Sport

Komu bije dzwon?

Przy zachodnim wejściu na Olympiastadion w Berlinie, który wciąż, mimo upływu lat, robi niesamowite wrażenie, znajduję olimpijski dzwon.

WIDZIANE Z NIEMIEC

Michał Zichlarz z Berlina

Jego historia jest tak samo niesamowita, jak historia stadionu, który budowany był z myślą o igrzyskach w 1936 roku. Stolica Niemiec miała gościć najlepszych sportowców świata 20 lat wcześniej, ale w 1916 w Europie trwał koszmar I wojny światowej.

Dzwon wylany w Bochum w Westfalii i ważący 9,6 tony ma dwa napisy. Jeden wzywający młodzież z całego świata do rywalizacji na Stadionie Olimpijskim oraz drugi o treści „11. Olimpiada w Berlinie”. Jednak igrzyska, które odbyły się tam w 1936 roku, były dziesiątą imprezą olimpijską w nowożytnej historii.

Dzwon, a dokładniej jego wieża, był jedynym obiektem, który ucierpiał podczas zdobycia Berlina w maju 1945 roku. Rosjanie używali wieży jako pieca i palili w niej dokumenty. Nadwątlone mury osłabły, dzwon w końcu spadł, a wieże zostały rozebrane przez brytyjskich inżynierów.

Po podziale miasta na strefy, Olympiastadion znalazł się w Berlinie Zachodnim. Brytyjczykom służył jako kwatera. Z czasem odbudowano to, co zostało zniszczone. Dzwon obecnie znajduje się przy zachodnim wejściu. Widać na nim ślady po pancernych pociskach, bo służył po wojnie jako tarcza strzelnicza.

Podczas mistrzostw świata w 1974 roku na Olympiastadion rozegrano trzy mecze w grupie A, w której rywalizowały reprezentacje RFN i NRD. Grano na nim także w trakcie mundialu 2006, a w 2015 roku gościł finał Champions League, w którym triumfowała Barcelona, pokonując Juventus 3:1.

Stadion Olimpijski służy też jako arena lekkoatletycznych zmagań. To przecież tam w 2009 roku odbyły się mistrzostwa globu, podczas których złote medale zdobywały Anna Rogowska w skoku o tyczce i niesamowita Anita Włodarczyk, która pobiła rekord świata w rzucie młotem.

Komu dzwon zabije teraz, choć już tylko w warstwie symbolicznej? Zdaje się, że będzie to reprezentacja Hiszpanii, która na tegorocznym Euro kroczy od wygranej do wygranej. Zwycięstwa okrasza znakomitymi widowiskami, jak to było w ćwierćfinałowym starciu z Niemcami i we wtorek z Francją. Drużyna trenera Luisa de La Fuente, który przed turniejem nie miał przecież na Półwyspie Iberyjskim dobrej prasy, notuje lepsze wyniki niż kadry Luisa Aragonesa i Vicente del Bosque, które w 2008 i 2012 roku triumfowały. Wtedy nie udawało się wygrywać każdego spotkania - ćwierćfinał z Italią w 2008 roku został rozstrzygnięty w serii rzutów karnych, a w 2012 roku "La Furia Roja" zremisowała z Włochami w Gdańsku na inaugurację, potem wygrała konkurs karnych z Portugalią w półfinale.

Podczas trwającego turnieju byłem na jednym meczu Hiszpanów. W Duesseldorfie w ostatnim spotkaniu grupy B rywalizowali z Albanią. Mieli już wtedy pewny awans, więc doświadczony szkoleniowiec, który wcześniej przez lata prowadził zespoły juniorskie i młodzieżowe reprezentacji Hiszpanii, postawił na rezerwy. Zagrali ci, którzy wcześniej w ogóle nie pojawiali się na boisku. Prezentowali się jak pierwszy zespół, grając pewnie, z polotem, do przodu i oczywiście wygrali. Z takim potencjałem i mając w składzie kogoś takiego jak Lamine Yamal, który w przeddzień finału skończy 17 lat, nie można myśleć o niczym innym, jak o wygranej w finale Euro!