Jakub Moder cierpliwie pracował na to, aby ponownie założyć reprezentacyjny dres i trafić na Stadion Narodowy. Fot. Adam Starszyński/Press Focus


Kazimierz Mochliński z Brighton


Magic Man wraca do kadry

Gdy ostatni raz Jakub Moder był w reprezentacji Polski, biało-czerwoni... grali w meczu barażowym i awansowali na mundial.

Brighton & Hove Albion właśnie został wyeliminowany z Ligi Europy przez Romę, gdy polskie grono miłośników piłki nożnej dowiedziało się oficjalnie o powołaniach członków kadry narodowej. Albion wygrał u siebie 1:0, ale nie wystarczyło to na odwrócenie straty na wyjeździe - w Rzymie gospodarze wygrali 4:0.

 

Totti i ananas na pizzy


Mimo tego dookoła stadionu panowała duma za kolejny imponujący występ gospodarzy i pamiątkowy pierwszy udział w konkurencji europejskiej w historii tego klubu z południowego wybrzeża Anglii. Humor dopisywał nawet na... plakatach podniesionych przez kibiców Brighton. Rewanżowali się za transparenty rzymian sprzed tygodnia, które nieelegancko zwracały się do nieżyjącej brytyjskiej Królowej Elżbiety, oskarżając ją... o seksualne przygody z młodości. Fani „Mew” odwdzięczyli się, pisząc wielkimi literami o Francesco Tottim, „Królu Romy”, że “Totti adora l’ananas sulla pizza” - czyli „Totti uwielbia ananas na pizzy”. To jedno z najgorszych, wstydliwych oskarżeń dla osób z Rzymu!

 

Polski Magic Man

Między tym wszystkim nastroje poprawiła informacja, że Jakub Moder powrócił do reprezentacji Polski po długich 2 latach przerwy spowodowanej bardzo poważną kontuzją kolana. Wymagała dwóch trudnych zabiegów chirurgicznych, żeby to wszystko naprawić. Miejscowi Anglicy, którzy śledzili wysiłek Modera w wyzdrowieniu, dzielili się radością piłkarza i jego rodaków. Pomocnik pozostaje tam bowiem bardzo popularny, a przez lokalne media jest określany jako „Magic Man” - czyli „Czarodziej”. Pomógł w tym ogromnie dziwny terminarz ogłoszenia kadry, bo doszło do tego aż o 23.00 polskiego czasu, czyli o 22.00 na Wyspach Brytyjskich - czyli prawie dokładnie z ostatnim gwizdkiem niemieckiego sędziego Feliksa Zwayera w meczu Brighton - Roma.

Sam Moder pozostał tym razem na ławce rezerwowych, bez wkroczenia na płytę. Jego trener, Roberto De Zerbi, w dalszym ciągu stara się być ostrożnym i unika nadużywania piłkarza powracającego do pełnej kondycji fizycznej po swym długim i trudnym pauzowaniu. Jednak w tych występach, jakie Moder zaliczył do tej pory, imponował formą i nastrojem, ciesząc się możliwością ponownej gry. Do tego stopnia, że wszyscy w Brighton maja wielka przyjemność współpracować z nim. Po szalenie trudnym okresie kontuzji ulga Kuby jest całkowicie zrozumiała, a wynikający z tego dobry humor to coś, czym warto się podzielić. - Myślę, że to dla mnie superchwila. Nie było mnie w kadrze dwa lata, więc na pewno się cieszę. Teraz cel jest jeden: awans na Euro - powiedział nam Jakub Moder.

Podczas rehabilitacji kolana reprezentacja ciągle była w twojej głowie?

- Dwa lata nieobecności w kadrze to długi okres. Dwa lata ciężko pracowałem, żeby wrócić po kontuzji. Gdy ostatni raz bylem na reprezentacji, udało nam się awansować na mundial. Świeżo po tym doznałem kontuzji, więc wracam po dokładnie dwóch latach, ponownie na barażowe mecze. Mam nadzieję, że tym razem również uda się awansować na kolejny wielki turniej finałowy.

Pewnie potrzebna była wielka motywacja, aby dojść do siebie po ciężkich operacjach. Zdrowie, klub i kadra były celami do osiągnięcia. Kontakt z trenerem Michałem Probierzem w tym pomógł?


- To był mój cel, żeby prędzej czy później wrócić do kadry. Teraz był taki moment, że zacząłem troszkę więcej grać w klubie, więc trener na pewno to widział. Rozmawiałem z nim i mówił mi, że na mnie liczy, więc tym bardziej się cieszę, że cały czas mnie obserwował i miał mnie na radarze. To mnie jeszcze bardziej motywowało, żeby skutecznie wykonać ostatnie kroki i wrócić do reprezentacji.

Kiedy dowiedziałeś się o powrocie do kadry?

- Na dobra sprawę tak na 100 procent dowiedziałem się już w dniu oficjalnego ogłoszenia powołań. Najpierw rozmawiałem z trenerem jakieś 2-3 tygodnie wcześniej, kiedy przyleciał do Anglii. Podjął wysiłek, za który byłem bardzo wdzięczny. To spotkanie podniosło mnie na duchu i dopingowało mnie do dalszych starań o kondycję i formę. Wtedy wypowiadał się pozytywnie, co było dla mnie ważne, aczkolwiek nie powiedział mi, czy będę powołany. Wtedy to nie było jeszcze możliwe, bo dużo mogło się zmienić. Wypowiadał się pozytywnie, co było dla mnie wystarczająco uspokajające. Ostateczną decyzję poznałem jednak w czwartek.

Jak wyglądasz pod względem kondycji fizycznej?

- Zdrowie dopisuje. Już od 3 czy 4 miesięcy jestem w pełnym treningu, gram mecze w Premier League, w Pucharze Anglii, więc wszedłem z powrotem na pełną intensywność. Ze zdrowiem wszystko w porządku i to w tym momencie jest najważniejsze, szczególnie po tym wszystkim, co przeżywałem przez ostatnich parę lat.

Przez ten czas na pewno nie brakowało trudnych chwil.

- Na pewno zajęło to bardzo długo, dłużej niż planowaliśmy na początku. Ale taki też był poniekąd plan. Lepiej, aby zajęło to więcej czasu, ale żeby wrócić na 100 procent, niż żeby wrócić zbyt szybko i zbyt gwałtownie, z czego mogłyby wyniknąć niechciane konsekwencje opóźniające pełne wyzdrowienie. Najważniejszy był powrót w odpowiednim czasie, żeby znowu nie stało się nic złego z kontuzjowanym kolanem.

Przy okazji meczu z Romą spotkałeś się z Nico Zalewskim, który również dostał powołanie do reprezentacji. Mieliście okazję porozmawiać?

- Tak, spotkaliśmy się dosłownie na chwilę po meczu. Zamieniliśmy dwa słowa. Miłe było to, że wymieniliśmy się koszulkami i umówiliśmy się, że z pewnością pogadamy jeszcze na zgrupowaniu reprezentacji.