KOMENTARZ "SPORTU"

Tomasz Mucha

Nie kapryśmy

Nikt z polskich tenisistek i tenisistów - było ich czworo - nie wytrwał w tym roku do drugiego tygodnia Wimbledonu w singlu. To przykre, zwłaszcza że oczekiwania były większe, ale też nie ma powodu, by rozdzierać szaty. Już sam fakt, że naszych sportowców określa się mianem faworytów do wygrania imprezy na londyńskiej trawie, jest znaczący i świadczy o tym, jak wysoką pozycję zajmują w światowym tenisie Iga Świątek i Hubert Hurkacz. A przecież jeszcze kilka lat temu, po zakończeniu kariery przez Agnieszkę Radwańską, wcale nie było takie oczywiste, że nazwa Polska będzie wymieniana na najważniejszych kortach globu tak często i w tak pozytywnym kontekście.

Inną sprawą oczywiście są oczekiwania i apetyt, który rośnie w miarę jedzenia. Kibicując Idze w sobotę, można było irytować się, jak bezradna stała się w starciu z „pyskatą” Julią Putincewą, że nic nie zmienia w swojej grze, że tak łatwo straciła pewność siebie i nie podjęła takiej walki, jak choćby miesiąc wcześniej w Paryżu z Naomi Osaką, gdzie obroniła piłkę meczową i ostatecznie wygrała. No ale zastanawiając się, dlaczego znacznie gorzej dziewczynie z Raszyna wiedzie się na kortach trawiastych niż na innych, pomyślmy chociażby, ile tych zielonych dywanów do treningów w Polsce mamy?

Iga w tym sezonie wygrała 47 meczów, w tym 21 z rzędu, przegrała tylko 5. I jak ktoś celnie zauważył, mamy wyjątkową być może okazję przeżywać erę, w której Polka jest najlepszą tenisistką świata. Potknięcia będą się zdarzać, w sporcie po prostu nie da się wszystkiego wygrywać, zwłaszcza że inni są zdeterminowani, by „bić mistrza”. Jasne, tak długo, jak do kolekcji tytułów wielkoszlemowych Świątek nie zapisze tego z Londynu, tak długo pozostanie na swój sposób tenisistką niespełnioną – ale przed nią jeszcze przynajmniej kilka okazji. A w roku 2024 priorytetem dla córki byłego olimpijczyka na pewno są paryskie igrzyska, w których stanie przed niezwykle trudnym wyzwaniem, pomimo gry na ulubionej mączce. Nie kapryśmy, trzymajmy kciuki!