KOMENTARZ „SPORTU”


Andrzej Grygierczyk


Zapadną się w czarną dziurę?

 

Właśnie wczoraj dowiedzieliśmy się, że po raz pierwszy od ponad 70 lat - nie licząc zmagań w Los Angeles w 1984 roku dokąd nie pojechaliśmy z przyczyn politycznych - na igrzyskach olimpijskich zabraknie polskich sztangistów. Może uda się paniom sztangistkom. Z kolei w niedzielę zyskaliśmy pewność, że taka sama groźba staje przed polskimi zapaśnikami, zarówno stylu klasycznego, jak i wolnego. Na turnieju kwalifikacyjnym w Baku żadnemu z nich nie udało się zająć pierwszego bądź drugiego miejsca. Panie znowu są lepsze: paszport do Paryża mają w kieszeni Anhelina Łysak i Wiktoria Chołuj.


Ten szlaban na wyjazd do Paryża nie jest jeszcze definitywny. Być może uda się go pokonać na początku maja w Stambule, gdzie dojdzie do ostatniego turnieju kwalifikacyjnego, i gdzie zajęcie miejsca w czołowej trójce każdej kategorii wagowej będzie równoznaczne z prawem startu w stolicy Francji.


Tu krótkie odniesienie w przeszłość: zarówno podnoszenie ciężarów, jak i zapasy, dostarczały nam w przeszłości sporo olimpijskich medali; na tyle dużo, że mówiło się o nich jako dyscyplinach medalodajnych. No ale to przeszłość właśnie, co nakazuje się zastanowić, dlaczego dzisiaj nie jesteśmy w stanie równać w nich do światowej czołówki i pozostaje od dłuższego czasu cieszyć się co najwyżej pojedynczymi krążkami.


Czy wynika to z zaniedbań? A może z długoletniego, usypiającego czujność samozadowolenia? Można też oczywiście postawić tezę bardziej brutalną: ciężary i zapasy przestały być - pod naszą szerokością geograficzną - cool, czyli nie mają w sobie nic, co by młodzież rajcowało. Z dyscyplin siłowych młode pokolenia bardziej fascynują się okładaniem się po głowach, zasadniczo bez żadnych reguł; byle mocniej, byle bardziej bolało, byle delikwent jeden z drugim - ku radości gawiedzi - zalał się krwią. I właśnie na tego typu imprezach bywają wielotysięczne tłumy, a nie na zawodach zapaśniczych czy ciężarowych.


Smutne jest i to, że nie ma komu przekazywać wiedzy i umiejętności w tych dyscyplinach. Uprawia je bowiem coraz mniej młodych ludzi, co sprawia, że jednocześnie kurczy się potencjalny zasób przyszłych trenerów. Mało tego: z niewielkimi wyjątkami z trenowania w tych dyscyplinach wyżyć nie sposób, a o Judymów coraz trudniej.


Przyczyn podupadania zapasów i ciężarów zapewne znalazłoby się więcej. Gorzej, że trudno doprawdy o sensowną receptą, dzięki której można byłoby ten proces zahamować. Może być więc tak, że będziemy się musieli przyzwyczajać do naszej absencji na kolejnych igrzyskach. Pamiętając o tym, że to właśnie igrzyska stanowią o sensie (lub jego braku) ich egzystencji. Zapadną się więc - prędzej czy później - w czarną dziurę?