Król Arizony
Zakończył się finałowy turniej kwalifikacyjny PGA TOUR Champions. W fantastycznym stylu triumfował Soren Kjeldsen, a wymarzoną przepustkę do najlepszej ligi dla panów po pięćdziesiątce zdobyło tylko pięciu chętnych.
Weteran mówi dość
Soren Kjeldsen, zawodowiec od 1995 roku, jest szczęśliwym posiadaczem czterech trofeów DP World Tour. Swoje profesjonalne wygrywanie rozpoczynał od Challenge Tour, gdzie podczas dopiero drugiego sezonu funkcjonowania tej ligi, zdobył swój pierwszy „skalp” w 1997 roku, podczas Volvo Finnish Open. Od kolejnego sezonu awansował na European Tour, gdzie wygrywał po raz pierwszy w 2003 roku, na historycznym szkockim polu Gleneagles. Pięć lat później, ponownie na słynnym obiekcie, w hiszpańskim Real Club Valderrama, nie miał sobie równych podczas zamykającego sezon Volvo Masters. Jego dwa ostatnie wielkie triumfy w najlepszej europejskiej lidze golfowej to mistrzostwo w Open de Andalucia 2009 i Irish Open 2015, wywalczone na jednym z najstarszych irlandzkich pól - północnoirlandzkim Royal County Down. Pokonał wtedy w dogrywce 10 lat młodszego Austriaka Bernda Wiesbergera i 16 lat młodszego młokosa - Eddiego Pepperella. Soren od niecałych dwóch tygodni był już wtedy świeżo upieczonym 40-latkiem, w takim momencie swojej kariery, w którym kolejne zwycięstwa nie są oczywistością. Przyjemnie zaskoczony tamtym sukcesem, powiedział wtedy: - Trzy tygodnie temu byłem na 112. miejscu w Order of Merit, a moja gra nie była dobra. Kiedy skończyłem czterdziestkę, zastanawiałem się, czy to już teraz? Teraz stoję tutaj i to jest naprawdę niezwykłe.
W swojej dotychczasowej, niemal 30-letniej karierze tylko raz wypadł z setki rankingu DP World Tour, w 2014 roku spadając na 103. pozycję, a na Challenge Tour gościł tylko trzy sezony, co tylko uwidacznia jak niewzruszonym jest zawodnikiem. W czerwcu tego roku podczas European Open, rozgrywanym tradycyjnie na północnym polu ośrodka Green Eagle, został zaledwie czwartym graczem w historii, który przekroczył Rubikon, grając w swoim siedemsetnym turnieju DP World Tour! Niestety, jeden z najkrócej uderzających zawodników, na jednym z najdłuższych pól w Europie grał wtedy tylko dwa dni, jednak mimo to rekord ten nie jest ani trochę mniej imponujący. Występując w minionym już sezonie 2024 w 26 turniejach, jego najlepszym rezultatem w lidze było 27. miejsce w październikowym Genesis Championship, a tylko dziesięć razy udało mu się awansować do rund finałowych. Spadł już na 755. miejsce na świecie, powiedział basta i postanowił wstąpić na nową drogę życia, próbując sił na Champions Tour.
Niezapomniany tydzień
Do najlepszej ligi seniorskiej, pełnej legend, zwycięzców wielkoszlemowych i po prostu tytanów, awansował z niebywałym polotem. Jego 8-punktowa przewaga to największy margines zwycięstwa w historii finałowego etapu kwalifikacji, lepszy od poprzednich siedmiu „oczek” Boba Gildera w 2000 roku. Kjeldsen, który był współprowadzącym po pierwszej rundzie, po drugiej prowadził już dwoma uderzeniami, i trzema po trzeciej. W piątek popisał się najniższym wynikiem dnia, nie pozostawiając wątpliwości, kto jest królem Arizony!
- Ten tydzień był niesamowity - powiedział szczęśliwy. - Wczoraj rano, kiedy zaczynałem, byłem bardzo zdenerwowany. Dzisiaj miałem dobrą rozgrzewkę i byłem trochę spokojniejszy, ale pierwsze kilka dołków było trudne, więc byłem trochę poddenerwowany. Tak bardzo chciałem tego zwycięstwa.
I nie była to jego pierwsza wygrana na drodze do Champions Tour. W zeszłym miesiącu zwyciężył w pierwszym etapie Q-School, w Grand Bear Golf Club w Mississippi, gdzie przez cały tydzień wspomagał go syn Emil. - To tydzień, którego nie zapomnę. Prawdopodobnie to jeden z moich najlepszych występów golfowych kiedykolwiek. To był dla nas wyjątkowy moment.
W finałowym etapie finiszował z niesamowitym wynikiem -24, wykręcając kolejno rundy 64-65-65-66. Warto dodać, że Duńczyk skończy 50 lat dopiero w maju i od tego momentu będzie mógł brać udział w rozgrywkach, których nowy sezon rozpocznie się już w styczniu. Po 712 startach na DP World Tour jest już gotowy na Champions Tour.
Duńczyk ze Szwedem
Drugie miejsce na TPC Scottsdale zajął inny świetny Europejczyk, Szwed Freddie Jacobson. 50-latek występował dotychczas zarówno na PGA Tour, jak i DP World Tour, odnosząc zwycięstwa i tu i tam. Wygrywając w Hongkongu, Portugalii i Andaluzji od 2002 do 2003 roku, swój największy i jednocześnie ostatni triumf zanotował na PGA Tour w 2011 roku, podczas Travelers Championship. Po rundach 65-66-66 i 71, Freddie finiszował dwa uderzenia przed trzyosobową grupą dzielącą się 3. pozycją - Amerykaninem Markiem Walkerem, Chilijczykiem Felipem Aguilarem i Australijczykiem Brendanem Jonesem, którzy zajęli trzy ostatnie miejsca dające awans. - Nic nie było dla mnie dzisiaj łatwe - powiedział Jacobson, który zamknął walkę swoją najsłabszą rundą w turnieju. - To była tylko kwestia przetrwania i na szczęście dobrze rozegrałem kilka ostatnich dołków, aby zapewnić sobie awans. Ostatnio nie rywalizowałem zbyt często, więc zdecydowanie było dzisiaj nerwowo.
O ile był to wspaniały tydzień dla piątki szczęśliwców, o tyle pozostali z 78-osobowej stawki nie mogą uznać turnieju za udany. Zawsze jednak ktoś musi przegrać, aby wygrać mógł ktoś inny. Najbardziej jaskrawym przykładem takiej właśnie zależności był Amerykanin Dicky Pride, który notując rozrywającego serce bogeya na ostatnim dołku, wypadł z piątki, oszczędzając kolegom atrakcji walki z nim o wyśniony awans w dogrywce. Jego los podzielili Scott Barr i Andre Stolz, razem z nim zajmując 6. miejsce; jeden strzał od potencjalnej dogrywki. Wśród wielkich nazwisk, które nie wywalczyły awansu, znaleźli się chociażby byli zwycięzcy na PGA Tour - Boo Weekley, Bo Van Pelt oraz najbardziej utytułowany w całej stawce turniejowej, dwukrotny zwycięzca wielkoszlemowy, niedawno odsiadujący wyrok za przemoc domową, a teraz próbujący powrócić na właściwe tory, Argentyńczyk Angel Cabrera. Do Ligi Mistrzów nie awansował także niezłomny szkocki weteran DP World Tour, David Drysdale, mimo niezliczonych prób, wciąż bez zwycięstwa w lidze.
Kasia Nieciak
Szczęśliwy duet - Freddie Jacobson i jego syn Max. Fot. Facebook PGA TOUR Champions