Jest dobrze czy źle?
Pozytywne wyniki młodzieżowych reprezentacji Polski są co prawda powodem do zadowolenia, ale po kilku meczach nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków.
To dopiero początek
Jeśli chodzi jednak o te dwie ostatnie, to należy mieć na uwadze, że wciąż muszą wykonać mnóstwo pracy, by awansować na turniej. Pierwsze rundy eliminacyjne nie były bowiem zbyt wymagające – 19-latkowie wbili w sumie 10 goli Malcie i Gibraltarowi (pokonali też Turcję), zaś 17-latkowie zdobyli 11 bramek z Gruzją i Armenią (i zremisowali ze Słowenią). To była dopiero „zabawa”. Obie drużyny bowiem zagrają teraz w decydujących rundach kwalifikacyjnych, gdzie nie będą mierzyć się już z tak słabymi oponentami. Co więcej, z czterozespołowych grup, do których trafią Polacy, zarówno na Euro U-17, jak i U-19 awansują tylko ich zwycięzcy. Na turniejach powalczy ledwie po osiem zespołów i o ile w przypadku tych starszych jest to od jakiegoś czasu normą, o tyle u młodszych będzie to nowością.
Biało-czerwoni w ani jednej, ani drugiej kategorii nie grali na zeszłorocznych Euro, ale w obu przypadkach byli na nich w 2023 roku. 17-latkowie doszli nawet do półfinału, rok wcześniej odpadając w fazie grupowej, co było wtedy dopiero ich trzecim udziałem na mistrzostwach w XXI wieku. 19-latkowie na Euro grali w tym stuleciu trzykrotnie, zawsze kończąc na fazie grupowej.
Endrick, Zaire-Emery, Miley...
Czas na weryfikację dopiero nadejdzie. Szczególną uwagę powinni przykuwać gracze U-19, z których większość dotarła do półfinału mistrzostw U-17 w 2023 roku. To piłkarze z rocznika 2006, a więc niemal wszyscy pełnoletni, z których część przebija się do seniorskiego futbolu. W ekstraklasie grają – więcej lub mniej – obrońcy Dominik Szala (Górnik), Igor Orlikowski (Zagłębie) czy Michał Gurgul (Lech). Lewy defensor Jakub Krzyżanowski i pomocnik Karol Borys mają już za sobą zagraniczne transfery i szlifują umiejętności w krajach lepiej szkolących (choć ten drugi jest obecnie wypożyczony z Belgii do Słowenii). Duże nadzieje wiąże się z adeptem legendarnej szkółki Ajaksu Amsterdam, Janem Faberskim, a furorę w I lidze robią wychowankowie Stali Rzeszów, dwóch Szymonów – Kądziołka i Łyczko.
Na papierze takie zestawienie nie wygląda źle, ale to tylko perspektywa krajowa. Młodzieżówka młodzieżówką, lecz kluczowe jest pytanie, czy ci chłopcy zaistnieją w piłce dorosłej. I nie chodzi tu tylko o ekstraklasę, bo to nie na niej opiera się kadra seniorska. Dla porównania warto przywołać najbardziej rozpoznawalnych na świecie piłkarzy z rocznika 2006 – Endrick (Real Madryt), Warren Zaire-Emery (PSG), Jorrel Hato (Ajax), Archie Gray i Lucas Bergvall (obaj Tottenham), Lewis Miley (Newcastle), Gianluca Prestianni (Benfica) czy George Ilenikhena (Monaco). Wszyscy w swoich klubach grają regularnie, niektórzy występują w reprezentacjach dorosłych... Pod tym kątem Polacy mają jeszcze sporo do poprawy, choć oczywiście wyżej wymienione przykłady to top topów. Warto też przypomnieć Lamine'a Yamala z Hiszpanii i Barcelony, który urodził się... w 2007 roku.
Brutalna weryfikacja
Nie chodzi bynajmniej o to, że Polska jest jakimś zaściankiem, z którego nikt nie chce ściągać do siebie zdolnej młodzieży. W erze gigantycznie rozbudowanego skautingu i wielomilionowych nakładów na szukanie perełek nie chodzi też o złośliwość. Biało-czerwoni często są po prostu weryfikowani za granicą i nic z ich wielkich karier nie wychodzi. Nastolatkowie jeżdżą na testy do Anglii czy Niemiec, ale wracają z urwanymi tematami – nawet jeśli do seniorskiej piłki mają jeszcze kilka lat i czas, żeby nadrobić pewne braki. Te bywają jednak zbyt duże.
W reprezentacji selekcjonera Michała Probierza jest kilku młodych graczy. Nicola Zalewski (2002) i Maxi Oyedele (2004) urodzili i wyszkolili się jednak na obczyźnie, będąc tam traktowani jak swoi. Ten pierwszy ma problemy w Romie, ten drugi... przyszedł do ekstraklasy. Kacper Urbański (2004) jest głównie zmiennikiem niepierwszoplanowej włoskiej Bolonii, a Jakub Kamiński (2002), choć aktualnie gra w Wolfsburgu regularnie, na razie nie podbija Bundesligi.
Brutalną weryfikację coraz częściej przechodzą młode polskie talenty wyjeżdżające z ekstraklasy. Filip Marchwiński (2002) zagrał w niej 125 razy, a nie potrafi przebić się w słabym włoskim Lecce. Robiący furorę 20-letni Dominik Marczuk (2003) nie trafił do silnego klubu europejskiego, ale do amerykańskiej MLS, zaś 23-letni Bartłomiej Wdowik (2000) nie zdążył nawet zagrać w portugalskiej Bradze, bo ta szybko oddała go do drugoligowego niemieckiego Hannoveru. Wyróżniający się stoper Ariel Mosór (2003) nie podbija Europy, lecz Częstochowę – a to tylko przykłady minionego lata. Oczywiście, to wszystko młodzi piłkarze, którzy mogą jeszcze trafić do mocnych klubów, ale w porównaniu do rówieśników... idzie im biednie. Czemu? Można by o tym napisać książkę. Szkolenie, to raz. Podejście piłkarzy, dwa. Poziom ligi, trzy. Racjonalność decyzji, cztery. Czy polski futbol w ogóle się nie rozwija? Ależ oczywiście, że się rozwija. Problem w tym, że poza naszym krajem dzieje się to zdecydowanie szybciej i w sposób bardziej usystematyzowany.
Piotr Tubacki