugeniusz Faber z Ruchu Chorzów z 4 golami (także Robert Gadocha i Grzegorz Lato - red.), a na piątym Gerard Cieślik z 3. W sumie na tym stadionie śląskie drużyny rozegrały 28 meczów w europejskich pucharach różnego szczebla. Górnik grał 18 razy, w tym z Realem Madryt czy Interem Mediolan, już pomijam np. Dynamo Kijów. Ruch Chorzów grał trzykrotnie, bo miał blisko na swój stadion. GKS Katowice grał cztery razy, Polonia Bytom dwa razy, GKS Tychy raz. W sumie odbyło się tutaj 10 finałów Pucharu Polski, z czego 9 razy wygrywała drużyna z województwa śląskiego, a czasem grały między sobą. Ostatni finał odbył się w 2009 roku i Lech Poznań ograł Ruch Chorzów 1:0. Jak widać, ciekawostek, które czasem łapią za serce, jest sporo. Dają nam, gospodarzom, olbrzymią satysfakcję. Czasem zmuszają do wspomnień, bo same je wywołują. W moim przypadku dotyczy to kariery trenera, ale grałem też w finale Pucharu Polski, gdzie Ruch przegrał z Górnikiem Zabrze, ale... puchar został na Górnym Śląsku.

 

O Lubańskim i Lewandowskim...

- Nie chcę mówić wiele o swojej karierze, bo dzisiaj to poszło nieco w zapomnienie i są dużo ciekawsze przypadki. Jednak zwrócę uwagę na jedną rzecz, którą wymieniłem. 11 bramek zdobył na Stadionie Śląskim Włodek Lubański, podczas gdy Robert Lewandowski... jedną. Macie odpowiedź! Nie mówię, że Lubański był lepszy, bo jestem od tego daleki. Jednak gdyby policzyć wszystko, co dotyczy piłki nożnej, reprezentacji, która jest przedmiotem naszej niesamowitej dumy, to ci współcześni mają dużo do nadrobienia i zrobienia. Najpierw muszą zagrać na najbliższych mistrzostwach Europy, a potem pójść za ciosem i grać w kolejnych mistrzostwach świata z takimi wynikami, jakie były w przeszłości. Żałuję, że pośród wymienionych trenerów, jacy tu pracowali czy grali mecze ze swoimi zespołami, nie ma ani jednego polskiego mistrza świata. Jednak przynajmniej jest nas dwóch, którzy zdobyli brązowy medal na mundialu - a to też jest przecież medal. Radość z brązu, jaki zdobyła nasza sprinterka Pia Skrzyszowska na halowych mistrzostwach świata w Glasgow, jest znamienna. Cieszmy się z jej sukcesów i namawiajmy, by piłkarze również takie odnosili.

Opracował Piotr Tubacki