Sport

Jesienne jaskółki

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Piłkarze Legii i Jagiellonii w najlepszy możliwy sposób odpowiedzieli na szyderę i kpiny adresowane często do polskich klubów reprezentujących nas w europejskich pucharach. Na inaugurację sezonu w poważnej już fazie rozgrywek - bo kwalifikacje nie są traktowane serio, ale dla nas zbyt często nieprzekraczalne - pokonali faworyzowanych rywali. Szczerze mówiąc, sam się tego nie spodziewałem, kluby hiszpańskie i duńskie to nie frajerzy. Mamy więc jesienne jaskółki, które co prawda wiosny jeszcze nie czynią, ale dają nadzieję. Wiem, że Liga Konferencji to tak naprawdę europejski trzeci poziom, ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Po pucharowej przystawce przed nami ważne mecze reprezentacji. Trwa istne szaleństwo związane z biletami na mecz Polska - Portugalia. Sam otrzymałem setki próśb o wejściówki, często od nieznanej mi wcześniej dalekiej rodziny lub „przyjaciół”, którzy się mnie kiedyś wyrzekli. Grzeją się serwery w PZPN, ważni ludzie z ulicy Bitwy Warszawskiej przestali odbierać telefony a ja mam dla nich prostą radę: ogłoście, że Ronaldo nie zagra w Warszawie. Co jest takiego w tym podstarzałym, człapiącym po boisku facecie, że wciąż go chcą oglądać tabuny pań w różnym wieku i tychże pań wnuki? Gdy mówię im, że więcej futbolowego kunsztu, klasy i charyzmy ma Luka Modrić, to słyszę tylko śmiech. A przecież mam rację. Słusznie skonstatował prezes PZPN, że gdyby kolejność meczów Polski z Portugalią i Chorwacją była odwrotna, to run na bilety zmalałby o połowę. Większość ludzi zmierzających w najbliższą sobotę na warszawski Stadion Narodowy to wyznawcy religii Christiano, przy okazji zapewniający rodzince wyprawę doZOO, Łazienek Królewskich i Pałacu Kultury. Znajoma bizneswoman Barbara będzie na meczu piłkarskim pierwszy raz w życiu, to gdynianka w wieku „trolejbusowym” - jak starzy warszawiacy mówili na kobiety po pięćdziesiątce. Genezą były numery linii trolejbusowych w stolicy, od 50 do 58.

„Sport” zawsze trzymał poziom, nigdy nie przekraczał czerwonej linii, za którą jest już tylko upokorzenie i krzywda ludzka. Niestety, dziennikarstwo portalowe zmierza w bardzo złym kierunku. Byle głośno, byle głupio, byle tytuły waliły po oczach. Informacja o zatrzymaniu bardzo znanego dziennikarza śledczego z dodaniem, że to nieślubny syn równie znanego satyryka i reżysera, jest świństwem. Sprawa ojcostwa wyszła na jaw, gdy obaj panowie byli już w dojrzałym wieku i w żaden sposób nie przełożyła się na ich relacje, a raczej brak relacji. Trzeba nie mieć za grosz empatii, by cynicznie, dla klikalności, wypuszczać w przestrzeń publiczną taką ohydę. Autorom dedykuję klasyczne „słowo skowronkiem się wznosi, a jastrzębiem spada”.

Jako młody dziennikarz też popełniałem gafy, pisałem głupoty, ale nikomu nie uczyniłem krzywdy. Moja największa wtopa to tekst o Feliksie Dzierżyńskim, za co słusznie dostałem po głowie od samego Krzysztofa Mętraka. Nie mając nic ciekawego do napisania dla „Sportu”, z podróży do Moskwy pochwaliłem „krwawego Felka” za tworzenie sportowych domów dziecka dla sierot. Pomroczność jasna mnie wtedy dotknęła, na szczęście pół wieku minęło, przedawnienie.

Onegdaj zatelefonował Maciej Kaczor, aktor zabrzańskiego teatru z zaproszeniem na spektakl „Chopcy z Roosevelta”. Łatwo się domyślić, że chodzi o Górnika Zabrze z jego piękną historią. Niestety, nie mogłem przyjechać na premierę, ale na pewno wybiorę się na jeden z kolejnych spektakli, do czego szanownych Czytelników też gorąco zachęcam. Spektakl wędruje po kraju, od Skierniewic przez Mrągowo po Głogów, co dowodzi, jak kochany był i jest w Polsce Górniczek. Sięganie do tła kulturowego i socjologicznego starych klubów sportowych to dobry pomysł, czego dowodzi sztuka „Czarne serca” Domana Nowakowskiego traktująca o warszawskiej Polonii, a wystawiona dzięki determinacji zmarłego niedawno Emiliana Kamińskiego w jego warszawskim teatrze „Kamienica”. Polonię kocham od dziecka (Marian Łącz się kłania), ale z Górnikiem też łączy mnie wiele wspomnień, nie tylko boiskowych. Staszek Oślizło i Włodek Lubański to dla mnie piłkarze ważniejsi niż Beckenbauer i Maradona, którym też sędziowałem, a Bolek Niesyto był jedną z najbardziej czarujących osób, jakie na sportowym szlaku poznałem. Spektakl oparty jest na książce redakcyjnego od niedawna kolegi Pawła Czado, co jest dodatkową zachętą do wizyty w teatrze. Mam w domowej kolekcji dwie koszulki z podpisami wielkich piłkarzy. Na pierwszej autografy Diego Maradony i Leo Messiego, na drugiej Jana Urbana i Lukasa Podolskiego. Obie cenię jednako.