Sport

Król strzelców

Druga część rozmowy z Mateuszem Gradeckim

Mateusz Gradecki wkrótce powalczy w Q-School Asian Tour. Fot. archiwum zawodnika

Po finale Challenge Tour na Majorce w listopadzie 2022 r. zająłeś to niefortunne 21. miejsce w rankingu i nadszedł kolejny sezon, w którym grałeś głównie na DP World Tour. Często do ostatniej chwili nie wiedziałeś, czy dostaniesz się do turnieju. Do tego doszły problemy z kolanem. Opisz ten trudny czas.

– Tak, z tą kategorią było mi ciężko panować nad sezonem. Często dostawałem się do turnieju dwa, trzy dni przed jego rozpoczęciem. Następowały ciągłe zmiany planów i podróży. Mimo to chciałem grać we wszystkich turniejach DP World Tour, do których się dostałem. Niestety połowę z tego grane było już po kontuzji. Gdybym nie dostawał szans na DP World Tour, to myślę, że szybciej podjąłbym się operacji. Chciałem jednak, czując, że jakoś daję radę, przeciągnąć to ile się da. Na koniec nie grałem wystarczająco dobrze ani na DP World Tour, żeby utrzymać tam kartę, a na Challenge, żeby być w stanie dostać się do finału.

Kiedy miałeś kontuzję kolana i jak do niej doszło?

– To stało się na początku maja, na treningu przed pierwszym europejskim turniejem sezonu DP World Tour – Soudal Open. Teraz już wiem, z czego to się wzięło. Robiąc zamach do tyłu, za bardzo zostawałem na lewej nodze i obracając się, było dużo nacisku na lewy staw kolanowy. W końcu zaczęło tam chrupać. Frustrujące było zwłaszcza to, że kontuzja przydarzyła się, kiedy zacząłem bardzo dobrze uderzać.  

W Pro-Amie Rosa Challenge Tour grałeś ze swoim tatą i Michałem Probierzem. Opisz jakim golfistą jest selekcjoner kadry. Widziałam, że było wesoło w waszej grupie.

– Tak, panowała tam dość luźna atmosfera. Na pewno pomagam Michałowi mu golfowo. On z kolei pomaga mi czysto sportowo i jest moim mentorem. To on wysłał mnie z kolanem do lekarza kadry – Jarosława Jaroszewskiego, który wykonał operację. Tak naprawdę to z jego polecenia i dzięki zaufaniu do niego zdecydowałem się na zabieg. Wcześniej długo to odwlekałem. Tak więc jesteśmy w stałym kontakcie.

A jak opisałbyś zamach golfowy Michała Probierza?

– Coraz lepszy.

Przed golfem byłeś świetnie zapowiadającym się piłkarzem. Opowiedz nieco o swojej karierze na boisku.

– Zacząłem trenować w Śląsku Wrocław w młodszych dywizjach, miałem wtedy może 9-11 lat. Grałem na fajnym poziomie, ale dojazdy na treningi do Wrocławia były dla mnie sporymi wycieczkami. Cały czas były przejazdy z Obornik Śląskich, a oni wszyscy dobrze znali się ze szkół z Wrocławia. Ja byłem z zewnątrz. Rodzice mówią, że te dojazdy nie nastrajały mnie najlepiej. Później grałem w Obornikach z dużo starszymi od siebie zawodnikami. Nadrabiałem techniką, ale siła graczy z drużyny seniorskiej to nie najlepsza droga rozwoju młodego chłopaka. Byłem w kadrze Dolnego Śląska w swoich grupach wiekowych, jeździłem na zgrupowania, grałem w zawodach wojewódzkich, a nawet międzynarodowych. Kiedy pojawił się golf, musiałem w końcu wybrać. Wygrał sport indywidualny.

Czym charakteryzowałeś się jako piłkarz?

– Sprytem, techniką, szybkością, bardzo dobrze czytałem grę i dużo widziałem na boisku. Grałem w środku pola, zajmowałem się kreowaniem gry, ale i strzelaniem bramek – byłem w tym dobry. Tworzyłem dużo sytuacji na boisku i dużo strzelałem – taki klasyczny numer 10.

Byłeś kiedyś królem strzelców?

– Nieraz! Fajnie się to rozwijało. Parę osób mi w tym pomagało. Mój starszy brat kupił nawet jakieś książki szkoleniowe i trenował mnie indywidualnie. Znajomy rodziny – były trener – też robił mi indywidualne zajęcia. Moja starsza siostra Karolina grała zawodowo w piłkę ponad 10 lat. Ona grała na pozycji stopera, więc uczyłem się ją przechodzić. Dobrze broniła, ja dobrze atakowałem i często graliśmy jeden na jeden.  

Opowiedz o swoich golfowych początkach i o turnieju, kiedy ty i Adrian Meronk caddiowaliście swoim mamom.

– To były mistrzostwa Polski kobiet w Rajszewie. To tam chyba pierwszy raz widzieliśmy się z Adrianem. Nasze mamy chyba nawet grały ze sobą w ostatniej rundzie. Tak właśnie się poznaliśmy. Pamiętam, że podczas tej rundy jakoś nie rozmawialiśmy ze sobą za dużo. Ja wtedy grałem w golfa raz do roku na obozie w Binowie, a Adrian już trochę pogrywał.

Podobno początkowo nie byłeś specjalnie zainteresowany golfem. Dlaczego zacząłeś zmieniać zdanie i kiedy się wkręciłeś?

– Tych czasów i dokładnie kiedy to wszystko się zaczęło, nie pamiętam dokładnie. Pamiętam, że na początku grali rodzice, a ja patrzyłem na to... co za nuda. Byłem bardzo energiczny i musiałem wyżywać się na boisku. Całymi dniami grałem i trenowałem, a golf wydawał mi się wtedy zbyt statyczny. Kiedy wreszcie zacząłem grać, trochę się uspokoiłem, a golf dał mi odskocznię. Zaraz przyszły pierwsze starty w turniejach juniorskich. Zacząłem coś tam wygrywać i wydawało się to fajne, że po jednym dniu zawodów można coś zdobyć. W piłce nożnej, żeby coś wygrać i dostać trofeum, trzeba czekać cały sezon. Ewentualnie w jednym turnieju możesz zostać na przykład królem strzelców, ale takich okazji jest znacznie mniej. To podobało mi się w golfie.   

Opisz waszą golfową przyjaźń z Adrianem. Zaczynaliście razem, wspólnie wygrywaliście z Toyą mnóstwo klubowych mistrzostw Polski. Razem trenowaliście, jeździliście na zgrupowania kadry i  turnieje oraz studiowaliście w East Tennessee State University. Jak wspominasz tamte piękne czasy i jak oceniasz wpływ tej znajomości i rywalizacji na to, jakim jesteś golfistą?

– W trakcie studiów i przed nimi to pewnie spędzaliśmy razem ponad 350 dni w roku. I wakacje, i treningi, i w szkole – byliśmy w jednym liceum, a później studiowaliśmy na jednej uczelni. Także przez wiele, wiele lat byliśmy praktycznie nierozłączni. Myślę, że bez tego wszystkiego nie rozwinęlibyśmy się tak golfowo – na pewno ciągnęliśmy się nawzajem. To było ważne, żeby mieć taką zdrową, bliską rywalizację. Myślę, że bez tego byłoby ciężko dojść samemu do tych osiągnięć, szczególnie juniorskich.  

Wyobrażam sobie, że na co dzień graliście mnóstwo szybkich konkursów i ciągle rywalizowaliście, w puttowaniu, chippowaniu, na polu.

– Było tego mnóstwo. Cały czas to robiliśmy, cały czas rywalizowaliśmy. To było kluczowe w naszym rozwoju. Mieliśmy fajną paczkę we Wrocławiu. Ja z Adrianem, Jasiu Szmidt trenował na wysokim poziomie, była też moja siostra – Dominika. Często wspólnie trenowaliśmy.

Pamiętasz, ile razy legendarna drużyna Toya Golf zdobywała klubowe mistrzostwo Polski?  

– Myślę, że zdobyliśmy mistrzostwo z pięć razy z rzędu. Później przestaliśmy grać w tych mistrzostwach, bo wyjechaliśmy na studia. Przed wyjazdem wygraliśmy wszystko, nie pamiętam, ile tego było dokładnie. Niektóre mistrzostwa były takie, że wygrywaliśmy do zera większość meczów. W pewnym momencie mieliśmy w ekipie sześciu reprezentantów kraju, którzy uczestniczyli w mistrzostwach świata. Był taki czas, że w naszej drużynie byli: Martyna Mierzwa, Dominika, Kasia Selwent, Jasiu, Adrian i ja. To było sześć osób i wszystkie w tym samym roku rywalizowały na mistrzostwach świata.

W tym roku grałeś w turniejach Challenge Tour dzięki kategorii 13. Teraz skończyła się ta możliwość. Jakie masz plany zawodowe na kolejny sezon? Wracasz na Pro Golf Tour? Liczysz na dzikie karty” na Challenge Tour?

– Zdecydowałem się powalczyć na Q-School Asian Tour. W grudniu lecę do Tajlandii, gdzie odbędą się dwa etapy, jeden po drugim. Po pierwszym z nich jest od razu etap finałowy, gdzie będę próbował wywalczyć kartę. Tamta kategoria daje większość startów w turniejach International Series. Asian Tour jest teraz trochę powiązany z LIVem, więc turnieje mają coraz większe pule nagród. Zaczynam tam walkę od 10 grudnia, cztery rundy, trzy dni przerwy i pięciorundowy finał. Więc to jest plan na kolejny sezon, plus zaproszenia na Challenge Tour, które  powinny się pojawić w związku z rozgrywanym po raz drugi w Polsce Rosa Challenge Tour. Poza tym może będzie też parę startów zimowych na Pro Golf Tour, jeśli tak ułoży się kalendarz.Na razie chcę się porządnie przygotować. Zacząć z powrotem treningi, bo tak naprawdę po kontuzji, operacji i rehabilitacji nie miałem na to czasu, tylko od razu zacząłem grać. Teraz chcę wrócić i trenować. Już zacząłem pracę nad paroma aspektami, tak żeby odciążyć kontuzjowane kolano i żeby swing wrócił tam, gdzie bym chciał. Myślę, że to przyniesie efekty.   

Kasia Nieciak

Pierwsza część rozmowy ukazała się w wydaniu poniedziałkowym.

Gradi podczas finału na Majorce w 2022 roku. Fot. archiwum zawodnika