Karny spod zasłony
Po siedmiu porażkach tyszanie wreszcie zdobyli punkt, choć stracili aż trzy gole.
Podczas meczu w Tychach tyle się działo, że słów nie starcza. Paweł Łysiak (z lewej) z Wieczystej i Mamin Sanyang z GKS-u. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
GKS Tychy, mający na koncie bolesną serię porażek – sześciu w meczach ligowych i jedną w Pucharze Polski – znalazł się w efekcie w okolicach strefy spadkowej. Żeby się w niej nie zakopać, trener Artur Skowronek postanowił zmienić system gry. Podczas dwutygodniowej przerwy na potrzeby reprezentacji przestawił ustawienie Trójkolorowych na 4-4-2, a ponadto w wyjściowej jedenastce, w porównaniu z poprzednim meczem o punkty, dokonał aż pięciu zmian. Jeżeli chodzi o defensywę, niewiele to dało - tyszanie stracili bowiem trzy gole. Przynajmniej jednak przerwali pasmo przegranych, bo w 8 minucie doliczonego czasu gry doprowadzili do remisu!
O tym, że na Stadionie Miejskim w sobotni wieczór wiele się działo, najlepiej świadczy statystyka strzałów: 16:26, z tego celnych 6:10. Wprawdzie częściej uderzali goście, którzy znacznie dłużej byli też w posiadaniu piłki (65 procent), ale to gospodarze zadali pierwszy cios. W 26 minucie Damian Kądzior, rozgrywając kontrę, wypatrzył Juliana Keiblingera, który, wbiegając w pole karne, był zupełnie sam i przymierzył z 13. metra w dolny róg.
Po zdobyciu gola – kolejny już raz w tym sezonie – tyszanie nie potrafili przetrzymać szturmu rywala, chcącego odrobić straty. W odstępie 155 sekund - bo tyle dzieliło akcję, którą sfinalizował Lisandro Semedo od rzutu wolnego, z którego bombą z 30 metrów w okienko zaimponował Kamil Dankowski - przyjezdni zapewnili sobie zejście na przerwę z prowadzeniem 2:1.
Także po zmianie stron wydawało się, że debiutujący w polskiej I lidze Gino Lettieri, znany kibicom z prowadzenia Korony w ekstraklasie, lepiej wykorzystał czas przerwy, bo Wieczysta ruszyła do ataku. Nadziała się jednak na kontrę. Tym razem Keiblinger podał spod końcowej linii, a Mamin Sanyang potrzebował 115 sekund pobytu na murawie, żeby strzałem z 10. metra wyrównać.
Mający znacznie więcej okazji bramkowych krakowianie, mimo kilku efektownych parad Kacpra Kołotyły, któremu pomógł też słupek, dopięli swego na 45 sekund przed końcem regulaminowego czasu gry. Wprowadzeni 20 minut wcześniej Carlitos (strzelił z 17. metra) i Rafael Lopes (5 metrów przed bramką zmienił kierunek lotu piłki) zapewnili Wieczystej ponowne prowadzenie, które straciła jednak w niewiarygodnych okolicznościach. W 61 sekundzie doliczonego czasu gry Sanyang upadł w polu karnym rywali, ale nic nie wskazywało na to, że w starciu z Pawłem Łysiakiem był faulowany. VAR, obsługiwany przez Piotra Urbana i Marka Opalińskiego, wypatrzył jednak moment zetknięcia się stóp rywali. Damian Kos został więc wezwany do ekranu, a po podniesieniu zasłony i rzucie oka na stop-klatkę wskazał na wapno. Pewnym egzekutorem okazał się Kacper Wełniak i w ten sposób tyszanie uniknęli ósmej porażki z rzędu. Na poprawę jakości gry kibice Trójkolorowych muszą jeszcze poczekać.
Jerzy Dusik
OCENA MECZU⭐ ⭐ ⭐ ⭐
◼ GKS Tychy – Wieczysta Kraków 3:3 (1:2)
1:0 – Keiblinger, 26 min, 1:1 – Lisandro Semedo, 39 min, 1:2 – Dankowski, 42 min (wolny), 2:2 – Sanyang, 47 min, 2:3 – Rafael Lopes, 90 min, 3:3 – Wełniak, 90+8 min (karny)
GKS: Kołotyło – Machowski, Lipkowski, Stefansson, Błachewicz – Keiblinger (90+1. Stangret), Bieroński (83. Szpakowski), Kalemba, Kubik (46. Sanyang) - Kądzior (83. Makowski), Rumin (75. Wełniak). Trener Artur SKOWRONEK.
WIECZYSTA: Mikułko – Dankowski (86. Fila), Mikołajewski, Szymonowicz, Pestka – Lisandro Semedo (70. Carlitos), Góralski, Lucas Piazon, Puszić (46. Łysiak), Villar (46. Chuma) – Feiertag (70. Rafael Lopes). Trener Gino LETTIERI.
Sędziował Damian Kos (Gdańsk). Widzów 3148. Żółte kartki: Błachewicz, Sanyang – Puszić, Feiertag, Dankowski, Łysiak.
