Jubilat i dziecięce marzenia
Mistrz oraz brązowy medalista mistrzostw świata i olimpijczyk Józef Łuszczek skończył 70 lat.
Józef Łuszczek nie tylko zdobywał nagrody, ale także je wręczał. Fot. Jacek Prondzyński / Press Focus
Urodził się 20 maja 1955 roku w Zębie. Biegi trenował od 1969 roku w zakopiańskim Starcie pod okiem Antoniego Marmola, ale – jak przyznał – w dzieciństwie myślał raczej o skokach narciarskich.
Nie było sprzętu
– Jak większość moich szkolnych rówieśników interesowałem się głównie skokami narciarskimi. Chcieliśmy pójść w ślady wielu ówczesnych mistrzów, a w szczególności Helmuta Recknagla, wzorować się na nim. O biegach nie myślałem. Z wielu powodów, ale przede wszystkim, jak to się dzisiaj mówi, sprzętowych. Buty i narty, a w lecie trampki to było marzenie. Zresztą ze skokami nie wyszło z podobnych powodów. W końcu zapisano mnie do sekcji biegowej WKS Zakopane. Przypominam sobie też jak wcześniej przypinałem sobie prymitywne narty do... gumiaków i tak się wtedy biegało, zanim zaczęliśmy dostawać sprzęt klubowy. Nikt jednak nie narzekał – wspominał Józef Łuszczek swoje sportowe początki.
W 1973 roku, mając 18 lat, trafił do 30-osobowej kadry, którą prowadził wtedy olimpijczyk z Innsbrucka (1964), Edward Budny.
Trener odkrył diament
– To był kolejny talent w mojej grupie, z którego narodził się genialny zawodnik. W 1974 roku Jasiek Staszel w mistrzostwach świata w Falun w biegu na 30 km zdobył brązowy medal. Nawet nie pomyślałem wtedy, że w niedługim czasie będą kolejne, w tym pierwsze polskie złoto w biegach narciarskich – zaznaczył utytułowany szkoleniowiec.
Budny zaczął wprowadzać lekkostrawną i bogatą w witaminy oraz mikroelementy dietę. To była – jak powiedział – droga przez mękę.
– Jeżeli chodzi o Józka, to pomógł mi przypadek. W 1975 roku podczas szczepień w wojsku złapał żółtaczkę. Ukryliśmy to przed tymi, od których zależało pozwolenie na uprawianie sportu wyczynowego, jednak jego organizm wymagał ścisłej diety: gotowane mięso, serki, chuda wędlina, warzywa, dużo płynów. No i okazało się, że można na tym mocno trenować i mieć wyniki – zaznaczył trener.
Z zaciśniętymi zębami
Grupa Budnego trenowała przez ponad 11 miesięcy w roku, w zależności od etapu przygotowań od pięciu do dziewięciu godzin dziennie. - Od swoich chłopaków, także od Józka, nigdy nie słyszałem, że jest ciężko, że nie dadzą rady, że coś boli... A nawet jeżeli coś im dolegało, to zaciskali zęby i pracowali jak szaleni – nadmienił trener.
Mimo wytężonej pracy i dobrych wyników Łuszczek nie pojechał w 1976 roku na igrzyska do Innsbrucku. – Miał pecha, bo złamał nogę. A to mogły być jego i sztafety igrzyska. Był już wtedy niezwykle mocny. No, ale cóż – stało się – dodał ówczesny szkoleniowiec.
MVP mistrzostw świata
W grudniu 1977 roku, na trzy miesiące przed mistrzostwami świata, Łuszczek zajął drugie miejsce w biegu Pucharu Świata w szwajcarskim Davos. Trzy miesiące później był już w Lahti.
- Wtedy rozgrywano biegi na 15, 30 i 50 km oraz sztafety. 19 lutego 1978 na 30 km Łuszczek zdobył brązowy medal. Trzy dni później, przy ponad 30-stopniowym mrozie, ruszył do swojego biegu po złoto. Został też najlepszym zawodnikiem tych mistrzostw - przypomniał Edward Budny.
Łuszczek podkreślił, że trenował wtedy bardzo intensywnie.
– Celem było dogonienie Skandynawów i Rosjan, którzy nam uciekli. W końcu się udało. W Lahti zdobyłem najpierw brąz na 15 km, a potem złoto na dystansie dwa razy dłuższym. To była wielka sensacja, zewsząd gratulacje. Nie byłem nowicjuszem w tym gronie, ale nikt nie przypuszczał, z wyjątkiem trenera Budnego i mnie, że mogę tak namieszać w czołówce. Przecież przed zawodami nie brali mnie pod uwagę, „przydzielając” medale – zwrócił uwagę jubilat.
150 „zielonych”
Według Budnego o tym, jak doskonała była wydolność organizmu Łuszczka i jak był przygotowany do startu, świadczyła jego reakcja, gdy na pięć kilometrów przed metą usłyszał, że biegnie być może po medal i ma około 15 sekund straty do lidera. – Jakby mu kto skrzydła przyprawił! Pognał tak, że za chwilę to on prowadził o trzy sekundy – powiedział.
Józef Łuszczek przypomniał, że za złoty medal dostał wtedy 100 dolarów, a za brązowy – połowę mniej.
– Rozmawiałem kiedyś z moim rywalem, ale i starszym kolegą z tras, Finem Juhą Mieto, wspominając mu o tej kasie. Pytał kilka razy, czy się nie pomyliłem, bo to niemożliwe, żeby za takie sukcesy można kogoś tak nisko wynagrodzić. Stał i patrzył, a w końcu na kartce papieru napisał 150 i dodał kilka zer. Myślał, że go nie rozumiem. Skończyliśmy wspólnym śmiechem, bo jeszcze raz napisem 150 i biłem się w piersi, żeby podkreślić, że nie kłamię – opisał Łuszczek.
Walizka za skuter
Przyznał jednak, że zdarzało się wtedy otrzymać wartościowe nagrody.
– Kiedyś w Szwecji wygrałem dwa biegi i dostałem... skuter śnieżny. Myślę sobie: jak nim dojadę do Polski? W końcu znalazłem nabywcę na miejscu. Otrzymałem za niego walizkę koron. Wcale nie była ciężka... Nagrodą były także gratulacje króla Szwecji, zamiłowanego miłośnika narciarstwa. Skandynawscy królowie kochają sport i często można spotkać ich na zawodach. Miło było otrzeć się o takich kibiców – wskazał. - Sportowa kariera dała mi ogrom radości i satysfakcji, a sukcesy w mistrzostwach świata czy występy olimpijskie pozwoliły mi zrealizować dziecięce marzenia – podkreślił.
Wiedział, kiedy skończyć
Na igrzyska do Lake Placid w 1980 roku Łuszczek jechał jako faworyt. Dlatego piąte, szóste i 17. miejsce uznano w kraju za porażkę. Cztery lata później w Sarajewie był 36., 41. i 27. Jednak według Budnego, to nie brak sukcesów na igrzyskach stał się przyczyną zakończenia kariery przez Łuszczka.
– Gwoździem do trumny było pewne zdarzenie przed mistrzostwami świata w Oberstdorfie w 1987 roku. Wtedy to, niestety, ówczesny prezes PKOl oraz Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, Bolesław Kapitan, zapytał mnie, czy będzie medal. Ja mu na to, że nie mogę dać gwarancji, ale w „szóstce” Józek będzie na pewno. A on, że socjalistycznego państwa nie interesuje szóste miejsce. No i Józek nie pojechał – relacjonował Budny.
Jesienią 1987 roku za namową swojego pierwszego szkoleniowca Łuszczek wznowił treningi, a w lutym zdobył trzy tytuły mistrza Polski. Ostatni bieg, na 50 km, zadedykował trenerowi Marmolowi, a oddając mu złoty medal, oświadczył, że definitywnie kończy karierę.
Młodzież jest wygodna
Później była era Justyny Kowalczyk, która zdominowała kobiece biegi, ale Łuszczek następców się nie doczekał. Dlaczego?
– Dzisiejsza młodzież jest wygodna. Ma wszystko, czego zapragnie. Ciekawy jestem, jak sprawdziłaby się, gdyby przyszło jej żyć w naszych czasach. Używając jej języka, chyba nie ma takiego „poweru”, jaki my mieliśmy. O sprzęcie w moich czasach już wspominałem. Sami strugaliśmy sobie kije, chcąc naśladować oszczepnika Janusza Sidłę. Zamiast do kina chodziło się wówczas do sąsiadów, którzy mieli telewizor. Dziś młodzież może oglądać filmy w telefonach, z którymi się nie rozstaje. A jak się spotykają, to siedzą z telefonami w rękach, zamiast pogadać ze sobą. Słyszałem, że w niektórych krajach europejskich dzieciaki nie mogą ich przynosić do szkoły. A może by tak w Polsce wprowadzić taki przepis? – zastanawiał się.
Wielki rok 1978
Łuszczek pozostał zagorzałym kibicem sportu.
– Lubię futbol, a w ostatnich latach wzmogło się moje zainteresowanie tenisem, oczywiście za sprawą naszych zawodników. Ucieszyłem się, że nowy papież Leon XIV jest sympatykiem tenisa. Pewno ma gdzie pograć w Watykanie. Nasz Jan Paweł II też kochał sport. Nie udało mi się z kolegami podarować mu przygotowanych nart. Szkoda, ale z drugiej strony mam co wspominać. Obaj odnieśliśmy w 1978 roku sukces. Ja wywalczyłem medale mistrzostw świata, a on został wybrany na papieża – podsumował.
Jerzy Jakobsche/PAP