Jedziemy po złoto
Rozmowa z Janem Suchem, byłym reprezentantem Polski, olimpijczykiem z 1972 roku i szkoleniowcem
Bartłomiej Bednorz okazał się największym przegranym elekcji na igrzyska. Fot. Artur Kraszewski/PressFocus.
Jedziemy po złoto!
Rozmowa z Janem Suchem, byłym reprezentantem Polski, olimpijczykiem z 1972 roku i szkoleniowcem
Czy wybory Nikoli Grbicia zaskoczyły pana?
- Nie. W jego wyborach nie ma przypadku. Widać, że kierował się
nie tylko aktualną formą poszczególnych zawodników, ale dokładnie przeanalizował wszystkie spotkania i wyciągnął wnioski. Dlatego tak długo czekał z podaniem kadry. Postawił na doświadczenie i sprawdzonych zawodników. W swoim zawodowym życiu też budowałem kilka zespołów i w każdym kolejnym sezonie robiłem lepszy wynik. Po prostu wiedziałem kogo na co stać i tak samo postąpił Grbić. Postawił na sprawdzonych, zaprawionych w bojach graczy, z którymi dwa lata temu zdobył wicemistrzostwo świata, a przed rokiem mistrzostwo Europy.
Czyli też postawiłby pan na tych samych zawodników, co Serb?
- Gdybym był trenerem, moje wybory byłyby jednak trochę inne. Wybór był jednak bardzo trudny, bo praktycznie na każdej pozycji rywalizacja była bardzo duża. W Polsce mamy tysiące ekspertów i obojętnie kogo Grbić by skreślił, byłyby kontrowersje. Czy dobrze wybrał, okaże się w Paryżu. Wynik zweryfikuje jego decyzje.
Nawet skreślenie z listy Bartłomieja Bednorza pana nie zaskoczyło? Gdy okazało się, że zabrakło go w kadrze na Paryż, rozpętała się burza. W Lidze Narodów grał znakomicie i wydawało się, że jego pozycja w drużynie jest niepodważalna...
- Szkoda mi go, bo faktycznie, gdyby decydowała aktualna forma, powinien być w kadrze. Jeśli ja bym miał decydować, skreśliłbym Aleksandra śliwkę. Ale Śliwka to Śliwka, w każdej chwili może odpalić, do tego jest siłą mentalną tej drużyny. Wiem jednak, co czuje Bednorz, bo też byłem w podobnej sytuacji. Przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu też przegrałem rywalizację o miejsce w drużynie, bo zmniejszono ilość „wystawiaczy” i z systemu 4-2 przeszliśmy na 5-1. Jurek Wagner mi wtedy podziękował. Byłem wtedy bardzo zły na Jurka, ale przyjąłem jego decyzję na klatę. Nie obraziłem się. Potem skończyłem studia, zostałem trenerem i parę razy z Wagnerem wygrałem.
Decyzja o wyborze Bartłomieja Bołądzia jako tylko rezerwowego również wywołała ożywioną dyskusję. Według wielu powinien znaleźć się w kadrze kosztem Łukasza Kaczmarka, który po problemach zdrowotnych nie jest w najlepszej dyspozycji.
- Faktycznie to zaskoczenie, że Bołądź został 13. siatkarzem. Na pozycji atakującego Grbić miał chyba największy dylemat, czy postawić na doświadczonych i ogranych Bartosza Kurka oraz Kaczmarka, czy raczej na świetnie spisującego się w Lidze Narodów Bołądzia. Tym ruchem otworzył sobie możliwość zmiany. Do wyjazdu do Paryża zostało jeszcze trochę meczów i gdyby coś się stało, np. Kaczmarek zgłosi kontuzję, wskoczy na jego miejsce Bołądź. To jednak manewr trochę ryzykowny, bo odpukać, przy kontuzji libero trzeba się będzie ratować przyjmującym. Ja bym wziął piątego przyjmującego albo bym się zastanawiał nad drugim libero, żeby zabezpieczyć się na przyjęciu w razie wypadku. W takiej sytuacji zabezpieczone byłyby dwie pozycje, a z Bołądziem tylko jedna – atakującego.
Na libero Paweł Zatorski to lepszy wybór niż Jakub Popiwczak?
- W dotychczasowych meczach lepiej prezentował się Popiwczak. Za Zatorskim przemawiają jednak większe doświadczenie i ogranie. Można na nim polegać. On nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
Przed turniejem olimpijskim Polacy rozegrają jeszcze pięć meczów podczas Memoriału Wagnera w Krakowie i w turnieju w Gdańsku. Czy to nie za dużo grania po wyczerpującym sezonie ligowym i Lidze Narodów?
- Nie. Wilfredo Leon nie grał we Włoszech za dużo. Dochodzi do siebie i łapie formę, ale to nie jest jeszcze ten sam siatkarz, jakiego znamy. Tak więc jest potrzebne granie. Grbic dość długo miał w myślach skład, ale chcąc być pewnym, mocno rotował przez Ligę Narodów, gdzie grało prawie 30 zawodników. Teraz już na finiszu przygotowań będzie sprawdzał sobie pewne koncepcje tej dwunastki.
Czy w Paryżu Polacy wreszcie zdobędą medal?
- Są głównym faworytem do złota. W grupie zagrają m.in. z Egiptem, z którym nie można przegrać. Zwycięstwo da im ćwierćfinał, a w nim nie mogą się bać. To jest podstawowa zasada. Jeśli będą się bać, przegrają, tak jak to miało miejsce w półfinale Ligi Narodów z Francją. Widać było po naszych zawodnikach, że wciąż walczą o miejsce w kadrze na igrzyska i bardzo im to ciążyło. Popełniali błędy. Francuzi natomiast grali na luzie i wygrali. Tak samo było też w ostatnim półfinale PlusLigi w starciu Jastrzębskiego Węgla z Asseco Resovią. Rzeszowianie w czwartym secie wygrywali już 21:15. Wtedy nie skończyli ważnej akcji, stracili pewność siebie i w efekcie przegrali. W Paryżu będzie inaczej.
Czyli jedziemy po złoto?
- Pamiętam, jak wszyscy się śmiali i były zakłady, gdy Hubert Wagner powiedział, że jedzie do Montrealu po złoto i tylko ono go interesuje. I je wywalczył. Nie boję się więc mocnych deklaracji. Trzeba jasno powiedzieć, że jedziemy do Paryża po złoto. Wystarczy popatrzeć na naszą silną PlusLigę, wyniki w europejskich pucharach, czy ostatnie rezultaty reprezentacji Polski. Jeśli przejdziemy ten nieszczęśliwy dla nas w ostatnich latach ćwierćfinał, to później będzie już łatwiej. Ważne jest, z kim się w nim zmierzymy, oby nie trafić czasami na Słoweńców.
Rozmawiał Michał Micor