Konfesjonał po warszawsku
KONTROWERSJA KOLEJKI
Kiedy rozpoczynałem pracę w „Sporcie”, piłkarzy lub trenera mógł wezwać „na dywanik” tylko prezes klubu. Teraz można tę władzę rozszerzyć na właściciela, który czasami łączy obie te funkcje (vide Dariusz Mioduski w Legii). Teraz standardy zmieniły się, niestety na gorsze, ponieważ często i gęsto na rozmowy ostrzegawcze „zapraszają” zawodników kibole, bo kibicami ich nazwać po prostu nie można.
Naiwnie sądziłem, że wolne od takich „standardów” są renomowane kluby w polskiej ekstraklasie, pokroju Lecha Poznań, Legii Warszawa, Górnika Zabrze. Wyprowadzony z błędu zostałem po niedzielnym meczu Stal Mielec - Legia Warszawa. Po ostatnim gwizdku, nawiasem mówiąc bardzo słabego sędziego Karola Arysa ze Szczecina, szkoleniowiec gości i jego podopieczni zostali „zaproszeni” do trybuny zajmowanej przez fanów warszawskiego zespołu. Tam doszło do wymiany zdań pomiędzy obiema stronami, a „żołnierskie słowa” na pewno nie były miłe dla uszu Portugalczyka i zawodników drużyny z Łazienkowskiej.
Trener Goncalo Feio próbował bagatelizować ów incydent. - To są wymogi grania, trenowania, reprezentowania takiego klubu jak Legia - powiedział 34-letni Portugalczyk na antenie stacji telewizyjnej Canal+ Sport. - To, co jest w domu, powinno zostać w domu. To się dzieje w każdym kraju, gdy reprezentujesz największy klub. Wiadomo, że dla kibiców najważniejsza jest liga. My o tym wiemy, patrzymy oczywiście na to kompleksowo i walczymy na wszystkich frontach. To czasami wymaga ponoszenia kosztów. Takie są wymagania i albo mamy charakter i potrafimy z tym żyć, albo nie, ze świadomością, że codziennie poświęcamy dużo i wykonujemy naszą pracę najlepiej jak potrafimy. W piłce wynik na boisku determinuje to, czy ludzie są zadowoleni, czy nie.
Jestem zaskoczony beztroską Goncalo Feio, który uchodzi za człowieka bezkompromisowego. Do spowiedzi chodzi się przecież do kościoła i w konfesjonale kapłan daje rozgrzeszenie (albo i nie). Refleksja wynikająca z tego incydentu jest bardzo smutna, bo okazuje się, że portugalski szkoleniowiec nie ma na Łazienkowskiej takiej władzy, jak mu się wydaje.
Do raportu karnego powinien stanąć bez wątpienia stoper Legii, Radovan Pankov, który próbował „zabawić się” we własnym polu karnym ze skrzydłowym Stali Serhijem Krykunem i go ośmieszyć. Serb jednak wyraźnie przecenił swoje umiejętności dryblingu i sfaulował Ukraińca. Sprokurował tym samym rzut karny, którego na wyrównującego gola zamienił Piotr Wlazło.
Bogdan Nather