Sport

LIGOWIEC

LIGOWIEC


Bogdan Nather

 

Dwa końce kija

 

Jest takie mądre przysłowie: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”. Przekonał się o tym boleśnie chorzowski Ruch, który poległ w Mielcu. Kiedy tydzień wcześniej „Niebiescy” rozprawili się z Piastem Gliwice, ich sympatycy – ale nie tylko oni – piali z zachwytu i wydawało się, że teraz będzie już tylko lepiej. Nic z tych rzeczy, podopieczni trenera Janusza Niedźwiedzia zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. Wiem, wiem, kilkunastu zawodników drużyny z Cichej miało kłopoty zdrowotne. Goście poprosili o przełożenie spotkania, lecz mielczanie w majestacie prawa odmówili, więc było to klasyczne wołanie na puszczy. – Nie przypominam sobie takiej sytuacji, aby 15 zawodników miało problemy zdrowotne, z tego 10 czy 12 duże - stwierdził rozgoryczony szkoleniowiec Ruchu. Te dolegliwości dotknęły też osoby ze sztabu szkoleniowego.

Skończyło się tak, jak się skończyło. Oczywiście można teraz utyskiwać, że działaczom Stali obce jest pojęcie fair play i tego typu rzeczy. Zgoda, ale przy tej okazji natychmiast staje mi przed oczyma kwestia sprzedaży biletów dla kibiców Górnika na Wielkie Derby Śląska. Ruch odmówił zwiększenia tej puli i nie można się do niego o to przyczepić. Rychło się jednak przekonał, że kij ma zawsze dwa końce, a działaczom Stali formalnie też niczego nie można zarzucić. – My jako drużyna, czy ja jako trener, nie mieliśmy wpływu na tę sytuację – tłumaczył Kamil Kiereś, chociaż wielu nie przyjęło jego wyjaśnień za dobrą monetę. – Nikt mnie o zdanie w kwestii ewentualnego przełożenia meczu nie pytał.

 

Piłkarze Widzewa czekali aż 24 lata na zwycięstwo z Legią. Jak wiadomo, każda seria – dobra lub zła – musi się kiedyś skończyć, więc trener łodzian Daniel Myśliwiec miał podwójny powód do świętowania. Do niedawna pokonanie Legii przez łodzian przypominało poszukiwanie czarnego kota w ciemnym pokoju, teraz ich szkoleniowiec nie tylko rozsunął zasłony, ale otworzył również okno. Z kolei trener stołecznej jedenastki Kosta Runjaić był bardzo rozczarowany końcowym rezultatem, przypominał faceta, który akurat jadł posiłek i ktoś nagle sprzed nosa sprzątnął mu talerz.

 

Porażkę z chimerycznym Zagłębiem Lubin trener Pogoni Szczecin Jens Gustafsson przyjął po męsku, ale z drugiej strony chyba czuł się jak dowódca japońskiego oddziału jenieckiego narzekający, że więźniowie nie dość nisko się kłaniają. W bardziej podłym nastroju był na pewno lider i kapitan „portowców” Kamil Grosicki, który nie wykorzystał rzutu karnego, co miało bezpośrednie przełożenie na porażkę jego zespołu. Kiedy „Grosik” po raz ostatni dopuścił się takiej fuszerki, tego najstarsi górale nie pamiętają.

 

Puszczy Niepołomice spokojnie można przypiąć etykietkę z napisem „prześladowca tuzów”. W grudniu ubiegłego roku zespół Tomasza Tułacza „wyciągnął” remis z Jagiellonią, chociaż do przerwy przegrywał 0:3. W tym roku przyprawił o migotanie przedsionków trenerów Legii Warszawa i Rakowa Częstochowa, pozbawiając ich zespoły kompletu punktów. Z perspektywy faworytów były to tortury tępym nożem.