Sport

Magda nie jest celebrytką, twardo stąpa po ziemi

Rozmowa z Dariuszem Łukaszewskim, dyrektorem KS Górnik Bytom, prezesem Polskiego Związku Tenisowego

Andrzej Kobierski, autor sukcesu Magdaleny Fręch. Fot. Tomasz Mucha

Jak doszło do tego, że Magdalena Fręch - łodzianka - reprezentuje Górnika Bytom?

- Jej przygoda z naszym klubem zaczęła się w 2018 roku, kiedy w ramach wypożyczenia pomogła nam zdobyć tytuł Drużynowego Mistrza Polski kobiet. Potem nie układała jej się współpraca w Łodzi - nie wnikamy, dlaczego - i padło zapytanie z jej strony. Porozumieliśmy się i od 2020 roku jest formalnie naszą zawodniczką.

W jaki sposób Górnik wspiera tenisistkę?

- Wspieramy ją finansowo na miarę naszych możliwości, na początku bardziej, gdy nie miała jeszcze takich sukcesów. Zawsze może trenować za darmo na naszych obiektach - kortach ziemnych odkrytych, i twardych pod dachem, a w Łodzi musiała za wszystko płacić. Zdarza się, że trenuje czasem u nas, ale teraz generalnie uczestniczy w tourze na całym świecie, a w grudniu przygotowuje się w Dubaju, gdzie są warunki zbliżone do Australii, w której od stycznia rusza sezon. Poza tym miała umowę finansową z miastem, podczas turniejów WTA nosiła na stroju logo Bytomia.

A co klub i miasto mają z tej umowy?

- W latach 2020-22 Magda trzykrotnie zdobywała tytuł indywidualnej mistrzyni Polski dla Górnika, a w 2020 jeszcze raz była członkiem złotej drużyny w DMP. To dla nas prestiż i reklama. Cieszę się, że przez ten czas udało nam się być razem, wspierać zawodniczkę i dołożyć cegiełkę do tego historycznego sukcesu. Mieliśmy już trzy olimpijki, ale tenisistki, która by wygrała turniej WTA, jeszcze nie. To ewenement w historii klubu.

Czy ta współpraca będzie kontynuowana?

- Mamy dżentelmeńską umowę przedłużaną co roku. W tenisie nie ma takich transferów jak w futbolu, to inna specyfika, ale gdyby ktoś chciał wykupić Magdę z Górnika, według związkowego przelicznika za tenisistkę z Top 50 musiałby zapłacić 60 tysięcy złotych.

Fręch niemal od początku swojej sportowej drogi - już kilkanaście lat - pracuje z jednym trenerem, Andrzejem Kobierskim. Ta „wierność” jest niespotykana w zawodowym tenisie, zwłaszcza kobiecym. Na czym polega fenomen ich współpracy?

- Mam wielki szacunek dla niej i dla trenera Kobierskiego, za charakter i chęć do pracy. Kobierski uwierzył w Magdę i szedł konsekwentnie wytyczoną drogą, mimo przeciwności, bo przecież w takim wieloletnim układzie muszą być i trudne, konfliktowe sytuacje. Ale Magda mu ufa, a Kobierski potrafi też słuchać innych, o czym świadczą zmiany w tenisie Fręch, jej rozwój w ostatnim sezonie. On pracuje na kilku etatach, poświęcił całe swoje życie dla jednej zawodniczki.

Jakie są największe tenisowe zalety Fręch?

- Umiejętność poruszania się po korcie, dochodzenia do piłek, do których większość zawodniczek nawet nie próbuje dojść. Ostatnio bardzo poprawiła serwis, a to jest niezwykle ważne. Jest też regularna, nie ma dużej różnicy między jej forehendem i bekhendem. Przy tym drugim potrafi zagrać slajsa, zmienić rytm gry, co w żeńskim tenisie jest bardzo cenne i robi różnicę.

Osiągnęła już sufit, czy może jeszcze awansować w okolice Top 10?

- Awans jest realny, ale nie będzie prosty. Czołówka jest mocna, ale te najlepsze tenisistki też miewają słabsze momenty, jak choćby teraz Coco Gauff. Patrząc na drogę i rozwój Magdy, warto zauważyć, że nie robi wielkich skoków w rankingu i w związku z tym nie spada gwałtownie. Zanim zrobi kolejny awans, musi się oswoić z pozycją, którą osiągnęła, okrzepnąć i potrafi się zadomowić na dłużej na określonym pułapie. To wbrew pozorom pozytywne, świadczy o jej stabilności. W jesiennych turniejach broni niewielu punktów. Będzie grać w dwóch tysięcznikach w Azji i może być różnie - wiele zależy od tego, jak zniesie zmiany stref czasowych, od losowania. Może mieć wahania w rankingu, ale na pewno nie obrośnie w piórka.

Jaką osobą Magda jest prywatnie?

- Kiedyś była bardziej skryta, teraz widzę, że sukcesy powoli ją otwierają. Na pewno jednak nie jest typem celebrytki, araczej osobą twardo stąpającą po ziemi.

Rozmawiał Tomasz Mucha


Fot. SPORT/Tomasz Mucha