Trener Jarosław Skrobacz wierzy, że utrzyma Podbeskidzie na zapleczu ekstraklasy. Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus


Kumulacja pecha

Rozmowa z Jarosławem Skrobaczem, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała


Po takim meczu, jak ostatni z GKS-em Katowice, odechciewa się wszystkiego?


- To była najwyższa porażka podczas mojej pracy trenerskiej, więc trudno, bym zaakceptował ją bez zmrużenia powieki. Na pewno jej rozmiary bolą nas wszystkich, nie tylko mnie i członków sztabu, ale również piłkarzy, działaczy i kibiców. Muszę jednak od razu dodać, że obraz meczu był wyjątkowo niesprzyjający. W 25 minucie dopadł nas wyjątkowy pech, a w zasadzie pech pomnożony ileś razy. Najpierw sędzia podyktował przeciwko nam rzut karny, a dodatkowo Matej Senić został upomniany żółtą kartką. Nasz bramkarz Patryk Procek obronił „jedenastkę”, ale w tej samej akcji arbiter podyktował przeciwko nam kolejnego karnego, zaś Seniciowi pokazał po raz drugi żółtą kartkę i usunął go z boiska. Przyzna pan, że to niespotykana sytuacja i podejrzewam, że w swojej długiej przygodzie dziennikarskiej nie spotkał się pan z taką kumulacją pecha. To był moment, który katastrofalnie wpłynął na morale naszych piłkarzy. Właśnie wtedy przegraliśmy mecz na Bukowej, bo do 25 minuty nie byliśmy zespołem odstającym od GKS-u Katowice.

 

Po meczu na Bukowej powiedział pan: „Graliśmy bez wiary w swoje umiejętności”. A jakie są te umiejętności? Wystarczające, żeby utrzymać się w I lidze?


- Ten zespół przecież wygrał z Wisłą Kraków, grał jak równy z równym z Lechią Gdańsk. Gdyby nie nadprzyrodzone i pechowe okoliczności, wcale nie musieliśmy tego spotkania przegrać. To wiele nie zmieni, a na pewno nie przywróci nam straconych punktów, ale w mojej ocenie ta porażka była niezasłużona. Umiejętności moich piłkarzy są na pewno wyższe niż pokazuje to tabela i w tym upatrujemy swojej szansy. Po ostatniej porażce z Katowicami można wyciągnąć tysiąc wniosków, ale najważniejsze jest to, by nie stracić wiary w sens swojej pracy i możliwość wykaraskania się z kłopotów. Musimy wierzyć, że stać nas na to, by zdobywać punkty z każdym zespołem i że zdobędziemy tyle punktów, żeby się utrzymać w pierwszej lidze.

 

Powiedział pan również, że przerwa na mecze reprezentacji spada wam z nieba. Jak zamierza pan ją wykorzystać, nad czym szczególnie będziecie pracować?


- Nie skupimy się na jednej rzeczy, musimy szlifować kilka elementów. Chciałbym, żebyśmy grali mecze na bardzo dużej intensywności, żebyśmy wysoko odbierali piłkę przeciwnikowi, ale żeby wdrożyć te elementy, trzeba mieć do tego odpowiednich wykonawców. Poza tym muszą się dobrze czuć i wtedy zdołają podołać tym wyzwaniom. Dlatego będziemy pracowali nad motoryką i taktyką, wprowadziliśmy inny system trenowania, pomógł nam w tym trener przygotowania motorycznego. Gdybyśmy mieli kilka tygodni czasu zamiast dwóch, z pewnością byłoby nam łatwiej. Chcemy w tym okresie wyciągnąć wszystko, co możliwe i wierzymy, że to się uda.

 

Gdyby mógł pan jeszcze dokonać transferów, to na jakie pozycje szukałby pan zawodników?


- W ogóle o tym nie myślałem, bo okienko jest już zamknięte, więc zadanie jest niewykonalne. Na razie nie zaprzątam sobie głowy budowaniem zespołu od nowa. Po pierwsze - mogłoby to zostać źle odebrane, a po wtóre - to tylko gdybanie. Jeżeli za kilka miesięcy będziemy rozmawiali o transferach, skoncentrujemy się na zawodnikach o określonym profilu, to będzie nasz priorytet.

 

Był moment, w którym żałował pan, że podjął się roli strażaka, który ma uchronić Podbeskidzie przed degradacją?


- Zdecydowałem się poprowadzić Podbeskidzie, ponieważ jestem przekonany, że ten zespół stać na utrzymanie w Fortuna 1. Lidze. Jesteśmy w stanie wyprzedzić w tabeli dwa zespoły, które nas na razie wyprzedzają. Nie będzie to łatwe, ale jest możliwe. Podbeskidzie to fajny klub, z ładnym stadionem, miasto też jest piękne i zespół zasługuje na to, żeby grać wysoko. Trzeba zatem zrobić wszystko, by tak się stało.

 

W maju 2016 roku został pan trenerem GKS-u Jastrzębie, który jedną nogą był już w IV lidze. Do końca rozgrywek pozostawało 7 kolejek, w których odniósł pan 6 zwycięstw, remisując tylko z Pniówkiem 74 Pawłowice. To wystarczyło, by utrzymać drużynę z Harcerskiej w III lidze. Teraz ma pan trudniejsze czy łatwiejsze zadanie niż w Jastrzębiu?


- Nie mam żadnych wątpliwości, że w Jastrzębiu zadanie było o wiele trudniejsze. Skoro wtedy się udało, to dlaczego nie miałoby się udać teraz?

 

Rozmawiał Bogdan Nather