Sport

Kirgiz nie schodzi z konia

Jak na świętą wojnę przystało w meczu na szczycie polskiej superligi piłkarzy ręcznych rycerze z Płocka, Kielc i armii zaciężnych nie przebierali w środkach.

Jak na świętą wojnę przystało w meczu na szczycie polskiej superligi piłkarzy ręcznych rycerze z Płocka, Kielc i armii zaciężnych nie przebierali w środkach. Było więc podgryzanie, podduszanie, szczypanie i plucie okraszone kwiecistymi epitetami z odesłaniem do starożytnych kultur Dalekiego Wschodu i popularnych planszówek (je***y Chińczyku!) oraz równie bogatego dorobku oralnego środziemnomorza (w wolnym tłumaczeniu z języka hiszpańskiego - sku***synie, pewnego dnia cię zabiję!). Do tego wiwatujące tłumy, z których część pochwaliła się znajomością odróżniania kolorów białego od czarnego, finezyjnie łącząc to z imponującą wiedzą w dziedzinie męskiej anatomii (czarny ch*j!). - Dzisiejsze zawody to najlepsza reklama dla naszej piłki ręcznej w Europie – celnie podsumował po meczu trener drużyny z Płocka, Hiszpan Sabate.

Istotnie, reklama jak ta lala – rozpisują się o niej media na całym kontynencie. „Polska” piłka ręczna nareszcie wykonała kangurzy skok i trafiła do powszechnej świadomości globalnej, a że nie uczyniła tego za sprawą spektakularnego triumfu biało-czerwonej reprezentacji lecz z racji burzliwej dyskusji przy stoliku sędziowskim, to przecież nie aż tak istotne.

Istotniejsze będzie jedno zasadnicze zastrzeżenie, wszak w polskiej świętej wojnie toczonej na polskiej ziemi jednak cokolwiek za łatwo oddaliśmy palmę pierwszeństwa cudzoziemcom! I to komu! Gościom z Półwyspu Iberyjskiego! Czyli z miejsca na mapie świata, gdzie bajeczna liczba dni słonecznych niby łagodzi obyczaje, gdzie uśmiech na każdym kroku atakuje i „maniana!” panuje, a populacja ludzi szczęśliwych ze swojego dnia codziennego jest proporcjonalna do liczby ludzisków smutnych spod burego nieba Lechistanu. A jednak…

Zaskoczenie jest trochę mniejsze, gdy wspomnieć, że główne role w tym teatrze od lat odgrywają hiszpański Kirgiz made in ZSRR Dujszebajew i hiszpański Katalończyk Sabate. Ich wzajemne zacietrzewienie i niechęć datują się zapewne od czasów nam nieznanych, ale to nad Wisłą wydały swe najbardziej soczyste owoce. Zapewne nigdy jednak nie zrozumiemy, dlaczego nazwanie kogoś Chińczykiem jest największą obelgą, jaka może spotkać osobnika wychowanego w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich – być może ma to związek z dorastaniem w sąsiedztwie ekspansywnego Państwa Środka, a może też w przeszłości miało zdarzenie (o którym nie wiemy), że ten drugi zwrócił się do pierwszego, dajmy na to, „ty Mongole!” albo jeszcze gorzej, coś w stylu „a bo twój dziadek służył u generała Franco!”, no wtedy to co innego.

Przy czym musi być coś nieznośnie uwodzicielskiego w legendarnym atawizmie polsko-polskim – tutaj w wydaniu płocko-kieleckim – że tak łatwo ulegają mu obywatele innych państw, którzy przez większość swojego dorosłego żywota nie mieli bladego pojęcia, że na mapie świata są takie aglomeracje jak Kielce czy Płock, nie wspominając o tym, dlaczego tubylcy z tychże czują do siebie tak skrajną antypatię. Co tam ulegają! Przejmują pałeczkę pierwszeństwa, zostają najżarliwszymi wojownikami tej krucjaty, wyznaczają wręcz nowe granice obciachu, dotąd u nas nieznane, które z trybun dla ludu – gdzie miały swoje stałe i usankcjonowane miejsce - przenoszą się na scenę dla aktorów.

Najbardziej smutne w tym wszystkim jest to, że gdy uznany w świecie polski reportażysta przed z górą pół wiekiem z dumą Urbi et Orbi oznajmił, że Kirgiz właśnie zszedł z konia, w trzeciej dekadzie XXI wieku potomek tego łagodnego ludu góralsko-pasterskiego zrobił w tej ewolucji krok wstecz i regularnie tego narowistego rumaka dosiada, bryzgając na lewo i prawo. No chyba, że Kapuściński znowu coś zmyślił.

Jedną z głównych ról w krucjacie płocko-kieleckiej od lat odgrywa hiszpański Kirgiz made in ZSRR Tałant Dujszebajew. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus