Klamra spinająca stulecie
Rozmowa z Rafałem Makowskim prezesem Polskiego Związku Kolarskiego,
Spotkaliśmy się na 81. Tour de Pologne, więc zacznę od pytania o wizytówkę polskiego kolarstwa w świecie. Czym dla pana jest organizowany przez Czesława Langa wyścig należący do UCI World Tour?
- Na Tour de Pologne reprezentowałem Polski Związek Kolarski, czyli - można powiedzieć - byłem gościem. Jako gość więc powiem, że jest to niezwykle potrzebny wyścig na polskiej scenie kolarskiej. Dla mnie, jako prezesa PZKol, najbardziej istotne jest, że w tym wyścigu może startować kadra Polski, składająca się z siedmiu kolarzy. W tym roku wybrana została spośród zawodników jeżdżących na co dzień w trzech polskich grupach III dywizji, czyli HRE Mazowsze Serce Polski, Voster ATS Team i Lubelskie Perła Polski, a także Santic-Wibatech, która polską grupą była jeszcze niedawno. Istotne jest, że dzięki temu polscy zawodnicy mają możliwość szukania szans w starciu z zawodnikami z zagranicznych najlepszych grup. Nasi kolarze mogą pokazać potencjał i zaprezentować się właścicielom i dyrektorom sportowym grup ze światowej elity. To przecież może im otworzyć drogę do podpisania kontraktu, jeżeli któryś z nich „wpadnie w oko”. Można powiedzieć, że to jest okno wystawowe polskiego kolarstwa.
A jak oceni pan polskie kolarstwo z olimpijskiej perspektywy?
- Srebrny medal Darii Pikulik jest fenomenalnym wynikiem, wspaniałym rezultatem, spinającym klamrą stulecie startów Polaków na igrzyskach. W 1924 r. w Paryżu, na pierwszej olimpiadzie, w której biało-czerwoni oficjalnie wystartowali z orzełkiem na piersiach, zespół w składzie: Józef Lange, Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz i Franciszek Szymczyk sięgnął po pierwszy medal, srebrny w wyścigu drużynowym na 4000 metrów na dochodzenie. Taki sam krążek wywalczyła Daria Pikulik 100 lat później, sięgając po wicemistrzostwo w omnium na torze Velodrome de Saint-Quentin-en-Yvelines. Można więc mówić o pewnej symbolice i sukcesie, z którego się cieszymy. A nie zapominajmy też o pozostałych dobrych wynikach naszych reprezentantów, bo mamy jeszcze sześć miejsc w pierwszej dziesiątce. Mateusz Rudyk był 5. w sprincie oraz 10. w keirinie, Urszula Łoś, Marlena Karwacka i Nikola Sibiak zajęły 7. miejsce w sprincie drużynowym, tak samo jak Wiktoria i Daria Pikulik w madisonie, a na szosie Katarzynę Niewiadomą w wyścigu ze startu wspólnego sklasyfikowano na 8. miejscu, a Martę Lach na 10. pozycji.
Czy to wszystko na co było stać polskie kolarstwo w Paryżu?
- Nie. Olbrzymia szkoda i niepowetowana strata to brak medalu Katarzyny Niewiadomej. Strasznie tego żałuję, bo była świetnie przygotowana, co udowodniła na Tour de France. To potwierdza, że przygotowała na ten czas absolutnie życiową dyspozycję. Na ostatnich kilometrach w Paryżu również pokazała, że jest bardzo mocna, ale to jej dało „tylko” 8. miejsce, bo chwilę wcześniej musiała zwolnić i utknęła za kraksą. Gdyby wtedy była z przodu i znalazła się w pierwszej grupie, nie mam żadnych wątpliwości, że biłaby się o medal, niewykluczone, że złoty. Mateusz Rudyk natomiast już w ćwierćfinale sprintu indywidualnego trafił na późniejszego złotego medalistę, Harriego Lavreysena, więc drogę do medalu miał ekstremalnie trudną.
Oglądał pan te wydarzenia bezpośrednio na olimpijskich arenach?
- Nie. Byłem tam raptem dwa dni. Pojechałem na zaproszenie prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego i nie miałem żadnej akredytacji. To, co się dzieje w Paryżu, obserwowałem głównie sprzed telewizora. Z tej perspektywy uważam, że zawodnicy pojechali na miarę swoich możliwości. Natomiast fakt, że w Polsce mamy tylko trzy grupy zawodowe i to III dywizji, pokazuje wprost, że nie jesteśmy potęgą w kolarstwie mężczyzn na szosie. Oczywiście robimy wszystko, żeby tym najlepszym zawodnikom pomóc, żeby ich wypromować, natomiast to panie grają pierwsze skrzypce i to jest wielka zasługa klubów, jak zawodowej grupy MAT ATOM Deweloper Wrocław i klubu TKK Pacific Toruń.
Jednak reprezentanci Polski narzekali na Polski Związek Kolarski. Jak pan odebrał te słowa?
- Zawodnicy w emocjach przed i postartowych mówią wiele rzeczy. Mam świadomość, że perspektywa zawodnika jest inna niż perspektywa prezesa. Wspieram zawodników jak mogę. Kiedy Mateusz Rudyk rozwiązywał swoją sprawę tymczasowego zawieszenia przez UCI tuż przed startem w Paryżu, to osobiście się w to zaangażowałem. Mam świadomość, że zawodnicy życzyliby sobie szkolenia na jeszcze wyższym poziomie, bo spoglądają z zazdrością na ekipy torowe z Wielkiej Brytanii, Australii czy Holandii, ale nasze możliwości są jakie są i robimy wszystko, żeby zawodników kolarstwa torowego zabezpieczyć. Utrzymanie wszystkich grup elity w kolarstwie torowym kosztuje prawie 5 milionów złotych na rok, a utrzymanie kadry szosowej kobiecej i męskiej oraz MTB kobiecej i męskiej kosztuje około miliona. Z tych liczb łatwo jest wyciągnąć wniosek, że kadra torowa ma tych środków zdecydowanie najwięcej.
Dlaczego więc sprzęt torowców docierał z opóźnieniem, a stroje dopiero tuż przed startem?
- Mamy świadomość, że finansowanie szkolenia w kadrach torowych ruszyło z opóźnieniem. Dodam jednak, że szosowcy, jak i zawodnicy MTB jeżdżą na swoich rowerach klubowych, natomiast wszyscy reprezentanci w kolarstwie torowym byli zaopatrzeni w sprzęt z Polskiego Związku Kolarskiego z poprzedniego roku. Torowcy to jedyna grupa, która dostaje sprzęt. Daria Pikulik miała swój rower z poprzedniego roku, na którym mogła trenować, i na którym wywalczyła kwalifikację olimpijską. Nowy rower, który był dla niej zamówiony przez Wielkopolski Związek Kolarski, otrzymała w maju albo czerwcu. To był rower lepszy od tego, który zawodniczka miała wcześniej. A jeżeli chodzi o stroje, to gdy jako Polski Związek Kolarski dowiedzieliśmy się o problemie - zareagowaliśmy niezwłocznie! Kiedy okazało się, że strój, który został zamówiony przez Wielkopolski Związek Kolarski nie przeszedł kontroli startowej w Paryżu, natychmiast zorganizowaliśmy dostawę zupełnie nowego, żeby zawodniczka mogła wystąpić na igrzyskach. Mam świadomość tego, że można było te sprawy załatwić szybciej, natomiast takie sytuacje zdarzyły się ze względu na sytuację, w której Polski Związek Kolarski nie jest odpowiedzialny za szkolenie kadr narodowych w tym roku.
Co zrobić, żeby się nie zdarzały? Czy właśnie o tym rozmawiał pan w ministrem sportu?
- Wiem, że pan minister Sławomir Nitras szykuje zmiany w prawie, i że to Instytut Sportu będzie odgrywał istotną rolę w szkoleniu w takich sytuacjach, w jakiej jest teraz Polski Związek Kolarski. W związku z tym, że nowelizacja jeszcze nie weszła w życie, nie chcę wychodzić przed szereg i powiem jedynie, że czekamy na zmiany w prawie i jako Polski Związek Kolarski deklarujemy chęć współpracy. Chcemy, dzięki wysiłkom grup zawodowych w Polsce, jak i naszym w prowadzeniu kadr zrobić wszystko, żeby zawodnicy nie tracili kontaktu z czołówką światową. Trzy lata temu uruchomiliśmy projekt „Kadra juniora młodszego”. To miał być krok naprzód, żeby te największe talenty kolarskie miały okazję ścigać się i sprawdzić na tle młodzieży za granicą. Widzimy, w jakim kierunku rozwija się kolarstwo, w którym coraz młodsi zawodnicy podpisują kontrakty zawodowe. Nie chcieliśmy, żeby nasza młodzież pozostawała w tyle, jednak ten projekt został zatrzymany przez Wielkopolski Związek Kolarski, który odpowiada za szkolenie kadr w tym roku, i niestety upadł, nad czym bardzo ubolewam. Teraz jest jednak czas podsumowań po igrzyskach i to jest także okres kolejnych planów. I z tej perspektywy widzimy szanse naszych obecnych reprezentantów na dobre wyniki w Los Angeles za 4 lata, bo wielu z nich to nadal młode osoby i postaramy się stworzyć im jak najlepsze warunki.
Czy po wycofaniu się z igrzysk Michała Kwiatkowskiego musiał go zastąpić Stanisław Aniołkowski, a nie aktualny - czerwcowy mistrz Polski, Norbert Banaszek?
- Taki jest regulamin. Szeroką kadrę musieliśmy zgłosić kilka miesięcy przed startem na igrzyskach, natomiast wąską reprezentację w czerwcu, przed mistrzostwami Polski. W tej wąskiej grupie był Michał Kwiatkowski jako zawodnik wytypowany, oraz Stanisław Aniołkowski i Rafał Majka jako rezerwowi. Aniołkowski pokazał się ze świetnej strony na Giro d’Italia i on był pierwszym kandydatem do zastąpienia Kwiatkowskiego, gdy ten wycofał się ze względów zdrowotnych.
W tym roku czekają nas jeszcze wrześniowe mistrzostwa Europy w Belgii oraz mistrzostwa świata w Szwajcarii. A na jakie wydarzenia pan szczególnie czeka?
- W tym roku czeka nas jeszcze kilka rywalizacji o koszulki mistrzów Polski na szosie, czyli w Górskich Mistrzostwach Polski, w dwójkach, w jeździe drużynowej oraz w kryterium ulicznym. Zapraszam sympatyków kolarstwa w ogóle, a torowego w szczególności do Pruszkowa. Tu w trzeci weekend września w mistrzostwach Polski zaprezentuje się nasza torowa elita. Takie są w tej chwili nasze najbliższe plany.
Rozmawiał Jerzy Dusik