Jesteśmy w stanie zrobić fajne rzeczy
Rozmowa z Dawidem Szulczkiem, trenerem Ruchu Chorzów
Trener Dawid Szulczek na naszych łamach wyjaśnił przyczyny kryzysu, zapowiedział mecz z Legią oraz wypowiedział się na temat... swojej przyszłości. Fot. Marcin Bulanda / Press Focus
– Przed meczem z Legią nastroje są bojowe, ale po meczu z Łęczną było spore rozczarowanie i niedosyt. Mamy odczucie, że wyglądamy lepiej, niż punktujemy.
Co się dzieje z Ruchem? Wydawało się, że zimą macie idealne warunki do przygotowania – bez presji na transfery, mocna kadra, sytuacja zdrowotna była dobra, był obóz w Turcji, niezły fundament w tabeli... O co chodzi, że dysproporcja między jesienią a wiosną jest aż tak wyraźna; patrząc ogólnie, nie jednostkowo na poszczególne spotkania?
– Zaczęło się od tego, że kilku zawodników się rozchorowało przed meczami z Pogonią Siedlce i Wisłą Kraków. Nie trenowaliśmy w optymalnym zestawieniu, wyniki były słabe. Udało nam się wrócić na właściwe tory z Koroną Kielce, zagrać dobry mecz z Termalicą – bo pomimo tego, że był to remis wywalczony w końcówce, to byliśmy dużo lepsi i powinniśmy zdecydowanie wygrać. Potem niestety znowu – pojawiły się kartki, uraz jednego czy drugiego zawodnika, które wykluczają kogoś z treningu na tydzień czy dwa, jakaś grypa. Takie rzeczy mają znaczenie, kiedy dzieją się w dzień meczu lub dzień przed. To rozregulowuje zespół, a graliśmy z bardzo mocnymi drużynami na tle całej ligi. Trafiliśmy z tym wszystkim w złym momencie. Gdy jesienią ktoś wypadał, to zazwyczaj była to maksymalnie jedna osoba – poza spotkaniem ze Stalą Rzeszów, gdzie nie było Daniela Szczepana i Mateusza Szwocha – ale mieliśmy też trochę słabszych rywali i udawało się wygrywać. To kluczowy aspekt. A drugi jest taki, że najzwyczajniej w świecie... brakuje nam trochę farta pod bramką. Jesienią go mieliśmy.
Licząc tylko pana kadencję, jesienią byliście na miejscu premiowanym awansem. Teraz jesteście drudzy od końca. Czy to nie zbyt duże wahanie, nawet uwzględniając te elementy, o których pan wspomniał?
– W krótkim okresie skumulowało się dużo złych rzeczy i graliśmy z samym czubem.
Czyli trzeba patrzeć na Ruch pod kątem kalendarza? Gdy objął pan drużynę, najcięższy terminarz miał pan za sobą, zaliczył go Janusz Niedźwiedź. Teraz Ruch znowu był w tym momencie i znowu miał problemy...
– Po prostu gramy z lepszymi rywalami. Można to porównać do naszych pucharowiczów – jak to wygląda, jeśli chodzi o zmagania ligowe, a jak w Europie. W lidze są w top 5, ale zaraz przyjdą mecze z Betisem czy Chelsea i będzie im ciężko wygrać. Z nami jest tak samo. Grając z tymi słabszymi, punktujemy lepiej. Gdy mierzymy się z tymi najbardziej stabilnymi, czołówką, drużynami budowanymi na awans już kolejny sezon, to okazywały się one lepsze. Mówiliśmy o tym przed meczem z Wisłą Kraków, że będzie to dla nas wyznacznik tego, w którym jesteśmy miejscu. No i jesteśmy poniżej tej czwórki. Top 4 jest na dzisiaj od nas lepsza, Wisła Kraków w bezpośrednim starciu też okazała się mocniejsza. Uważam jednak, że wszystko przed nami. Za chwilę możemy wrócić na dobre tory, tym bardziej że kadra już się ustabilizowała i wszyscy są zdrowi. Poza meczem z Legią, gdzie nie skorzystamy z Denisa Ventury, Martina Konczkowskiego i Jakuba Adkonisa. Na mecz z GKS-em Tychy praktycznie cała kadra będzie do dyspozycji, co będzie miało miejsce pierwszy raz w tej rundzie. A jeśli porównać oba mecze z Górnikiem (pierwszy wygrany 3:2, drugi przegrany 0:2 – przyp. red.), to lepiej graliśmy w Łęcznej niż na Stadionie Śląskim. Wtedy z kilku strzałów zdobyliśmy trzy bramki, a w Łęcznej, mimo że mieliśmy lepsze okazje, nie strzeliliśmy gola. Kilka rzeczy się skumulowało – choroby, urazy, silni rywale, no i trochę brak zwyczajnego farta. Jeśli spojrzymy na to, ile mamy prób do zdobycia bramki i ile ich powinniśmy zdobyć, to jesienią zdobyliśmy ich o kilka więcej, niż powinniśmy. Teraz zdobyliśmy trzy, a powinniśmy 11. Wszystko za chwilę powinno się wyrównywać. Przyjdą mecze, że zdominujemy rywala i wygramy albo może i będziemy słabsi – ale też wygramy. Tak jak miało to miejsce jesienią i ma teraz w GKS-ie Tychy.
Przed sezonem byłem zwolennikiem popularnej tezy, że Ruch będzie miał topowych napastników w I lidze. Tymczasem Soma Novothny i Daniel Szczepan grają poniżej oczekiwań. Już nawet nie chodzi o liczby, bo „Szczepek” utrzymuje mniej więcej swoją standardową średnią gola co trzy mecze, ale marnuje dogodne sytuacje. Poza tym napastnicy nie pomagają zbytnio w rozgrywaniu akcji, samej ich kreacji. Nie sądzi pan, że oni zawodzą i mogliby robić więcej?
– Każdy z nas mógłby zrobić trochę więcej. Bramek nie tracimy przez napastników. Uważam też, że jako trenerzy – ja jako pierwszy trener również – mogliśmy zrobić niektóre rzeczy inaczej, inaczej zareagować ze zmianami, ze składem. Wszyscy mamy świadomość, że w tym roku zawodzimy. Nie pozostaje nam nic innego, jak w drugiej połowie rundy punktować i potem pokazać w barażach, że pomimo słabego początku jesteśmy w stanie zrobić fajne rzeczy.
Czy na boisku nie brakuje Ruchowi liderów, którzy – mówiąc brzydko – chwyciliby to wszystko za mordę?
– Po odejściu Tomka Foszmańczyka i kiedy Maciej Sadlok stał się zawodnikiem rezerwowym po urazie, który odniósł pod koniec okresu przygotowawczego, taki lider musi się wykrystalizować. To nie dzieje się od razu. Uważam, że w takie buty w ostatnich dwóch meczach wchodził Szymon Szymański, który w tych aspektach jest w stanie dużo dać drużynie. W ostatnim spotkaniu to, jak funkcjonował i jak przemawiał, zaimponowało mi. Uważam, że to naturalna kolej rzeczy, że dochodzi do takiej wymiany. Proces tworzenia drużyny to nie jest tydzień czy dwa, a nie ma co ukrywać, że w Ruchu w ostatnich latach był duży rollercoaster. W tym sezonie znowu jest. W ostatnich trzech miesiącach poprzedniego roku byliśmy fantastycznym zespołem, a w pierwszych trzech miesiącach tego roku jesteśmy najgorszym. Myślę, że za chwilę wskoczymy na właściwe tory i zaczniemy to stabilizować.
To może nie opłaca wam się awansować do ekstraklasy i lepiej stabilizować to jeszcze co najmniej rok w I lidze? Jak Płock, Arka, Bruk-Bet...
– Chciałbym, żebyśmy to wszystko stabilizowali w ekstraklasie od lipca tego roku. Dla mnie to jest cel numer jeden. To, że przy ustalaniu mojego kontraktu dawaliśmy sobie dwa sezony, nie ma większego znaczenia, bo jestem ambitny. Uważam, że skoro w grudniu byliśmy na czwartym miejscu, to trzeba walczyć o pełną pulę już w tym sezonie. Taką narrację buduję.
Macie najstarszą kadrę w I lidze. Dużo macie zawodników w przedziale wieku 29-31, podczas gdy piłkarz swój „prime time” na ogół przeżywa trochę wcześniej, potem wchodząc w fazę schyłkową. Czy to nie jest kłopot, że w trudnym momencie może brakować świeżości czy bodźca, którzy by to wszystko szarpnął?
– Kiedy podpisywałem umowę, wiedziałem, jak jest zbudowana kadra i jak ona będzie przebudowywana. Dojdzie do tego latem.
Czyli będzie kolejna rewolucja.
– Nie będzie, bo nie chcemy do niej dopuścić. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo to rola dyrektora sportowego. Dzisiaj jako klub stabilizujemy to na takim poziomie, że niezależnie od tego, czy będzie awans, czy nie, to kilkunastu graczy na pewno z nami zostanie. Przykładowo, Dominik Preisler to taki zawodnik, który jest gotowy zarówno na poziom ekstraklasy, jak i I ligi. Ja koncentruję się tylko na tym, by dostać się do baraży i je wygrać, bo tę kadrę na to stać. Kiedy jesteśmy zdrowi, w regularnym treningu, możemy postawić się każdej drużynie tej ligi, skoro tak niewiele nam brakowało w starciach z Arką i Termalicą, które są na dwóch pierwszych miejscach. Nadgoniliśmy ten dystans, biorąc pod uwagę to, jak te mecze wyglądały jesienią. Stać nas na to, by na przełomie maja i czerwca pokonać każdego w I lidze.
Na Stadion Śląski przyjedzie Legia pod presją, dla której Puchar Polski prawdopodobnie będzie jedyną drogą na awans do europejskich pucharów. Czy to, że wy podejdziecie do tego spotkania w roli „underdoga”, może być waszym atutem?
– Nie zastanawiamy się nad tym. Nasze wyniki nie są w tej rundzie dobre i także czujemy, że jest to mecz, w którym możemy się przełamać. Zawodnicy Legii praktycznie co tydzień grają pod presją, bo w lidze zawsze muszą wygrywać. Nie patrzę na to przez ten pryzmat. Zawsze, kiedy jako trener grałem przeciwko Legii, to moja drużyna była „underdogiem” i wyniki były całkiem pozytywne. Liczę na to, że także w Ruchu przeciwstawimy się jej sposobem, który na nią przyszykowaliśmy.
A jaki to sposób?
– Mamy konkretne momenty, kiedy chcemy w Legię uderzyć. Wiemy, jakie korekty musimy zrobić w grze defensywnej. W końcu chcemy lepiej funkcjonować w polach karnych. Do tej pory było tak, że przeciwnicy nie mieli mnóstwa sytuacji, a traciliśmy gole. Z kolei kiedy my coś kreowaliśmy, to za dużo nam nie wpadało. Wierzę, że za chwilę zacznie nam coś wpadać – jestem o tym przekonany. Co do obrony, to jestem przekonany, że kiedy za sześć kolejek porównamy sobie bilans bramkowy z tym bilansem z sześciu pierwszych kolejek, to będzie odwrotny, niż jest teraz.
Na Stadionie Śląskim ponownie zapowiada się duża frekwencja, choć oczywiście nie taka, jak w meczu z Wisłą Kraków. Do tej pory przy takiej publice w „Kotle czarownic” Ruch radził sobie słabo. Nie obawia się pan, że znowu piłkarze będą mieli miękkie nogi, biorąc też pod uwagę rangę spotkania i rywala? Tym bardziej że na wiosnę wielokrotnie poruszaliście temat pewności siebie i nerwowości.
– Znam opowieści o tych meczach, bo wtedy jeszcze nie byłem trenerem Ruchu. A skoro przeżyliśmy takie spotkanie, jak z Wisłą Kraków, to uważam, że jesteśmy zahartowani, zebraliśmy doświadczenie. Teraz będzie nam zdecydowanie łatwiej reagować na wydarzenia boiskowe.
Wspomniał pan wcześniej o absencji Adkonisa – to uraz czy jakiś zapis uniemożliwiający grę z racji tego, że jest wypożyczony z Legii?
– Jest taka umowa, że gdy trafimy na siebie w Pucharze Polski, to Adkonis z Legią nie będzie mógł zagrać. Tego się trzymamy.
Nie oszukujmy się – istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że do finału przejdzie Legia. Potem gracie mecz z najlepszym w 2025 roku w I lidze GKS-em Tychy. Można wyobrazić sobie scenariusz, że wasza negatywna seria się nie skończy. Czy czuje pan, że pana posada może być powoli zagrożona?
– Nie czuję się zagrożony, bo wiem, że umawialiśmy się na walkę o awans w perspektywie dwuletniej.
W Polsce już nieraz „pełne wsparcie” trwało trzy dni...
– Myślę, że jako trener mam wpływ na to, aby podjęte decyzje były takie, żebyśmy dalej funkcjonowali i starali się odbić. To nie pierwszy kryzys, jaki przechodzę w mojej przygodzie z piłką. Były piękne momenty, były trudniejsze momenty... Takie rzeczy w długofalowym prowadzeniu klubu mogą wyjść tylko na dobre. Jeśli przetrwasz taki kryzys, jesteś mądrzejszy o te wszystkie doświadczenia. Relacje się pogłębiają. Jestem przekonany, że pójdziemy razem do przodu, tym bardziej że od kibiców dostaję dużo pozytywnego wsparcia i widzę, że oni są z nami. Wiedzą, że w życiu nie jest łatwo i czasami trzeba przejść przez trudne chwile.
Tak jak GKS-ie Katowice z Rafałem Górakiem... A nie jest już trener tym wszystkim zmęczony?
– Nie jestem i zdecydowanie sądzę, że stać nas na drogę, jaką przeszła GieKSa z trenerem Górakiem!
Rozmawiał Piotr Tubacki
Półfinał Pucharu Polski
Środa, 2 kwietnia, godz. 18.00, Chorzów◼ Ruch Chorzów – Legia Warszawa
Sędzia – Damian Sylwestrzak (Wrocław)
CZY WIESZ, ŻE...
Do rekordu z Wisłą Kraków nie doszlusują, ale i tak na Stadionie Śląskim zapowiada się dziś znakomita frekwencja. Wczoraj popołudniu licznik przekroczył 23 tysiące uprawnionych do wejścia, a liczba ta na pewno będzie jeszcze większa. Do Chorzowa ma przyjechać około 1200 kibiców stołecznej drużyny.
Do Chorzowa na finał
Choć spotkanie z pierwszoligowcem nie powinno być dla Legii niczym wyjątkowym, to rzeczywistość okazała się inna. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że Puchar Polski będzie jedyną furtką, przez którą stołeczni będą mogli dostać się do europejskich pucharów. Po niesatysfakcjonującym remisie z Pogonią Szczecin w ekstraklasie o potrzebie rehabilitacji na Stadionie Śląskim mówił boczny obrońca Legii Paweł Wszołek: – Trzeba się szybko zregenerować, bo gramy w środę bardzo ważny mecz, można powiedzieć, że będzie to dla nas finał. Każdy chce zagrać na Stadionie Narodowym. No i chcemy wygrać Puchar Polski. To jest jedno z naszych założeń na ten sezon, więc będziemy do niego dążyć.
8 RAZY w historii Ruch grał w finale Pucharu Polski. Było to w 1951 roku (wygrany), 1963 (przegrany), 1968 (p), 1970 (p), 1974 (w), 1996 (w), 2009 (p), 2012 (p). 13 lat temu „Niebiescy” ulegli... Legii Warszawa. Ostatni półfinał Ruch zaliczył sezon później i przegrał... znowu z Legią. Teraz czas na rewanż.
6 MECZÓW z rzędu na wyjeździe nie wygrała Legia. Na ten wynik składają się: 2:3 z Rakowem (liga), 3:3 z Motorem (liga), 2:3 z Molde (Liga Konferencji), 1:3 z Radomiakiem (liga), 0:1 z Piastem (liga), 1:3 z Djurgarden (Liga Konferencji). Ostatnie wyjazdowe zwycięstwo „Wojskowych” to 3:0 z ich „ulubionym” Zagłębiem Lubin 8 grudnia.