Kipią ze złości
Piłkarze i trener „Miedzianki” nie mogą uwierzyć, że przegrali u siebie z Arką Gdynia.
MIEDŹ LEGNICA
Przed piątkową potyczką z Arką Gdynia drużyna znad Kaczawy po raz ostatni zeszła z boiska pokonana na własnym stadionie 28 kwietnia. Tego dnia z kompletem punktów ze stadionu w Legnicy wyjechał Znicz Pruszków, który pokonał gospodarzy 2:1 dzięki trafieniom Japończyka Shumy Nagamatsu (48 min) i Pawła Moskwika (54 min), autorem honorowej bramki dla gospodarzy był wówczas Niemiec Marcel Mansfeld (90 min).
W piątek statystyki przemawiały na korzyść zielono-niebiesko-czerwonych (posiadanie piłki 59:41%, strzały 15:9, rzuty rożne 7:6), ale za to punktów się nie przyznaje. Goście z Trójmiasta rzadziej faulowali (15:22), ale rzecz najważniejsza - wyjechali nad morze z kompletem punktów.
Skutki niefrasobliwości
Na pomeczowej konferencji prasowej trener legniczan Ireneusz Mamrot nie ukrywał rozczarowania z powodu wyniku spotkania. - To był mecz, w którym było bardzo dużo emocji - powiedział niespełna 54-letni szkoleniowiec. - Jeżeli chodzi o nasz poziom gry, to nie byłem zadowolony tylko z początku spotkania. Arka zagrała inaczej niż w poprzednich spotkaniach, rywale grali bliżej siebie między formacjami, a my za szybko „pchaliśmy” piłkę do przodu, z czego zrodziły się kontrataki. Sprowokowaliśmy pod swoją bramką dwie groźne sytuacje - jedna zakończyła się kapitalną obroną Kuby Wrąbla, drugą zmarnował Gaprindaszwili. Szkoda straconej pierwszej bramki, bo mieliśmy wtedy piłkę na nodze w polu karnym. W takiej sytuacji musimy ją wybijać, a nie przesadzać z dryblingiem. Ta niefrasobliwość zakończyła się przez nas stratą bramki. Potem mieliśmy kilka sytuacji, może nie stuprocentowych, ale były to akcje, w których wjeżdżaliśmy skrzydłami, piłka była wycofywana i oddawaliśmy strzały na bramkę przeciwnika, niestety, były one niecelne.
Jałowa dominacja
- Druga połowa to już nasza całkowita kontrola, praktycznie przeciwnik nie miał nawet pół sytuacji do zdobycia gola – kontynuował trener Mamrot. - I tak naprawdę nie bylibyśmy zadowoleni nawet z remisu, tymczasem nie mamy nawet punktu. Najbardziej szkoda sytuacji w bocznych sektorach, 4-5 razy w każdej z obu stron piłki muszą być lepiej dograne. Tego nam na pewno zabrakło. Pechowa była końcówka, bo z powodu kontuzji musiał zejść z boiska Kamil Drygas i kończyliśmy mecz w dziesięciu. Nie dość, że straciliśmy zawodnika, to przeciwko nam sędzia podyktował rzut karny. Towarzyszy nam ogromny niedosyt jeżeli chodzi o wynik, na pewno nasza skuteczność musi być dużo lepsza. Nie zamierzam krytykować sędziów, ale dla mnie jedna rzecz jest niezrozumiała - jak tak długo może trwać VAR? Oglądam mnóstwo meczów, nie tylko naszej ligi, ale również ekstraklasy, a przede wszystkim ligi zagraniczne. Tam nigdy VAR nie trwa tak długo, jak u nas. Pięć minut czekamy aż sędziego zawołają przed monitor. To niewiarygodne!
Podważa rzut karny
Honorowego gola dla gospodarzy piątkowego spotkania zdobył 24-letni obrońca, Mateusz Grudziński. - Co czuję po porażce poniesionej w takich okolicznościach? Przede wszystkim nie mogę uwierzyć, że nie zgarnęliśmy pełnej puli, o jednym punkcie nawet nie wspominając - stwierdził rozgoryczony wychowanek MOSiR-u Mińsk Mazowiecki. - Jestem pewien, że z przebiegu tego spotkania byliśmy drużyną zdecydowanie lepszą, moim zdaniem mogliśmy mecz „zamknąć” w 70, najpóźniej w 80 minucie. Być może sami jesteśmy winni, że nie wykorzystaliśmy tego, co mieliśmy, choć mógłbym podważyć karnego podyktowanego przeciwko nam. Widziałem dobrze tę sytuację, piłka najpierw odbiła się od nogi, a dopiero potem trafiła w rękę. Trudno mi uwierzyć, że w tej sytuacji został podyktowany rzut karny. Po tym meczu jest w nas straszna gorycz. Oczywiście cieszę się ze zdobytej mojej pierwszej bramki dla Miedzi, ale mam nadzieję, że w następnych meczach będzie ich więcej. Przede wszystkim dlatego, że będą nam dawały punkty. Tę złość, tę gorycz musimy przekuć w coś pozytywnego. To dopiero początek sezonu, jest jeszcze dużo punktów do uzbierania - dodał.
Bogdan Nather