Jest moc! Uwielbiam to
Z drugiej strony - Paweł Czado
Do końca igrzysk jeszcze daleko, ale już teraz można przyznać, że przedefiniowany trochę pomysł na tę imprezę francuskich organizatorów się sprawdził. Chodzi o zainteresowanie.
Generalnie publiczność w Paryżu mnie autentycznie zachwyca. Z kilku powodów.
***
Po pierwsze: publika właściwie zawsze jest liczna. Na poranne sesje lekkoatletyczne, które nie przynoszą przecież medalowych rozstrzygnięć regularnie, przychodzi na Stade de France po 80 tysięcy ludzi. Przy olimpijskiej trasie kolarskiej w Paryżu zgromadziły się setki tysięcy kibiców. Właściwie każdy centymetr przestrzeni przy barierkach był zajęty, nie inaczej wyglądała sytuacja w… przydrożnych lokalach.
Tak samo jest podczas innych zawodów. Kiedy szermierze walczą w malowniczej scenerii zapewnionej przez Grand Palais, oglądają ich tłumy. Podobnie jest choćby z tenisistami stołowymi. To dyscypliny, które na co dzień nie zbierają podczas rywalizacji aż takich tłumów. W Paryżu startujący sportowcy mogą jednak liczyć na autentyczne zainteresowanie i życzliwość tłumów. Bardzo mi się to podoba!
Po drugie – publika żyje wydarzeniami, żywiołowo reaguje na przebieg zawodów.
Oczywiście – nie wszędzie ta żywiołowość jest pożądana, choćby w trakcie rozgrywania dyscyplin, gdy jej uczestnicy muszą się skupić. Na przykład podczas tenisowego meczu gwiazd Djoković – Nadal, na którym trudno było powstrzymać nieustający doping.
Czasami owa żywiołowość jest w zaskakujący sposób pomocna… zawodnikom! Podczas wyścigu kolarzy Nilsowi Polittowi zachciało się sikać. Klientela baru przy drodze przyjęła go owacyjnie, pokazała, gdzie jest toaleta, a potem - wśród wiwatów - z powrotem doprowadziła Niemca do roweru.
Oczywiście nie jest tak, że wszystko się podoba, to niemożliwe. Kiedy publiczność czegoś nie akceptuje – też daje temu wyraz. Tak było choćby podczas startów siatkarza plażowego Stevena van de Velde. Skazany w Wielkiej Brytanii za gwałt w 2016 roku Holender odsiedział swoje, dostał drugą szansę. Mieszka poza wioską olimpijską. Podczas jego startów publika gwizdami i buczeniem dawała jednak wyraz swojej dezaprobaty.
Po trzecie - publika nie jest zakochana w sobie, nie gromadzi się głównie po to, żeby samą siebie popodziwiać. Nie potrzebuje piro i sektorówek. Nikt nie narzuca jej sposobu dopingu. Gromadzi się, żeby coś autentycznie przeżywać, a jej poczucie wspólnoty nie jest sztucznie kreowane przez rosłych mężczyzn wrzaskliwie krzyczącychprzez megafony.
***
Ktoś jednak tej publiczności dał szansę. Dał jej możliwość ekscytowania się zawodami, atmosferą, którą można współtworzyć, ale i niezwykłymi miejscami, niekoniecznie, a nawet w ogóle niekojarzonymi dotąd ze sportem. Dlatego mam słowa uznania dla organizatorów.
Oczywiście, czasem zdarza się w dobrej wierze być może przeszarżować. Nie wiem, czy rozgrywanie zawodów triatlonowych w Sekwanie było rzeczywiście dobrym pomysłem, mimo że ostatecznie badania jakości wody i prądy rzeczne spełniały określone normy, dzięki czemu można było w tej rzece pływać. Niemniej tuż po zakończeniu rywalizacji zmagań w Paryżu doszło do zaskakujących scen. Wycieńczeni zawodnicy padali na ziemię, a jeden z nich nie wytrzymał. - Wymiotowałem z 10 razy - wyznał Kanadyjczyk Tyler Mislawchuk w rozmowie z ojczystymi mediami. Cóż, w mojej opinii nie da się wszystkiego zaplanować i przeprowadzić idealnie podczas tak gigantycznej imprezy. Igrzyska w Paryżu już zawsze będą mi się jednak kojarzyć z zadowoleniem publiczności i jej masowym zainteresowaniem.
W przeszłości wielokrotnie zdarzało się, że mogłeś być w jakimś mieście i w ogóle nie zorientować się, że właśnie odbywa się w nim jakaś wielka sportowa impreza. W Paryżu to chyba niemożliwe. Przepraszam: nie „chyba”. Na pewno.
Paweł Czado