Sport

Kadra grzejników

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

Najlepszy w ostatnich miesiącach piłkarz reprezentacji Polski wpadł w poważne tarapaty. Nicola Zalewski nie dał się wypchnąć z Rzymu do Stambułu, w efekcie podpadł w jednym i drugim mieście klubowym włodarzom i zanosi się na to, że dołączy do grona naszych gwiazd grzejących ławę. W Glasgow wygraliśmy dlatego, że obrońcy Szkotów głupieli na widok Zalewskiego wjeżdżającego w ich pole karne. Przeciw Chorwatom Nicola mógł szarżować już tylko we własnej szesnastce, czemu zresztą zaskoczeni rywale przyglądali się równie biernie. Sytuacja naszych podstawowych kadrowiczów w klubach wygląda tej jesieni tragicznie. Wygląda na to, że nawet w Serie A, skolonizowanej przez Polaków jak nigdy dotąd, przestają nas lubić. Włoska ekstraklasa rośnie w siłę rankingową raczej pomimo obecności naszych rodaków niż dzięki nim. Mamy w kadrze tylu grzejników ławkowych, że możemy się pocieszać: przegraliśmy z Chorwacją, ale rezerwowym składem (innego na razie nie mamy). Jeśli Michał Probierz miałby się trzymać zasady, że drużynę narodową układa z piłkarzy w rytmie meczowym, wymagałoby to gruntownego przemeblowania składu. Za miesiąc zawitają u nas Portugalczycy i Chorwaci, szans na więcej niż punkt w tym dwumeczu nie widzę, jak zwykle chodzi o to, by nie spaść do niższej grupy, więc najważniejszy mecz i tak zagramy dopiero w listopadzie przeciw Szkotom.

Może to zatem okazja, by przestać miarkować eksperymenty kadrowe i pofolgować selekcjonerskiej fantazji. Trudno za akt odwagi uznać wpuszczenie na boisko Mateusza Bogusza, którego forma za oceanem wręcz wymusiła powołanie. Bogusz nie miał okazji pokazać niczego, skoro od początku meczu przyklejony był do niego jeden z najlepszych obrońców świata, Joszko Gvardiol. Na start w reprezentacji to stanowczo za wysokie progi, ale przypuszczam, że w Glasgow zdziałałby więcej niż Krzysztof Piątek. Jeśli trener Probierz chciał tym wyborem odfajkować wychowanka Ruchu i skreślić na dłużej, to bardzo perfidne działanie.

Dwa mecze kadry Probierza utrwaliły stan rzeczy i pokazały, żeśmy odzyskali dawną regularność – silnym nie dajemy rady podskoczyć, ale słabych odprawiamy z kwitkiem. Feralna kadencja Fernando Santosa była jak wstawienie kozy do ciasnego domostwa z talmudycznej przypowieści – wystarczyło się go pozbyć i już czujemy powszechną ulgę. Wpadki na podobieństwo tej z Mołdawią nam nie grożą, ale i na historyczne tryumfy nie mamy co liczyć. W Osijeku farta nam nie brakowało, dzięki czemu przegraliśmy w najniższym wymiarze. Jeśli się komuś zdawało, że „Vatreni” są w dołku, bo na Euro nie wyszli z grupy, przekonał się, że najlepszym lekiem na kryzys jest mecz z Polakami. Pozwoliliśmy im strzelić 23 razy na naszą bramkę, ta statystyka jest upokarzająca. Luka Modrić wcale nie przeżywa trzeciej młodości, jest już raczej w późnojesiennej porze swojej kariery, ale przy naszych orłach wyglądał jak świeżo nominowany profesor, a swój występ okrasił cudownym golem z wolnego. Po naszej stronie zwrócił uwagę tylko przebłysk geniuszu Roberta Lewandowskiego, kiedy mistrzowsko przyjął piłkę przy obrońcy i oddał błyskawiczny strzał w poprzeczkę, co niestety nie zmienia przykrego faktu, że był jednym z najsłabszych piłkarzy na boisku. Nasz piłkarski pierwszy garnitur wciąż wygląda jakby go wyjęto z szafy po zmarłym dziadku, mole wyżarły dziury, no i krój cokolwiek archaiczny. Probierz musi nadrabiać swoimi garniakami szytymi na miarę. Gramy bojaźliwie, chaotycznie i niemrawo, paniczni jak w pierwszych chwilach po przerwie meczu ze Szkocją lub pasywni przeciw Chorwatom, gdzie zagraliśmy mecz z cyklu „nie drażnić niedźwiedzia, bo będzie pogrom”. Są trenerzy, którzy mają wizję nad stan i tacy, którzy dostrzegają realną słabość swoich podopiecznych. Michał Probierz zdaje się należeć do tych drugich. Od swoich portugalskich poprzedników, oprócz znajomości języka polskiego, różni się na razie tym, że słabość polskiej piłki nie jest dla niego zaskoczeniem. Zamiast nad nią załamywać ręce, próbuje ciułać punkty pomimo wątłej materii.