Sport

Jedno z najpiękniejszych futbolowych olśnień

Cofamy się o 72 lata

Na turniejach piłki nożnej podczas igrzysk w obecnych czasach nie występują najlepsze drużyny na świecie. Nie zawsze jednak tak było.

Szli jak burza

W 1952 roku fenomenalny pokaz futbolu podczas igrzysk olimpijskich w Helsinkach dała słynna węgierska jedenastka. Węgrzy byli wtedy na szczycie, nie było drużyny, która mogłaby się z nimi mierzyć. 2 sierpnia 1952 roku wygrali finał olimpijski. Do dziś, słusznie, aspirują do miana najlepszej drużyny w historii…

Ciekawe jednak, że za głównych faworytów uważało się debiutującą na igrzyskach drużynę Związku Radzieckiego. Sowieci zakończyli jednak udział w sposób, którego się nie spodziewali. W pierwszej rundzie przegrywali z Jugosławią już 1:5, ale wspaniały zryw w ostatnim kwadransie przyniósł aż cztery gole (w 75., 77, 87. i 89. minucie). Remis, co przy ówczesnym regulaminie oznaczało powtórkę. Dwa dni później Sowieci pierwsi strzelili gola, ale potem stracili trzy i musieli wracać do domu.

Jugosłowianie rośli w siłę, potem wyeliminowali m.in. Duńczyków, którzy wcześniej ograli Polaków. Jednak nawet oni nie mieli startu do Węgrów.

Same suche wyniki Madziarów robią wrażenie. Przez igrzyska w Helsinkach Węgrzy przeszli jak burza.

Krok pierwszy: 2:1 z Rumunią. Gole: Zoltan Czibor, Sandor Kocsis.

Krok drugi: 3:0 z Włochami. Peter Palotas – 2, Sandor Kocsis.

Krok trzeci, w ćwierćfinale: 7:1 z Turcją. Gole: Sandor Kocsis – 2, Ferenc Puskas – 2, Peter Palotas, Mihaly Lantos, Jozsef Bozsik.

Krok czwarty, w półfinale 6:0 ze Szwecją. Gole: Sandor Kocsis – 2, Ferenc Puskas, Peter Palotas, Nandor Hidegkuti, Gösta Lindh (samobójcza).

Krok piąty: w  finale 2:0, który odbył się właśnie dokładnie 72 lata temu, 2 sierpnia 1954 – 2:0 z Jugosławią. Gole:  Ferenc Puskas, Zoltan Czibor.

O tamtej olśniewającej drużynie powstało mnóstwo książek na całym świecie, również po polsku (Jonathan Wilson „Nazwiska dawno niesłyszane” czy też Norbert Tkacz, Daniel Karaś i David Zeisky „Złota jedenastka. Mistrzowie bez tytułu”). Trudno się temu dziwić…

Siatka po węgiersku

W tamtym czasie Polacy spotykali się w Węgrami dosyć często i były to bolesne starcia. Klęska w Węgrami w 1952 na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie została przyjęta bez specjalnego szemrania, była to wówczas bodaj najlepsza drużyna świata, niedługo później w porywającym stylu wygra igrzyska olimpijskie w Helsinkach. Tak o tamtym meczu opowiadał mi wiele lat temu Kazimierz Trampisz, as Polonii Bytom. - Właśnie wtedy pierwszy raz w życiu założył mi ktoś siatkę. To był Ferenc Puskas. Biegł na mnie z piłką, a ja się zastanawiałem, w którą stroną będzie chciał mnie kiwnąć... Stałem szeroko na nogach, chcąc zareagować na zwód, a on mi puścił piłkę między nogami... To się zdarzyło w strefie środkowej, przy aucie. Pech, bo akurat przed trybuną honorową – opowiadał mi nieżyjący dziś piłkarz.

Kostka wspomina z rozrzewnieniem

Tamta drużyna była nie tylko olśniewająca w ataku, ale i betonowa w obronie. Podstawowym bramkarzem tamtego zespołu był Gyula Grosics; jeden z nielicznych członków tamtego fenomenalnego składu, który nie pochodził z Budapesztu. Ten syn ślusarza urodził się w górniczym miasteczku Dorog, niedaleko Dunaju, który oddziela tam Węgry od Słowacji. Zasłynął świetną techniką i umiejętnością gry na przedpolu. Osiągnąłby jeszcze więcej, gdyby nie proces o szpiegostwo ze sfingowanymi zarzutami - pamiętajmy, to były paskudne, stalinowskie czasy. Po latach Grosics dostał ważne stanowisko w górniczej firmie Haldex. To spółka powstała w 1959 roku po podpisaniu w Budapeszcie umowy między rządami węgierskim i polskim. Zajmowała się m.in. odzyskiwaniem węgla z odpadów. Grosics jako jej przedstawiciel przyjechał na Śląsk, bo w Zabrzu, przy kopalni Makoszowy, znajdowała się duża hałda, którą pracownicy Haldeksu przerabiali.

Szybko dowiedzieli się o tym działacze Górnika Zabrze. Zaproponowali mu współpracę w charakterze trenera bramkarzy, Węgier z radością się zgodził. Tym sposobem pod jego skrzydła dostał się młodziutki Hubert Kostka, który z szacunkiem opowiadał mi po latach o Grosicsu.

Paweł Czado

Igrzyska to nie tylko teraźniejszość, ale również wspaniała przeszłość. Przez wszystkie dni olimpijskie przypominać będziemy naszym Czytelnikom nieoczywiste historie sprzed lat. Zapraszamy do lektury!