Szymon Marciniak w styczniu został wybrany najlepszym sędzią na świecie 2023 roku przez Międzynarodową Federację Historyków i Statystyków Futbolu (IFFHS). Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus


„Jestem ambitnym gościem”

Rozmowa z sędzią międzynarodowym Szymonem Marciniakiem.


Spotykamy się na Spodek Super Cup. Co skłoniło pana – najlepszego sędziego na świecie – do tego, aby pojawić się na towarzyskim turnieju w Katowicach?

- Zawsze biłem brawo dla takich inicjatyw. To było fantastyczne wydarzenie. Po pierwsze można się spotkać i sprawdzić z innymi drużynami. Pamiętamy, że te turnieje miały swoją historię. Zawsze lubiłem je oglądać. Dzisiaj jest tego mniej, ale ten trend wraca. Częściej na pewno można mnie spotkać na turniejach dla dzieci i młodzieży. Jeśli tylko uda mi się znaleźć parę minut, staram się przyjeżdżać, żeby spotkać się z dzieciakami. Chcę ich trochę zarazić nie tylko sędziowaniem, ale także sportem. Chcę ich zabrać od telewizorów, playstation, telefonów, żebyśmy za parę lat mogli ich oklaskiwać. Moje pokolenie jest wychowane na boiskach, blokowiskach, trzepakach. Dziś młodzież ma nieco inne życie i inne pokusy, których my nie mieliśmy. Dlatego jeżeli przez zrobienie sobie z nimi zdjęcia, odpowiadanie na pytania, udało się przyciągnąć do sportu kilka osób, cieszę się, że mogłem przyjechać do „Spodka” i spędzić trochę czasu z dzieciakami.


Właśnie dla młodzieży, ale też dla wszystkich kibiców w „Spodku” był pan jedną z najważniejszych postaci. Mnóstwo zdjęć, autografów, rozmów z fanami… Czy przyzwyczaił się pan już do tego, że często bywa pan popularniejszy od piłkarzy?

- Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, co sprawiło, że tak to wygląda – finał Ligi Mistrzów, finał mistrzostw świata, czy niedawno finał KMŚ. To fantastyczne imprezy, świetne emocje. Dla tych młodych ludzi, którzy oglądają to w telewizji… Nie chcę nazywać się idolem, ale jestem dla nich dowodem na to, że można otworzyć każde drzwi. Niemożliwe nie istnieje. Każdy z nas ma jakieś marzenia, które wydają się nierealne. Ja jednak jestem z krwi i kości. Jestem takim samym chłopakiem jak oni. Jak ci którzy mieszkają w okolicy, po przekroczeniu jednej ulicy od Spodka. To jest namacalny dowód – ja tutaj jestem, a przed chwilą byłem w Katarze, czy w Stambule. Dzisiaj jednak jestem w Katowicach, biegam po boisku i wyglądam podobnie jak oni. Marzenia, które ma się w głowie, można przekuć na jakikolwiek sukces. To nie musi być finał mistrzostw świata. To może być równie dobrze gra lub sędziowanie w II lidze. Każde marzenie można spełnić i każde z nich jest tak samo ważne, jak to moje. Będę bił brawo każdemu, kto dzisiaj nie gra w piłkę, a za chwilę będzie w IV czy III lidze. Za to trzymam kciuki.


Jak trudne jest dla pana przeniesienie się w kilka dni z boisk Ligi Mistrzów do ekstraklasy, czy właśnie na takie turnieje, jak ten w miniony weekend w „Spodku”?

- Trzeba pamiętać o jednej rzeczy. Jeśli tylko pozwala mi czas, jeżdżę po mniejszych boiskach. Czy to u dzieci, czy w niższych ligach. Umówmy się – wszyscy kochamy futbol. Zawodnicy na najwyższym szczeblu, gdy sędziujemy w Lidze Mistrzów, zarabiają niesamowite pieniądze. W ekstraklasie zresztą podobnie. Jednak ci, którzy grają niżej… Łączy nas jedno – miłość do piłki nożnej. Czy emocje, które są w A klasie, są mniejsze? Nie! Wyżej są większe pieniądze, ale ludzi, którzy grają w ligach okręgowych, trzeba tak samo szanować, bo oni to kochają. Tam nie ma kalkulowania, podobnie u dzieciaków. Kiedy ktoś przegra, płacze i robi to szczerze. Kiedy wygrywa, płacze, bo się naprawdę cieszy. Tam nie ma symulacji i gry na czas. Ja to uwielbiam, więc kiedy tylko mam czas, lubię pojechać na mecze niższych lig, bo tam piłka jest najczystsza, najpiękniejsza i to są korzenie, z których ja się wywodzę. Czasami fajnie jest tam wrócić, żeby przypomnieć sobie, skąd człowiek zaczynał. Ludzie się czasem pytają, czy mi się chce? Czasem się nie chce, ale jadę, bo gdy się postawi już nogę na boisku, to są dokładnie takie same emocje. Chce się wtedy zrobić wszystko, żeby ktoś stojący z boku powiedział, że dobrze sędziowałem. Chcę, żeby ludzie zauważyli, że nie tylko liczy się Liga Mistrzów, ale przyjeżdżając na każdy inny mecz, przykładam się do swojej pracy.


Wspominał pan o ostatnich latach. Sędziował pan finał Ligi Mistrzów, finał mundialu, niedawno finał KMŚ. Zastanawiam się, co jest jeszcze dla pana motywacją, bo jako sędzia nie można już zajść wyżej.

- Jeżeli chodzi o trofea, rzeczywiście ciężko znaleźć kolejny cel, który mógłby się do nich zbliżyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko będzie zbliżyć się też do dwóch minionych lat. Jestem jednak strasznie ambitnym gościem. Piłka nożna to wciąż moja pasja. To nie tylko praca. Udało mi się drugi rok z rzędu zostać najlepszym sędzią na świecie. Pamiętam, kiedy zostałem najlepszym sędzią na świecie w 2022 roku, mój zespół dzwonił z gratulacjami. Pierwsze moje słowa brzmiały: „Panowie, to już było. To było w zeszłym roku. Teraz musimy powalczyć o to, żeby ten tytuł obronić”. Teraz, kiedy dzwonili z gratulacjami, już wiedzieli, czego mi życzyć na kolejne 12 miesięcy. Taki jestem. Dopóki mnie to cieszy, dopóki jest we mnie głód sędziowania, będę jeździł na wszystkie zawody, na które zostanę wyznaczony i będę się tym bawił. Z drugiej strony wiem, że mam wielu fanów wśród sędziów piłki nożnej. Dostaję niesamowitą liczbę wiadomości, gratulacji i próśb od arbitrów z całego świata. Nawet tych z Ameryki Południowej i z krajów arabskich. Chcę być wzorem dla tych ludzi. Chcę pokazywać, że sędzia to też może być osoba, na której można się wzorować. To może być osoba, dla której ludzie przychodzą na trybuny. To bardzo miłe, gdy jedzie się na stadion i są tam grupki, które skandują twoje nazwisko, czy mają specjalne transparenty. Chciałbym zatrzeć postrzeganie sędziów sprzed lat. To oczywiście bardzo się zmienia. Kibice mogą zauważyć, jak ciężko pracujemy i że nasze życie wygląda jak życie piłkarzy z „topu”. Co trzy dni mecz, przygotowanie, odnowa itd.


Co jakiś czas pojawiają się w mediach rozważania na temat tego, czy czasem nie wyjedzie pan na Bliski Wschód, żeby tam na co dzień sędziować. Czy kiedyś zdecyduje się pan na taki ruch?

- Nie będę deklarował, do kiedy będę sędziował w Polsce. Wiemy, jak dzisiaj wygląda świat. Są przykłady sędziów, którzy migrowali. Nie będę ukrywał, że propozycji dla mnie pojawia się dosyć dużo. One są też bardzo atrakcyjne. Są takie, które powodują, że budzę się rano i myślę: „kurczę, jaka to jest fantastyczna oferta”. Pojawiają się myśli, że nie musiałoby się już nic robić po zaakceptowaniu jej. Czy o to jednak chodzi? Nie wiem. Nie jestem najmądrzejszy na świecie. Na razie jestem tutaj i nie będę nic deklarował. Jednak może pojawić się taka oferta, z której tylko głupek by nie skorzystał. 

Rozmawiał Kacper Janoszka


 

W niedzielę Szymon Marciniak pojawił się na Spodek Super Cup, gdzie sędziował m.in. w meczu legend. Fot. PressFocus