Sport

Jest dobrze czy źle?

Pozytywne wyniki młodzieżowych reprezentacji Polski są co prawda powodem do zadowolenia, ale po kilku meczach nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków.

Filip Marchwiński zagrał w Lechu 125 meczów w lidze, zdobywając mistrzostwo Polski. W Serie A nie potrafi wywalczyć miejsca w Lecce. Fot. Giovanni Evangelista/LaPresse/SIPA USA/PressFocus

W trakcie ostatniej reprezentacyjnej przerwy dużo dobrego dali nam młodzi piłkarze. Reprezentacja Polski U-21 awansowała na młodzieżowe Euro, z kolei zespoły do lat 17 i 19 wygrały swoje grupy w pierwszych fazach eliminacyjnych do mistrzostw Europy.

To dopiero początek

Jeśli chodzi jednak o te dwie ostatnie, to należy mieć na uwadze, że wciąż muszą wykonać mnóstwo pracy, by awansować na turniej. Pierwsze rundy eliminacyjne nie były bowiem zbyt wymagające – 19-latkowie wbili w sumie 10 goli Malcie i Gibraltarowi (pokonali też Turcję), zaś 17-latkowie zdobyli 11 bramek z Gruzją i Armenią (i zremisowali ze Słowenią). To była dopiero „zabawa”. Obie drużyny bowiem zagrają teraz w decydujących rundach kwalifikacyjnych, gdzie nie będą mierzyć się już z tak słabymi oponentami. Co więcej, z czterozespołowych grup, do których trafią Polacy, zarówno na Euro U-17, jak i U-19 awansują tylko ich zwycięzcy. Na turniejach powalczy ledwie po osiem zespołów i o ile w przypadku tych starszych jest to od jakiegoś czasu normą, o tyle u młodszych będzie to nowością.

Biało-czerwoni w ani jednej, ani drugiej kategorii nie grali na zeszłorocznych Euro, ale w obu przypadkach byli na nich w 2023 roku. 17-latkowie doszli nawet do półfinału, rok wcześniej odpadając w fazie grupowej, co było wtedy dopiero ich trzecim udziałem na mistrzostwach w XXI wieku. 19-latkowie na Euro grali w tym stuleciu trzykrotnie, zawsze kończąc na fazie grupowej.

Endrick, Zaire-Emery, Miley...

Czas na weryfikację dopiero nadejdzie. Szczególną uwagę powinni przykuwać gracze U-19, z których większość dotarła do półfinału mistrzostw U-17 w 2023 roku. To piłkarze z rocznika 2006, a więc niemal wszyscy pełnoletni, z których część przebija się do seniorskiego futbolu. W ekstraklasie grają – więcej lub mniej – obrońcy Dominik Szala (Górnik), Igor Orlikowski (Zagłębie) czy Michał Gurgul (Lech). Lewy defensor Jakub Krzyżanowski i pomocnik Karol Borys mają już za sobą zagraniczne transfery i szlifują umiejętności w krajach lepiej szkolących (choć ten drugi jest obecnie wypożyczony z Belgii do Słowenii). Duże nadzieje wiąże się z adeptem legendarnej szkółki Ajaksu Amsterdam, Janem Faberskim, a furorę w I lidze robią wychowankowie Stali Rzeszów, dwóch Szymonów – Kądziołka i Łyczko.

Na papierze takie zestawienie nie wygląda źle, ale to tylko perspektywa krajowa. Młodzieżówka młodzieżówką, lecz kluczowe jest pytanie, czy ci chłopcy zaistnieją w piłce dorosłej. I nie chodzi tu tylko o ekstraklasę, bo to nie na niej opiera się kadra seniorska. Dla porównania warto przywołać najbardziej rozpoznawalnych na świecie piłkarzy z rocznika 2006 – Endrick (Real Madryt), Warren Zaire-Emery (PSG), Jorrel Hato (Ajax), Archie Gray i Lucas Bergvall (obaj Tottenham), Lewis Miley (Newcastle), Gianluca Prestianni (Benfica) czy George Ilenikhena (Monaco). Wszyscy w swoich klubach grają regularnie, niektórzy występują w reprezentacjach dorosłych... Pod tym kątem Polacy mają jeszcze sporo do poprawy, choć oczywiście wyżej wymienione przykłady to top topów. Warto też przypomnieć Lamine'a Yamala z Hiszpanii i Barcelony, który urodził się... w 2007 roku.

Brutalna weryfikacja

Nie chodzi bynajmniej o to, że Polska jest jakimś zaściankiem, z którego nikt nie chce ściągać do siebie zdolnej młodzieży. W erze gigantycznie rozbudowanego skautingu i wielomilionowych nakładów na szukanie perełek nie chodzi też o złośliwość. Biało-czerwoni często są po prostu weryfikowani za granicą i nic z ich wielkich karier nie wychodzi. Nastolatkowie jeżdżą na testy do Anglii czy Niemiec, ale wracają z urwanymi tematami – nawet jeśli do seniorskiej piłki mają jeszcze kilka lat i czas, żeby nadrobić pewne braki. Te bywają jednak zbyt duże.

W reprezentacji selekcjonera Michała Probierza jest kilku młodych graczy. Nicola Zalewski (2002) i Maxi Oyedele (2004) urodzili i wyszkolili się jednak na obczyźnie, będąc tam traktowani jak swoi. Ten pierwszy ma problemy w Romie, ten drugi... przyszedł do ekstraklasy. Kacper Urbański (2004) jest głównie zmiennikiem niepierwszoplanowej włoskiej Bolonii, a Jakub Kamiński (2002), choć aktualnie gra w Wolfsburgu regularnie, na razie nie podbija Bundesligi.

Brutalną weryfikację coraz częściej przechodzą młode polskie talenty wyjeżdżające z ekstraklasy. Filip Marchwiński (2002) zagrał w niej 125 razy, a nie potrafi przebić się w słabym włoskim Lecce. Robiący furorę 20-letni Dominik Marczuk (2003) nie trafił do silnego klubu europejskiego, ale do amerykańskiej MLS, zaś 23-letni Bartłomiej Wdowik (2000) nie zdążył nawet zagrać w portugalskiej Bradze, bo ta szybko oddała go do drugoligowego niemieckiego Hannoveru. Wyróżniający się stoper Ariel Mosór (2003) nie podbija Europy, lecz Częstochowę – a to tylko przykłady minionego lata. Oczywiście, to wszystko młodzi piłkarze, którzy mogą jeszcze trafić do mocnych klubów, ale w porównaniu do rówieśników... idzie im biednie. Czemu? Można by o tym napisać książkę. Szkolenie, to raz. Podejście piłkarzy, dwa. Poziom ligi, trzy. Racjonalność decyzji, cztery. Czy polski futbol w ogóle się nie rozwija? Ależ oczywiście, że się rozwija. Problem w tym, że poza naszym krajem dzieje się to zdecydowanie szybciej i w sposób bardziej usystematyzowany.

Piotr Tubacki