Sport

Kadra w dobrej kondycji

Rozmowa z Rafałem Dobruckim, byłym trenerem reprezentacji Polski

Rafał Dobrucki objął kadrę w grudniu 2020 roku. Fot. Marcin Karczewski/PressFocus

ŻUŻEL

Skąd decyzja o zakończeniu pracy z kadrą? To dojrzewało czy pod wpływem impulsu?

- To przemyślana decyzja. Plan był taki, aby zakończyć ten etap najlepszym wynikiem w Speedway of Nations, ale to się niestety nie udało. Nie ma się co czarować - srebro to nie jest zły wynik, ale liczyłem na więcej.

Gdybyśmy w Toruniu wygrali, to pana decyzja byłaby taka sama?

- Tak. Myślę, że nic by się nie zmieniło.

Dostawał pan sygnały od władz żużlowych o niezadowoleniu z dotychczasowej pracy?

- Nie i nie doszukiwałbym się tutaj niczego więcej. Pracowałem z kadrą bardzo długo i kiedyś po prostu przychodzi taki moment, że coś się kończy. Dość długo to analizowałem i cieszę się, że odchodzę, pozostawiając po sobie wiele medali. Ta reprezentacja funkcjonuje dobrze, o przyszłość się martwić nie trzeba. Mamy wielu młodych zawodników, którzy bardzo dobrze się zapowiadają, więc perspektywy są naprawdę dobre. Nosiłem tę decyzję dość długo w sobie i uważam, że to był dobry moment, bo zostawiam reprezentację w dobrej kondycji, może nawet bardzo dobrej.

Ile tak naprawdę w żużlu zależy od trenera? Zawodnikom można coś podpowiedzieć, ale nikt za nich na motocykl nie wsiądzie.

- Żużel to nie szachy, można tu oczywiście wiele rzeczy przewidzieć, ale to nie jest sport zero-jedynkowy. Można się przygotować na różne warianty, a i tak może się wydarzyć coś, czego nie przewidzimy. Pokazał to choćby Drużynowy Puchar Świata we Wrocławiu kilka lat temu. Przed zawodami żartowaliśmy z menedżerami innych drużyn, że może się tak zdarzyć, że będą trzy drużyny z taką samą liczbą punktów i na koniec bardzo niewiele brakowało, aby tak się stało. W dzisiejszym żużlu naprawdę wszystko się może wydarzyć. Niestety bardzo znaczącą częścią wyniku na torze jest sprzęt, a tam jest tak dużo zmiennych, że czasami szczęście decyduje o końcowym wyniku. Inne sporty motorowe są bardziej przewidywalne. Obecnie zawodnik z dużo mniejszymi umiejętnościami jest w stanie wygrać z medalistami mistrzostw świata, nadrabiając sprzętem i nikogo to już specjalnie nie dziwi.

Jakie ma pan plany na przyszłość? Najmocniej jest pan łączony z Falubazem Zielona Góra.

- Emocje już trochę opadły po dwóch turniejach SoN, ale przyszłość jeszcze nie jest przesądzona.

Rozważał pan pójście drogą Marka Cieślaka, który został ekspertem telewizyjnym?

- Nie mogę tego wykluczyć. Po ogłoszeniu mojej decyzji odebrałem kilka telefonów z różnymi propozycjami, ale jeszcze jest za wcześnie na konkrety.

Jako zawodnik najbardziej jest pan kojarzony z Polonią Piła, która właśnie awansowała do Metalkas 2. Ekstraligi i odbudowuje się po latach marazmu.

- Od dawna mocno trzymam kciuki za Polonię, zrobiła w tym sezonie naprawdę dobrą robotę, a nie była raczej faworytem. W tym klubie spędziłem najwięcej czasu; sentyment i znajomości na pewno pozostały, mam stały kontakt z klubem.

Rozważyłby pan powrót do Piły w roli trenera?

- Już kiedyś nosiłem się z takim zamiarem i chętnie podjąłbym się takiego wyzwania.

Sezon ligowy dopiero się zakończył, ale już ogromne emocje przed kolejnym budzi zapis regulaminu, który miałby decydowac, czy drużyna nadaje się do danej ligi pod względem sportowym. Kto miałby rozstrzygać, czy określeni żużlowcy mogą startować w ekstralidze?

- Nie analizowałem tego jakoś bardzo szczegółowo, ale jak kiedyś byłem wielkim przeciwnikiem KSM, tak teraz uważam, że to byłoby dobre rozwiązanie regulacyjne. Zarówno dolny, jak i górny próg KSM byłby jakimś rozwiązaniem. Zdaję sobie sprawę, że to zawsze niesie komplikacje, bo idealnego rozwiązania nie ma, zawsze komuś to nie będzie pasować. Byłem też zdania, że tego typu regulacje karzą kluby za dobrą jazdę, ale w przypadku, gdyby to była średnia z 3-4 ostatnich sezonów, to kilka meczów jakoś znacząco by jej nie zmieniło. Wydaje mi się, że to byłoby dobre rozwiązanie problemu zbyt słabych drużyn w lidze. Widać, że znów możemy mieć ligę różnych prędkości, bo kilka klubów jest bardzo silnych pod każdym względem, inne mają ciągłe kłopoty, tak się dzieje od lat. W czasach kiedy w żużlu nie było tak dużych funduszy, kluby również padały, borykały się z różnego rodzaju kłopotami. Obecnie pieniądze w lidze są zdecydowanie większe, a odnoszę wrażenie, że pod tym względem jesteśmy w tym samym miejscu.

Czego życzy pan swojemu następcy w reprezentacji?

- Samych sukcesów. Jesteśmy w dobrym miejscu, mamy worki medali jako polski żużel i trener musi mieć silne plecy, żeby ten worek dźwigać. Oczekiwania u nas są zawsze duże, bo przyzwyczailiśmy się do tego, że ciągle wygrywamy. Jedynie w tym nieszczęsnym SoN-ie ciągle nam się nie udaje. Jesteśmy jednak totalnie wiodącą nacją, w kategorii juniorskiej wygrywaliśmy przez 10 lat z rzędu. Przyzwyczailiśmy się, że to jest coś oczywistego, a trzeba jednak pamiętać, że to jest tylko sport. Inni też nie śpią, pracują i mają możliwości się rozwijać. Utrzymujemy cały ten żużlowy biznes, ale taka też jest rola lidera dyscypliny. Naszą ekstraligę można przyrównać doNBA, gdzie każdy marzy, aby się dostać.

Rozmawiał Mariusz Rajek