Sport

Legia to prawdziwy potwór, nie ciasteczkowy

CZADOBLOG – Paweł Czado

LEGIA WARSZAWA

Wydaje się, że drużynę ze stolicy trzeba brać pod uwagę jako jednego z głównych kandydatów do tytułu mistrzowskiego.

Tak – wiem, że warszawiacy zimę spędzą poza ligowym podium, ale tak naprawdę wydaje się, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Straty punktowe nie są duże. W polskiej lidze nie ma obecnie hegemona, którego zwycięstwa można obstawiać w ciemno. A Legia – wydaje się po tym, co pokazała choćby w Lubinie, oglądałem ten mecz – ma atut, który nie jest taki oczywisty w kontekście innych zespołów – to naprawdę dobra i szeroka ławka. W Legii rzeczywiście można liczyć na zawodników:

a) zastępujących;

b) powracających;

c) wchodzących;

d) mających pewny plac.

Są mecze, że legioniści mogą liczyć na każdą z opcji jednocześnie, są też takie, że na niektóre z nich. Dam po przykładzie na każdą z opcji.  W Lubinie wszystko funkcjonowało, jak należy.

ad a) Patryk Kun – lewy obrońca, który tak naprawdę futbolu nauczył się w Rozwoju Katowice, miał zadanie wyjątkowo niewdzięczne. Musiał zastąpić przecież kontuzjowanego Rubena Vinagre, który w ostatnim czasie był chyba jednym z najlepszych graczy Legii. Pierwszy skład czekał w dodatku po raz pierwszy od sierpnia, więc trochę czasu minęło. Kun to jednak profesjonalista i zadanie w Lubinie wypełnił bez zarzutu. Skupił się na tym, co do niego należało: nie było widać go w ofensywie, ale przecież nie było takiej potrzeby. Po pierwsze – defensywa, tego się trzymał i dobrze na tym wyszedł. Lubinianie częstokroć atakowali jego stroną, a on najczęściej dawał skuteczny odpór. Na pewno nie było widać, że to w tej chwili dla Goncalo Feio nie jest gracz pierwszego wyboru. Pokazał wszystkie atuty: ofiarność – wybełtaną wręcz w zajadłości, umiejętność przewidywania, przejawiającą się w blokowaniu dużej liczbie strzałów i centr, miał też aż siedem udanych odbiorów.  

ad b) Bartosz Kapustka – były reprezentant po odpoczynku wrócił do podstawowego składu i był to co najmniej bardzo dobry, jeśli nie świetny, pomysł. Gdy człowiek jest wypoczęty, zawsze oczekuje się od niego aktywności i tak właśnie było w przypadku Kapustki.  Spiritus movens ofensywy Legiisprawiał, że sposób atakowania Legii w Lubinie był… urozmaicony; tak, to najwłaściwsze słowo. Przy okazji, tak przy okazji, bo nie to było najważniejsze – zdobył też bramkę. Należycie wykonany rzut karny oznaczał 10. już bramkę w sezonie. Warto zwrócić uwagę, że w naszej zdominowanej przez cudzoziemców lidze Kapustka jest najlepszym strzelcem z Polski. Siedmiu piłkarzy zdobyło na razie więcej bramek od niego, ale nikt inny z Polaków, a Kapustka jest przecież pomocnikiem.  A mogło być jeszcze lepiej; miłośnicy futbolowego piękna mogą jedynie wzdychać, że jeszcze przed przerwą piłka po jego znakomitym technicznym strzale odbiła się jedynie od poprzeczki. Trochę niżej i byłby gol kolejki.

ad c) Jan Ziółkowski. W drugiej połowie ten zdolny chłopak zastąpił w obronie Sergio Barcię i zagrał bardzo dobry mecz, nie dając plamy. Niektórzy powiedzą, że grał trochę jednostronnie, bo najwłaściwiej zachowywał się we własnym polu karnym, gdzie trudno było go przejść, ale czyż właśnie nie z tego stoper jest rozliczany? Kilka razy wygrywał pojedynki główkowe, potrafiąc wybić piłkę poza pole karne. Owszem, popełniał błędy (raz po nieudanej interwencji piłka trafiła w poprzeczkę, niewiele brakowało do samobója), ale z pewnością to facet, przed którym jest przyszłość. I to niedaleka.

ad d) Ryoya Morishita – japoński mistrz. Trafił do naszej jedenastki kolejki i nie ma w tym nic dziwnego. Gdybym miał określić jego grę jednym słowem, uznałbym, że najwłaściwsze brzmi „wszędobylski”. Najważniejsze jednak, że ta wszędobylskość miała wyjątkowy procent użyteczności. Nie dość, że facet uczestniczył w praktycznie każdej akcji legionistów, to jeszcze roznosząca go energia sprawiała, że jego rajdy siały wręcz spustoszenie. Rzeczywiście znajdował – uwaga, użyję terminu, z którego naśmiewamy się w redakcji – „wolne przestrzenie”. Tak było choćby w 16 minucie, gdy popędził w swoim stylu lewym skrzydłem, pobiegł w pole karne i próbował zagrać do Marca Guala, ale po trafieniu w obrońcę piłka odbiła się od słupka. Po tym rogu i tak padła bramka… Pokazowo zachował się jednak Japończyk przy trzeciej bramce. Odegrał z pierwszej piłki do Kapustki, ale nie zakończył udziału w akcji, lecz pobiegł w pole karne. Aktywność się opłaciła, bo wykończył tę akcję idealnym strzałem z ostrego kąta w róg, w boczną siatkę.

Legia jesienią walczyła na wielu frontach. Tu drużyna, która pokazała się na Cyprze. Wojciech Dobrzynski / Legionisci.com / PressFocus

Tak dużo poświęcam uwagi różnym statusom w drużynie piłkarzy Legii, bo chcę tym podkreślić, że w jej przypadku maszyna tak sprawnie funkcjonuje również dlatego, że w tym zespole nie ma obecnie graczy niezastąpionych. Ktoś nie będzie mógł zagrać, ktoś z powodzeniem go zastąpi. Legia nie jest uzależniona od geniuszu jednego aktora – takiego jak kiedyś Lucjan Brychczy albo Kazimierz Deyna. Tego typu uzależnienie jest niebezpieczne, bo geniusz jednego aktora często nic nie daje – wystarczy prześledzić wyniki Legii w lidze od jej ostatniego mistrzostwa za „Kaki” do jego wyjazdu za granicę, czyli prawie całą dekadę. Wtedy Legia Warszawa to był potwór, ale ledwie ciasteczkowy: 1970/71 – 2., 1971/72 – 3., 1972/73 – 8., 1973/74 – 4., 1974/75 – 6., 1975/76 – 8., 1976/77 – 8., 1977/78 – 5., 1978/79 – 6. (grał do listopada). Wnioski? W latach 70. wielka Legia z wielkim Deyną przez całą dekadę ledwie dwa razy była w pierwszej trójce, bez najmniejszych pretensji do mistrzostwa.

Obecna Legia nie jest jednak tak słaba jak ta z lat 70.