Przed niespełna dwoma tygodniami Michał Daszek kieleckich obrońców przechytrzył 11 razy, przyczyniając się do zwycięstwa 29:20. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus


Kto postawi pierwszy krok?

Najbliższa niedziela może wiele wyjaśnić w kwestii złotego medalu. Powalczą o niego bardzo wyrównane zespoły z Płocka i Kielc.


Kiedy we wrześniu zeszłego roku zapowiadaliśmy rozgrywki Orlen Superligi mężczyzn, zadaliśmy pytanie - kto zaszkodzi potentatom? Próbując zaleźć na nie odpowiedź, zasugerowaliśmy, że na Industrię Kielce oraz Orlen Wisłę Płock nie będzie mocnych i... mieliśmy rację. Ekipy, które od ponad dekady dzielą i rządzą w elicie, obecny sezon miały równie udany, przechodząc przez niego niemal „suchą stopą”. Niemal, bo w fazie zasadniczej przegrały po jednym meczu, ulegając sobie nawzajem i to - co ciekawe - na własnych parkietach. O tym, że 1. miejsce zajęli kielczanie zdecydował nie tyle lepszy bilans bramkowy, co ich wyższe (34:29) zwycięstwo w Płocku; Wisła wygrała w Kielcach 29:28. Obrońcom tytułu bardzo na tym zależało, bo gdyby po dwóch meczach finałowych było 1:1, trzecie i decydujące o złocie starcie zostałoby rozegrane w Hali Legionów, gdzie miejscowa publiczność byłaby dla Industrii ósmym zawodnikiem.


Nowa historia

Fakt, że w 26 meczach kielczanie zdobyli 1004 gole (Wisła raptem 873), a ćwierćfinał i półfinał potraktowali wybitnie treningowo, odprawiając MMTS Kwidzyn i Chrobrego Głogów, dziś nie ma wielkiego znaczenia. - To już za nami, teraz liczą się tylko mecze finałowe - nie owijał w bawełnę trener Tałant Dujszebajew, wierząc jednocześnie, że jego zespół sięgnie po „oczko”, czyli 21. złoto. Kielczanom bardzo zależy na 13. z rzędu tytule i nie patrzą na to, że do decydujących starć przystąpią bez Szymona Sićki i Michała Olejniczaka, bo do absencji czołowych rozgrywających zdążyli już przywyknąć. Pozostali zawodnicy również czują trudy sezonu, a do krajowych zmagań trzeba dodać Super Globe oraz Ligę Mistrzów. Tym razem nie udało się ich zwojować, lecz z tej drugiej odpadli dosłownie na ostatniej prostej, przegrywając w Magdeburgu z broniącymi trofeum „Gladiatorami” po rzutach karnych. Zawodnicy, sztab szkoleniowy i działacze długo nie mogli się pogodzić z decyzją arbitrów, którzy uniemożliwili im dokończenie akcji dającej dwubramkowe prowadzenie. O niezrozumiałym werdykcie i podyktowanym przez Szwedów rzucie wolnym dyskutowano bardzo długo. Kielczanie nawet złożyli protest do EHF, ale nic nie zmienił.


Butelka do napełnienia

Zmaltretowani oraz poobijani przyjechali do Kalisza i trzy dni później męczyli się w półfinale Orlen Pucharu Polski ze znacznie niżej notowanym i uratowanym przed degradacją dzięki świetnej pracy trenera Patryka Rombla, Wybrzeżem Gdańsk. Szalę 3-bramkowej wygranej przechylili w końcówce, ale na finał z Płockiem zwyczajnie nie starczyło im sił. Trzeba by jednak było cofnąć się do zamierzchłych czasów, by odszukać mecz, w którym klub z Kielc zdobył 20 bramek... - Czapki z głów przed chłopakami, bo starali się na ile mogli. Okrojony skład, mało treningów, brak regeneracji. Bez tego nie jest się w stanie walczyć o trofea. Z pustej butelki nie można się napić. Nasz zespół w ostatnich tygodniach jest wyciśnięty jak cytryna - obrazowo opisał II trener mistrzów Polski, Krzysztof Lijewski. Na regenerację, dojście do siebie i spokojny trening kielczanie mieli dwa tygodnie - nie licząc tych, którzy uczestniczyli w spotkaniach kilku reprezentacji - i pewne jest, że w niedzielę będą zupełnie nową drużyną. - Jesteśmy przygotowani do walki o złoto. Pucharowa porażka nie jest w stanie wytrącić nas z równowagi. Naszym celem jest obrona złotego medalu - podkreślił doświadczony Paweł Paczkowski, który następny sezon spędzi w lidze japońskiej.


Dwa rodzaje bólu

Równie bojowy nastrój panuje w Płocku. Trener Xavi Sabate ma nadzieję, że tym razem nastąpi przełom i po wielu latach ze złota cieszyć się będzie jego zespół. Po finale w Kaliszu Hiszpan spuścił na tydzień z oka swych podopiecznych, bo jako selekcjoner reprezentacji Czech walczył z nią awans na mistrzostwa świata 2025. Odprawił Rumunów, a przy okazji... wpłynął na roszady w kadrze Polski, nakazując powrót ze zgrupowania przed dwumeczem ze Słowacją Michałowi Daszkowi. Do tego samego mieli prawo działacze Industrii w przypadku Arkadiusza Moryty, ale jego staw barkowy był ponoć mniej obolały niż mięsień uda „Dacha” i grając na własną odpowiedzialność, dołożył sporę cegłę wyjazdu biało-czerwonych na mundial. W niedzielę obaj ważni zawodnicy zażyją tabletki przeciwbólowe i będą walczyć dla dobra swych klubów. Zapowiada się pasjonująca rywalizacja, jak zwykle przy okazji „świętej wojny”, ale w tej o brązowy medal - gdzie również dojdzie do powtórki sezonu - powinno być równie interesująco. Przed rokiem górą był Górnik...

Marek Hajkowski