Sport

Jestem zawodniczką kompletną

Rozmowa z Natalią Kaczmarek, brązową medalistką olimpijską w biegu na 400 metrów

Natalia Kaczmarek, jedyna polska gwiazda zawodów lekkoatletycznych. Fot. PAP/EPA

Mistrzyni Europy w finale w Paryżu powtórzyła swój rezultat z Rzymu - 48,98 sek. Wygrała Marileidy Paulino z Dominikany - 48,17, srebro dla Salwy Eid Naser z Bahrajnu - 48,53. Pierwszy raz w historii trzy zawodniczki w jednym biegu zeszły poniżej 49 sekund. 26-letnia Kaczmarek zdobyła swój trzeci medal olimpijski. Trzy lata temu w Tokio wywalczyła złoto w sztafecie mieszanej oraz srebro w sztafecie 4x400 m.

Jakie uczucia dominują w Pani po zdobyciu medalu w biegu indywidualnym, pierwszym na 400 metrów od 1976 roku i złota Ireny Szewińskiej w Montrealu?

- Ten sezon mi udowodnił, że jestem zawodniczką kompletną. Jeszcze chyba do mnie nie dotarło co zrobiłam i osiągnęłam. Mam już medale z igrzysk, mistrzostw świata, Europy. Cieszę się z tego, jaką drogę przeszłam.

Złoto mistrzyni świata Paulino było do przewidzenia, ale za nią finiszowała Salwa Eid Naser. Mistrzyni świata 2019 po powrocie na bieżnię całkiem niedawno biegała na poziomie tylko 51 sekund. Była pani zaskoczona formą biegaczki z Bahrajnu?

- W ogóle nie zszokowała mnie zwyżka jej formy, bo wiedziałam o jej dobrym przygotowaniu.

Pobiegła pani tylko minimalnie wolniej od rekordu Polski 48,90, który pobiła pani 20 lipca w Londynie. Szkoda, że nie było choć minimalnie szybciej?

- Gdyby bieżnia była sucha, to pomimo dwóch ciężkich biegów w eliminacjach i półfinale padłby rekord życiowy, a więc i rekord Polski. Od początku do końca zrealizowałam założoną taktykę. Mój trener Marek Rożej zawsze wszystko układa tak, żeby moja forma była jak najwyższa. Nigdy nie zrobiłby nic przeciwko mnie. Czasami się kłócimy, ale są to takie drobne sprzeczki.

Czuje pani, że uratowała honor polskiej lekkiej atletyki?

- Nie nazwałabym tego w ten sposób. Nasze występy na bieżni nie były złe. Ewa Swoboda na 100 metrów zajęła dziewiąte miejsce na świecie, to samo Pia skrzyszowska na płotkach. Było parę finałów w biegach wytrzymałościowych. To są igrzyska olimpijskie, wszyscy są świetnie przygotowani. Niejedna gwiazda zaliczyła tu „wtopę”. Poziom jest mega wysoki, rywalizujemy z najlepszymi na świecie. Można było się tego spodziewać, że po Tokio, gdzie mieliśmy ogromne sukcesy, musi przyjść zastój. Nie da się biegać, rzucać czy skakać przez parę lat na najwyższym poziomie. Żaden organizm by tego nie wytrzymał.

Pani finał rozgrywany był w dniu, w którym odbywały się też eliminacje sztafety 4x400. Był żal, że nie mogła pani pomóc koleżankom, które nie awansowały do finału?

- Bardzo chciałabym biegać w sztafecie, ale może ktoś zacznie lepiej układać plan minutowy, by można było godzić start w obu konkurencjach. Mam nadzieję, że nikt już nie będzie kwestionował naszych decyzji z trenerem.

Pani narzeczony Konrad Bukowiecki, który nie awansował do finału pchnięcia kulą, został nazwany w internecie „wycieczkowiczem” i „turystą”. Jak pani mogłaby to skomentować?

- Czasami nie rozumiem niektórych kibiców. Widziałam, że już po półfinale część osób pisała „słaby bieg”. Ludzie, bieg na 49,50 jest słaby? Te oczekiwania poszybowały w kosmos. Nie da się osiągać sukcesów przez 10 lat na okrągło. Każdy prędzej czy później płaci za to zdrowiem czy zniżką formy. Chciałabym, aby ludzie o tym pamiętali. Konrad czy nasza sztafeta zdobywali medale. Tego się nie wymaże z historii, że był wicemistrzem Europy czy finalistą olimpijskim.

Jaki będzie plan na przyszły sezon?

- Chciałabym go zrobić „luźniejszy”, bo chcę biegać jeszcze wiele lat i muszę poprawić 200 metrów, żeby lepiej zaczynać czterysta. Na pewno nie będzie to tak intensywny rok jak ten olimpijski. Tak mamy ustalone z trenerem.

Na podstawie PAP

Opracował TM