Sport

Królewskie wejście Czecha

Rozmowa z Ireneuszem Mazurem, byłem trenerem m.in. reprezentacji Polski mężczyzn, obecnie komentatorem Polsatu Sport

Patrik Indra zawojował plusligowe parkiety. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus

Przed tygodniem zakończyła się faza grupowa Ligi Mistrzów. Polskie drużyny: Aluron CMC Warta Zawiercie, PGE Projekt Warszawa i Jastrzębski Węgiel w komplecie awansowały do ćwierćfinałów. Wynik robi wrażenie?

- Oczywiście. Możemy sobie pogratulować i czuć pełną satysfakcję z tego, w jaki sposób nasi przedstawiciele poradzili sobie w rywalizacji grupowej. Wprawdzie można mówić, że w Lidze Mistrzów wiele zespołów prezentuje słabszy poziom, ale z drugiej strony z nimi też trzeba umieć wygrywać, co wcale nie jest takie oczywiste.

Dobrego wyniku naszych drużyn można było się spodziewać, ale komplet zwycięstw to ogromne osiągnięcie. Do tego dochodzą świetne wyniki Asseco Resovii w Pucharze CEV i Bogdanki LUK Lublin w Pucharze Challenge. Europa leży u naszych stóp...

- Nie sądzę, by przed rozpoczęciem rozgrywek znalazł się śmiałek i postawił pieniądze na takie rozstrzygnięcie. Takich optymistów chyba nie było! To niespotykany wynik. Nasze zespoły pokazały, że dojrzały do wielkich rzeczy i nawet gdy znajdują się w słabszej dyspozycji, potrafią wygrywać. Egzamin zdały świetnie. Teraz jednak przed nimi 1/4 finału, która zweryfikuje ich umiejętności. Poprzeczka powędruje znacznie wyżej. W tym gronie nie ma już słabeuszy.

Będzie polski finał?

- Głęboko w to wierzę. Najtrudniejszą drogę mają warszawianie, którzy w ćwierćfinale trafią na zwycięzcę dwumeczu Halbank Ankara – Allianz Mediolan. Obie ekipy mają w swoich składach świetnych zawodników. W ewentualnym półfinale z kolei czeka ich prawdopodobnie starcie z Perugią, a to już najwyższa półka. Z drugiej drabinki - zakładam, że Jastrzębski Węgiel i Aluron CMC Warta przejdą ćwierćfinały, bo będą faworytami - wynika, że w półfinale zmierzą się ze sobą. W takim wypadku jeden zespół na pewno będziemy mieć w finale. Liczę, że PGE Projekt też zdoła doń awansować. Musi jednak grać na maksa, ale jest w stanie to zrobić.

Ostatnio jednak z formą Projektu nie jest najlepiej. Przegrał z Aluronem CMC Wartą i Asseco Resovią.

- Po prostu to pokłosie momentu sezonu, w którym się znajdujemy i klimatu, w którym żyjemy. Nakładają się na siebie drobne urazy, choroby... Cały czas ktoś na chwilę wylatuje i zachwiany jest system treningu. A grać trzeba, bo nasza liga jest bardzo wymagająca i nawet na moment nie można odpuścić.

Już od kilku lat polskie drużyny zdominowały europejskie rozgrywki. Skąd taka przewaga nad resztą stawki?

- W pierwszej kolejności wskazałbym na naszą ligę. Jest ona bardzo silna. Jeśli chcesz się w niej liczyć, musisz mieć bardzo dobry skład. Z roku na rok w naszych ekipach występują coraz lepsi siatkarze. Są w niej mistrzowie olimpijscy, świata i Europy. Dzięki nim poziom mocno poszedł do góry. Nasze zespoły są kompletne. Nie mają słabych ogniw. Do tego trenerzy... są z najwyższej półki. Mamy też znakomitych rodzimych zawodników i nie mówię o gwiazdach, jak Tomasz Fornal, Bartosz Kurek, Norbert Huber, ale o graczach drugiego planu. W każdej innej lidze byliby gwiazdami. Przez to liga jest bardzo, ale to bardzo wymagająca i trzeba być naprawdę mocny, by w niej grać. Może nie jestem obiektywny, bo mam „skrzywienie” na siatkówkę, ale mecze ogląda się z przyjemnością, nawet drużyn z dołu tabeli. Są na wysokim poziomie. Jest do ładna, męska siatkówka, w której jest wszystko: długie wymiany, obrony i potężne ataki. W poprzednich latach polskie drużyny też potrafiły grać i nawet wysoko dochodziły w europejskiej rywalizacji, ale nie były tak regularne. Brakowało im powtarzalności. Przez jej brak, przez niewielkie niedokładności w detalach przegrywały. Teraz to mają, ten gen wygrywania. Nie brakuje walczaków, zawodników silnych mentalnie, którzy nie pękają. Siła tkwi w mentalności, wszechstronności i talencie siatkarzy. Do tego silna liga, może najsilniejsza na świecie i mamy tego efekty.

A może inne drużyny grające obecnie w europejskich pucharach są słabsze niż dawnej, gdy prowadził pan choćby AZS Częstochowa czy Skrę Bełchatów?

- Dawnej dla naszych zespołów gra w Lidze Mistrzów była wyzwaniem, bo europejska czołówka była daleko z przodu. Poziom zespołów włoskich i rosyjskich był dla nas nie do osiągnięcia, a nawet drużyny z Belgii czy Francji potrafiły zaskakiwać. Bić się z nimi na równi było bardzo trudno. Poziom Ligi Mistrzów wtedy był wysoki, ale i teraz też jest wysoki. Po prostu polskie ekipy wyznaczają czołówkę, bo zrobiły skok jakościowy.

W PlusLidze powoli dobiega końca faza zasadnicza. Obsada czołówki, w której dominują nasze eksportowe ekipy, nie dziwi, ale pozycja ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, która jest tuż za ich plecami, już chyba tak. Po stratach – odeszli m.in. Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka i Bartosz Bednorz – wydawało się, że zbyt szybko się nie otrząśnie.

- I wydaje mi się, że kędzierzynianie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. To zespół, który umie wygrywać. Zostali przecież reprezentacyjny rozgrywający Marcin Janusz czy amerykański libero Erik Shoji, a doszli Bartosz Kurek, Mateusz Poręba i Rafał Szymura, gracze o ogromnej renomie. ZAKSA jeszcze zaskoczy, ale to nie zespół z Kędzierzyna-Koźla najbardziej zaskoczył, lecz Norwid Częstochowa. To jest rewelacja rozgrywek. Gra taką siatkówkę, która chyba dla samych częstochowian jest zaskoczeniem.

I ma w składzie Patrika Indrę, który zadziwił ekspertów i kibiców w naszym kraju.

- Czech do PlusLigi wkroczył w iście królewskich szatach. Wiadomo było, że to bardzo dobry zawodnik, co pokazywał w reprezentacji Czech i w lidze francuskiej, ale, że jest aż tak dobry... Gra zjawiskowo. To wybitna jakość.

Play off go zweryfikuje.

- Mówiliśmy tak po pierwszych meczach i teraz, gdy dobiega faza zasadnicza. Na początku miał być zaskoczeniem, nikt go nie znał, a po rozpisaniu miał nie być już taki skuteczny. Tymczasem on cały czas gra wybornie. Jest najlepszym atakującym, a przecież rywali ma z najwyższej półki, jak Bartosz Kurek, Stephen Boyer, Bartłomiej Bołądź, można wymieniać w nieskończoność.

W Norwidzie drugą młodość przeżywa też Milad Ebadipour. Przed laty grał w Skrze Bełchatów, ale nie wnosił tyle dobrego do gry.

- Zawodnicy z Iranu zwykle są świetnie wyszkoleni technicznie, grają na wysokim poziomie, ale mają problem z mentalnością. Gdy im nie idzie, zacinają się, a gdy ich się ściągnie z boiska obrażają się i strzelają fochy. Tak jest np. z atakującym PGE Skry, Aminem Esmaeilnezhadem. Gra świetnie, ale popełnia jeden błąd i nie wiedzieć czemu traci całą jakość. Z Miladem w Skrze też tak było. W Norwidzie natomiast tego nie ma. Zachowuje się bardzo dojrzale i odpowiedzialnie. Niezależnie co się dzieje, trzyma fason, a nawet jest coraz silniejszy. W Częstochowie jest liderem przez duże L. Nawet gdy na chwilę siądzie na ławce, wraca i odbudowuje się. Trzeba przyznać, że gra rewelacyjnie. Widzieliśmy jak na przerwach wcielał się w rolę drugiego, a nawet... pierwszego trenera.

Szkoleniowcowi Cezarowi Douglasowi Silvie to nie przeszkadza.

- I dobrze. Może tak trzeba. Widać, że do niego trafił i potrafią się dogadać. Zespół tylko na tym korzysta.

Los GKS-u Katowice i Nowak-Mosty MKS-u Będzin jest już przesądzony?

- Dla większości ekspertów te zespoły nie wydostaną się już ze strefy spadkowej. W przypadku MKS-u myślę, że po odejściu Dawida Murka coś pękło i zespół stracił wiele z wiary w możliwość utrzymania się. Patrząc jednak na mecze z udziałem tych drużyn „zęby nie bolą”. Nie poddają się. Walczą do końca i z ciekawością się ogląda ich spotkania. Trzeba przyznać, że profesjonalnie podchodzą do swoich obowiązków. Tego dawniej zazdrościliśmy kibicom we Włoszech, wyrównanego poziomu i jakości wszystkich zespołów. W Serie A nawet najsłabsze drużyny były w stanie sprawić niespodziankę i ograć najlepszych. MKS, Barkom Każany Lwów oraz GieKSa też nawiązują walkę z czołowymi ekipami, co tylko uatrakcyjnia PlusLigę.

Nie ma pan wrażenia, że w Katowicach brakło pomysłu na rozwój klubu. Gdy przed laty GKS wchodził do elity, plany były poważne, mówiło się o stworzeniu prężnego ośrodka siatkarskiego. Skończyło się na powolnym dogorywaniu.

- Najprawdopodobniej problemem była ekonomia. Jeśli są pieniądze, wówczas są wyniki. W Katowicach widocznie zabrakło środków. Nie było nawet funduszy, by zatrzymać najlepszych zawodników. Modelowym przykładem rozwoju jest Aluron CMC Warta Zawiercie. Najpierw był awans, kolejny krok to utrzymanie i budowanie odpowiedniego zaplecza organizacyjnego i finansowego. W efekcie przyszły wyniki, a klub wciąż się rozwija.

Już w grudniu większość zawodników wie, w którym klubie będzie występować w kolejnym sezonie. Kto zagwarantuje, że taki siatkarz odda „serce” za dotychczasowy klub?

- O profesjonalizm siatkarzy bym się nie obawiał. Jestem przekonany, że w każdym meczu do swoich obowiązków podchodzą na 100 procent. Że tak jest, świadczy poziom naszej ligi. To profesjonaliści i wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na odpuszczanie, bo kto w przyszłości będzie chciał takiego zawodnika... Ale oczywiście taki system mi się nie podoba. Z tym jednak nie wygramy. Takie jest po prostu życie. Większym problemem wydają mi się kwoty kontraktów, które mocno drenują klubowe budżety.

Trudno się dziwić zawodnikom, że chcą dużych pieniędzy, skoro ktoś się na to godzi. Może wzorem Stanów Zjednoczonych liga i kluby powinny wprowadzić limity wynagrodzenia?

- Były takie próby i nic nie przyniosły. Na spotkaniach prezesi mówi jedno, a po jego zakończeniu robili co innego.

Rozmawiał Michał Micor

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus