Sport

Kapitan we łzach

Być może były to pierwsze łzy rozpaczy, które przeszły do historii światowego futbolu

Już przed wojną popularne na Zachodzie były karty kolekcjonerskie z piłkarzami. Quincoces na jednej z nich.

Dokładnie 120 lat temu, 17 lipca 1905 roku, urodził się Jacinto Francisco Fernandez de Quincoces Lopez de Arbina, który do historii futbolu przeszedł po prostu jako Quincoces. Ta okrągła rocznica jest pretekstem dla przypomnienia pomnikowej wręcz postaci z tych czasów hiszpańskiego futbolu reprezentacyjnego, kiedy - ze zdumiewających czasem powodów - nic nie wychodziło. Hiszpanie mieli mocną reprezentację właściwie zawsze, ale przecież mogli nabawić się kompleksów, bo na mistrzostwach świata jedynym „sukcesem” było 4. miejsce z 1950. Z reguły „grali jak nigdy, a przegrywali jak zawsze”. Nawet kiedy zostali gospodarzem mundialu i świeciła im na szczęście „Naranjito” (pomarańczka) - i tak nic z tego nie wyszło, grali wręcz fatalnie (Honduras lubi to). Dopiero współczesność zmieniła wszystko w tym względzie, a XXI wiek jawi się jako hiszpański, futbolowy lot w kosmos. Nie zawsze jednak tak przecież było - i o jednym z przykładów Wielkiej Hiszpańskiej Smuty jest ten tekst. 

Obrońca i... aktor

Quincoces jako dzieciak grał w drużynach z rodzinnego miasteczka Baracaldo, jako 18-latek przeszedł do Deportivo Alaves i z nim zadebiutował w lidze. Znany stał się jednak jako piłkarz Realu Madryt, z którym w 1931 roku podpisał kontrakt i grał aż do przejścia na emeryturę w 1942 (liga hiszpańska grała bez przeszkód w czasie wojny). Uchodził za jednego z najlepszych obrońców swoich czasów. Po wojnie został uznanym trenerem, prowadził największe kluby hiszpańskie, króciutko był nawet selekcjonerem. Jego sława wykraczała w Hiszpanii poza futbol: wystąpił aż w pięciu filmach i jednym dokumentalnym.

Aktor musi umieć grać i często powstrzymywać, lub udawać, emocje. Piłkarz nie musi. W 1934 roku podczas mistrzostw świata we Włoszech Hiszpanie trafili na gospodarzy, którzy - hołubieni przez Benito Mussoliniego - mieli, ba - musieli wygrać mistrzostwo świata. Forza Azzuri! Forza Duce! To była pierwsza wielka sportowa impreza, w którą tak wyraźnie wkroczyła polityka. 

Hiszpanie mieli betonową obronę, jej środek tworzył Quincoces z klubowym kolegą Ciriaco Errastim, a za plecami mieli Ricardo Zamorę, najlepszego wówczas bramkarza świata. Z przodu też mieli fantastycznych piłkarzy, wielu Basków, którzy gola potrafili strzelić każdemu. W eliminacjach pokonali w dwumeczu Portugalię 11:1.

Dreszczowiec

We Florencji faworytem byli jednak Włosi, którzy - obiektywnie - mieli fantastyczną drużynę. Gospodarze od razu zepchnęli Hiszpanów do obrony. Quincoces doskonale jednak dyrygował formacją obronną, a w bramce cudów dokonywał „tygrys w ludzkiej skórze” - Zamora. Włosi cisnęli, wydawało się, że gol jest kwestią czasu. No i padł, po pół godzinie, ale po akcji gości! Szok i niedowierzanie na trybunach. Włosi zaczęli grać ostro. Po przerwie napastnik Angelo Schiavio, zamiast na piłce, skoncentrował się na bramkarzu: przytrzymał Zamorę, dzięki czemu Giovanni Ferrari wyrównał. Początkowo sędzia nie uznał bramki, ale pod naciskiem Włochów zmienił zdanie. Rozgorzała ogromna awantura, ale Hiszpanom nic to nie dało. Tuż przed końcem po szaleńczym kontrataku zdobyli gola. Szaleństwo, ale przed chwilę... Choć Ramon de la Fuente minął czterech rywali, arbiter uznał, że był na pozycji spalonej i bramka nie została zaliczona. Już po mistrzostwach za nieudolne prowadzenie tego meczu został ukarany przez własną federację. Dogrywka nic nie zmieniła. Karnych wówczas nie rozgrywano, potrzebny był drugi mecz. Hiszpanie mieli dwóch bohaterów. Pierwszym był Zamora, a drugim Quincoces, o którym pisano w samych superlatywach, podkreślano jego waleczność. Hiszpanie musieli wymienić aż siedmiu zawodników. Tym razem wygrali Włosi 1:0, po kolejnej kontrowersyjnej bramce (faul na bramkarzu). Jeszcze w pierwszej połowie sędzia (inny niż w pierwszym meczu) nie podyktował dwóch rzutów karnych dla Hiszpanów, a drugiej nie uznał im dwóch bramek! Po 210 minutach gry do półfinału awansowali Włosi. Łzy Quincocesa, daremnie pocieszanego przez kolegów, były wymowne.

Niespełnieni

W reprezentacji Quincoces rozegrał 25 meczów w latach 1928-36, kiedy niespełnienie na niwie międzynarodowej było dla Hiszpanów wręcz dotkliwe. Małym pocieszeniem był fakt, że Quincoces został wybrany do najlepszej jedenastki mistrzostw w 1934 roku. Są wielcy piłkarze spełnieni. Ci mają szczęście, bo bardzo wielu wielkich jest takich, których możemy nazwać niespełnionymi, a przynajmniej nie do końca spełnionymi. Quincoces - i całe tamto hiszpańskie pokolenie - to jedenz nich.

Paweł Czado